Książka „Kilar w bliskim planie” Violetty Rotter-Kozery, autorki filmu „Wojciech Kilar między awangardą a Hollywood” ukazała się nakładem PWM. Jest to zbiór rozmów o kompozytorze - wspomieniami podzielili się m.in. Roman Polański, Kazimierz Kutz, Antoni Wit, Krzysztof Zanussi.
Jak opowiada autorka we wstępie, "historia powstania tej książki jest nierozerwalnie związana z realizacją filmu dokumentalnego >Wojciech Kilar. Miedzy awangardą a Hollywood<". "Daniel Cichy, dyrektor - redaktor naczelny Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, złożył mi propozycję przygotowania tej publikacji w 2014 roku, niedługo po śmierci kompozytora. W trakcie pracy nad książką zapytał, czy nie podjęłabym się również zrobienia filmu dokumentalnego o kompozytorze na podstawie wywiadów ze słynnymi reżyserami, twórcami i artystami, z którymi planowałam spotkania" - wspomina. Książka jest pełnym zapisem przeprowadzonych wywiadów i w tym sensie uzupełnia film.
Roman Polański i Wojciech Kilar poznali się jeszcze w czasach studenckich, jednak zawodowo po raz pierwszy współpracowali przy "Śmierci i dziewczynie" (1994). Kilar pisał też muzykę do innych filmów Polańskiego, np. "Dziewiątych wrót" i "Pianisty". "Kiedy coś mi się nie podobało, natychmiast to wyrzucał i już się o tym nie mówiło. Proponował coś innego. To było w czasach, kiedy były takie małe kasetki do walkmana. Podczas pracy przy pierwszych filmach, które z nim zrobiłem, przysyłał mi takie właśnie kasety. Kiedy przyjeżdżałem do Katowic, to oczywiście grał na fortepianie. Czasami nagrywaliśmy trochę muzyki, żeby spróbować połączyć ją z obrazem. Przysyłałem mu kasety z fragmentami filmu, które oglądał na takim swoim maleńkim ekraniku. Nie był zbyt technicznie usposobiony, że tak powiem i nie lubił tego. Używał rzeczy, które były po prostu konieczne, żeby się jakoś porozumieć na odległość, kiedy ja byłem w Paryżu, a on w Katowicach" - wspomina Polański.
Kilar był człowiekiem ze Lwowa, który ukochał Śląsk. Uczył się w Katowicach w Państwowym Liceum Muzycznym, a następnie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. W młodości poznał się z reżyserem Kazimierzem Kutzem. W książce Rotter-Kozery Kutz zdejmuje Kilara z piedestału. "Wtedy był birbantem, bo ten Kilar z późniejszych lat, którego my znamy, ten, który się nawrócił, a nawet stał się dewotem i sam się z tego śmiał, to jest Kilar po pewnym przełomie w życiu" - opowiadał o ich wspólnej młodości. "Wcześniej był niesłychanie radosny, lubił pić i jeść, uwielbiał piękne dziewczyny, ale był nieśmiałym człowiekiem. W nim nie było za grosz chamstwa czy agresji, był delikatny z natury, ale podobał się dziewczynom, właśnie przez to, że był taki jakby zwrócony do środka. Był szalenie atrakcyjny towarzysko, a przez tę swoją delikatność miał też coś takiego, co kobiety lubią i na to idę, chciałyby go...przewijać, najprościej mówiąc" - mówił.
Wspominał również, że Kilar był smakoszem. "Strasznie lubił dobre rzeczy. Pamiętam, że jak wyjeżdżał z Katowic do Zakopanego, to żeby mnie rozzłościć, przysyłał kartki i taki mi robił pejzaż, że w tej wsi to śledzik po japońsku, a w tej to żurek. Gdy go poznałem, pił tylko whisky. (...) Nikt nie wie poza mną, że on był uzależniony od majonezu" - wyznał. Kutz wspominał, że wydarzenie, które Kilarem wstrząsnęło. "Być może stało się tak, ponieważ przesadzał z tymi rozkoszami kulinarnymi. W czasie podróży z Warszawy do Katowic pękł mu wrzód żołądka. Wtedy był już bardzo znany. Pod Zawierciem kolejarze zatrzymali pociąg. Dzięki temu, że było blisko do szpitala, uratowano go". Według reżysera, "to nim wstrząsnęło". "Uznał, że jest to znak. Być może wtedy też wzmocniła się jego religijność".
Z rozmów wyłania się obraz Kilara jako ekscentryka. Słynny operator filmowy Sławomir Idziak opowiadał, że kiedyś w okresie komuny spędził z Kilarem trzy godziny na przystanku przy lotnisku Schonefeld, czekając na autobus do Berlina Zachodniego, Idziak opowiadał Rotter-Kozerze: "powiedział mi, że on może żyć w komunie, ale ma dwie fanaberie, które zapewniają mu pewną równowagę: +Muszę raz w roku wynająć pokój, najchętniej w Sheratonie, na lotnisku we Frankfurcie, bo przez okno mam widok na startujące samoloty. Druga słabość, jaką mam, to milkshake, którego w Polsce nie ma. Pierwszą rzeczą po przyjeździe, jaką muszę zrobić, to wypić milkshake'a+".
Z kolei reżyser Krzysztof Zanussi, jego przyjaciel, wspominał, że Kilar źle znosił, kiedy wpadał do niego, ale patrzył na zegarek, bo niebawem miał pociąg. "On nagle stwierdzał, że to jest nie do wytrzymania, żeby ktoś się spieszył na pociąg, że jak się spotyka przyjaciela, to trzeba być gotowym zostać na noc. Był w tym bardzo radykalny" - dodał.
"Wojtek był postacią nie dość, że nietuzinkową, to jeszcze szalenie atrakcyjną. Był modelem artysty, z którego można było być dumnym. Są narody, które nie mają wielkiego bogactwa takich postaci i Wojtek tworzył to bogactwo właśnie przez swoją oryginalność, niezwykłość i przez to, że był owiany nimbem sukcesu. To mu pomagało, dlatego że wiele z jego oryginalności - żeby nie powiedzieć dziwactw - nie byłoby tolerowanych, gdyby nie był człowiekiem powszechnie szanowanym, chwalonym, nagradzanym, gdyby nie był człowiekiem tak bogatym, jakim był. To robiło wrażenie, dzięki temu był postacią, która miała ogromny wpływ na ludzi. Ludzie mu się przyglądali, chcieli się o nim czegoś dowiedzieć, on się od nich opędzał, ale funkcjonował jako taka legendarna postać. Chciałoby się, żeby tacy ludzie wciąż się pojawiali" - ocenia Zanussi.