„Przebłyski” Serge'a Kribusa w reż. Agaty Dudy-Gracz z Teatru Gudejko w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Alicja Cembrowska w Teatrze dla Wszystkich.
„Przebłyski” Serge’a Kribusa w reżyserii Agaty Dudy-Gracz w warszawskim Teatrze Collegium Nobilium to doskonała teatralna synergia. Oto na scenie połączyła się moc słowa, aktorska sprawność i reżyserska intuicja. Doświadcza się tego spektaklu z przyjemnością, chociaż nie brakuje w nim tematów z kategorii „najtrudniejsze”.
Pomruki, pojękiwania, dźwięki zmęczenia i starości. A potem najobrzydliwsze żarty z Żydów – powtarzane z mroku przez niewidoczne usta. Bez emocji. Powoli i spokojnie. Znaczna część widowni wstrzymuje oddech, kilka osób mniej lub bardziej nerwowo się śmieje. Wszystko jednak się wyjaśni, odpowiedź na pytanie, po co wprowadzono taki zabieg, ujawni się na końcu. Wcześniej widzom ukaże się właścicielka głosu z mroku – Rosa (Jadwiga Jankowska-Cieślak). Źródłem pomrukiwań i pojękiwań był jej mąż – Abrasza aka Josef (Daniel Olbrychski).
Kobieta, jak na postać z mroku przystało, ubrana jest na czarno, żałobnie i elegancko. Jej twarz zakrywają tiul i koronka. Wizualnie jest przeciwieństwem Abraszy, którego aparycja odpowiada wydawanym przezeń dźwiękom – niechlujnie zarzucony szlafrok, rozciągnięta koszulka i przybrudzone kalesony. Wszystko w szarawej bieli. Te kontrasty podbija przestrzeń – czarne i białe krzesła, czarne ściany, w centrum biały stół; poukładane na krzesłach rekwizyty (buciki dziecięce, welon, narzędzia, zabawki, czajnik i filiżanki), będące znakami dawnego życia, również nie wybijają się kolorystycznie. Takie rozwiązania od razu otwierają tropy symboliczne, dodają tajemniczej aury. Są życie i śmierć, cisza i dźwięk, biel i czerń. Największą zagadką jest jednak wisząca nad stołem wypchana koza. Nie da się na nią nie spojrzeć, nie da się o niej nie myśleć.
Napędzany rozżaleniem Josef wyznaje, że „to wszystko” – jego nerwowość, krzykliwość, nieumiejętność ukochania żony tak, jakby na to zasługiwała – to efekt wykarmienia przez „wredną kozę”. Okropne doświadczenia wojenne, utrata rodziny, trauma i wredna koza są czynnikami, które go ukształtowały. Spoglądając na puchate zwierzę, trudno jednak pozbyć się skojarzeń z Jom Kipur. Dzień Pojednania (nazywany też Dniem Pokuty czy Przebłagania) to najświętszy dzień w żydowskim roku – Żydzi proszą wówczas Boga i ludzi o przebaczenie za przewinienia. Dawniej wiązało się to ze złożeniem ofiary z dwóch kozłów. Być może to zbyt daleka interpretacja, bez wątpienia jednak obecność zwierzęcia ponad głowami zgromadzonych, w centralnej części sceny, intryguje i zmusza do jeszcze baczniejszego szukania odpowiedzi w innych warstwach spektaklu (w tekście, innych rozwiązaniach scenicznych). Być może koza staje się tutaj przewodnikiem duchowym, łączy czasy i przestrzenie, kumuluje to, co było, jest i będzie; a może sugeruje, że wredna koza wykarmiła kozła ofiarnego? A może mąż chce pojednać się z żoną, ale nie wie jak? Chce prosić o przebaczenie? Uważa, że grzechy trzeba odpokutować, chociażby na chwilę przed śmiercią?
Mistyczny, tajemniczy, oniryczny charakter spektaklu podbijany jest dymem, światłem, doskonale reżyserowanym przez Katarzynę Łuszczyk, i warstwą dźwiękowo-wokalną, którą zapewniają Maja Kleszcz i Wojciech Krzak. Ci ostatni dostarczają jednak nie tylko doznań muzycznych. Wydaje się, że są niemymi widmami minionej młodości, ulotnymi wspomnieniami zakodowanymi w odgłosach, gestach, westchnieniach; odbiciami, głównych postaci, cieniami, które to wtapiają się w tło, to służą ramieniem. Te dwie pary wspaniale ze sobą współgrają, a sam zabieg podbija refleksję na temat złożoności każdego człowieka. Dla mnie to właśnie ten wątek wybrzmiał w opowieści najmocniej, chociaż ogrywany jest detalami. Rosa na przykład ma skłonność do drżenia. Jej dłonie niemal cały czas są w ruchu. To objaw nerwicy, nabytego strachu? Czujności wyuczonej przez obcowanie z mężem? Albo gdy małżeństwo wspomina dawne lata. Ona mówi o spacerach, uśmiechach, pocałunkach. On tego nie pamięta. Lub udaje, że nie pamięta. Abrasza też drży – ale bardziej wewnętrznie. Ma syndrom ofiary, jest drażliwy i oschły, wkurzony na to, co go spotkało, na to, że jego rodzina zginęła w czasie II wojny światowej. Olbrychski fenomenalnie podkreśla to znerwicowanie prychaniem, modulacjami głosu, nerwowymi podrygami czy machnięciami rąk.
Jednocześnie postaci charakteryzowane są z wrażliwością, pokazywane w szarościach i słabościach. Nie ma tu przerysowania, hiperbolizacji. Wachlarz stanów emocjonalnych ujawnia się w scenach przepięknych (jak niemal bezdotykowy, a jednak szalenie miłosny taniec Rosy i Abraszy), ale i mrocznych (rozmowa z Abraszy z Tate, w którego wciela się Jadwiga Jankowska-Cieślak). Siłą tego spektaklu bez wątpienia jest aktorski duet – Daniel Olbrychski i Jadwiga Jankowska-Cieślak. Energia, chemia, dykcja, skakanie pomiędzy tonacjami, gestami, delikatnościami – mistrzostwo.
„Przebłyski” to jednak nie tylko historia tej jednej, konkretnej pary. To opowieść o krzywdzie pokoleniowej, o skrzywdzonych, którzy krzywdzą. O zaklętym kole przemocy i o tym, jak różne doświadczenia nas kształtują. Ale też o wymiarach miłości, którą współcześnie usilnie próbujemy okiełznać algorytmami. To niemożliwe.