„Kobieta i życie” Maliny Prześlugi w reż. Jerzego Jana Połońskiego z Teatru WARSawy w CSW Zamku Ujazdowski. Pisze Katarzyna Harłacz w Teatrze dla Wszystkich.
Cztery aktorki Teatru WARSawy w spektaklu na podstawie sztuki „Kobieta i życie” autorstwa dramatopisarki Maliny Prześlugi wyśpiewują rytm życia kobiety – od dzieciństwa do dorosłości.
W warstwie narracji spektakl opowiada o kolejach losu przeciętnej kobiety – o jej doświadczeniach, dojrzewaniu, ale głównie o trudnościach i bólach – i to bólach w ilości tak znacznej, że można by mini obdarować właściwie kilka jednostek. Jednak patrząc na treść spektaklu jako zbiór możliwych sytuacji, każda kobieta może sobie wybrać jakąś część tej opowieści i odnaleźć ją w swoim życiu.
Już w wieku dorastania zaczyna się programowanie i wyznaczanie zasad, jak młoda dziewczynka powinna się zachowywać. A potem dojrzewanie, trudna damska biologia (i wstyd z nią powiązany) nie ułatwiają tego procesu. Z wiekiem wcale nie jest lżej, choć łatwiej się przyzwyczaić do wymagań otoczenia, bo beznadzieja i rozczarowanie egzystencją powodują marazm i zabierają siłę do stanowienia o sobie.
Wszystko w spektaklu było prawdziwe i niedwuznaczne. Ból z powodu trudności, na jakie słaba płeć jest zmuszona zgadzać się w swoim życiu (tylko dlatego, że społeczeństwo wyznacza takie standardy), czasami spycha się na bok. Żeby dopasować się do wymagań narzuconych przez otoczenie, trzeba się znieczulić, odrzucić swój wewnętrzny głos.
Bardzo mocno poruszały niektóre historie. Były wyrażane i pokazywane wprost i bez zahamowań, nawet te dotyczące intymnych spraw, jak biologii czy seksualności. Nacisk ogółu na to, jak kobieta powinna się zachowywać, w co się ubierać (by zanadto nie prowokować) i co myśleć (by wpasować się w role), jest ogromny. Taki nacisk powoduje albo odcięcie się od swojej wewnętrznej siły i poddanie woli większości, albo doprowadza do buntu. Lub – jak go obrazowo wyśpiewały i wykrzyczały artystki – budzi wewnętrznego potwora. Cały zgromadzony latami żal trzeba najpierw wypłakać, tyle go się nazbierało przez wiele pokoleń niewyrażonego głośno bólu.
Czasami w spektaklu brakowało pomysłu na ciekawą kompozycję przestrzeni – podczas gdy jedna artystka była w centrum uwagi, pozostałe nie zawsze wiedziały, co ze sobą zrobić. Ale bywały takie działania, jak to z użyciem długiego białego płótna (symbolu welonu ślubnego), które przyciągały uwagę. Tkanina ułożona na głowie performerki nabierała co rusz innego kształtu, przybierała różnorodne formy – jakby symbol wszelkich ślubów i przyrzeczeń, które składając, powodują uwięzienie i oddanie swojej duszy w ofierze jakiejś idei.
Głównym atutem przedstawienia było bogato przekazane przesłanie dotyczące uwarunkowań życiowych kobiet, bezsilność w decydowaniu o swoim ciele i wyborach. Bardzo ciekawie została wypełniona warstwa muzyczna – wspaniałe wykonanie piosenek autorskich, ilustrujących i nawiązujących do opowiadanego tematu. Każda wykonawczyni może się poszczycić doskonałym głosem. Piosenki wyśpiewywane w rytm muzyki były dodatkowym środkiem przekazu ubogacającym przekaz sztuki. Wyśpiewany smutek matki, która w swoim bagażu doświadczeń może przekazać córce jedynie własny smutek, nienawiść do mężczyzn i bezsilność, w końcowym etapie ewoluuje, przeradza się w powolny proces nabierania sił i chęci walki o lepsze jutro. Artyści wierzą w siłę siostrzeństwa i wspólnotowego wsparcia. I że na końcu tej drogi jest nadzieja.