Oglądanie sztuki z latarkami, śnięcie Odry, pracownicy techniczni na scenie, słowa wobec wojny i różnorodności, filmy o kobietach, które odrzucają społeczne reguły – redakcja „Dwutygodnika” podsumowuje mijający rok w kulturze.
UKRAINA
1. Rozpacz i cud
Ten rok był dla kultury ukraińskiej rokiem rozpaczy i cudu. Skradziono i wywieziono bezcenne skarby muzealne, zniszczono setki zabytkowych budynków w całym kraju. Ukraińska kultura traci też specjalistów, którzy walczą na wojnie, wyjechali z kraju z dziećmi albo są pozbawieni możliwości pracy, ponieważ żyją bez światła i ciepła. Z każdym zniszczonym muzeum, teatrem i archiwum przekonywaliśmy się, że wymazywanie ukraińskiej kultury jest jednym z głównych celów Rosjan – to prosty i pragmatyczny cel okupantów.
Kinder Album Wraz z wybuchem wojny stało się jasne, że instytucje państwowe nie radzą sobie z ratowaniem kultury. W takich okolicznościach trudno mieć nadzieję na coś więcej niż przetrwanie. Jednak Ukraińcy zaskoczyli siebie i świat. Umiejętność szybkiego i skutecznego organizowania się ćwiczą już przecież dziewiąty rok. Od pierwszych dni wojny pojawiły się niezależne inicjatywy i fundacje, które zbierały pieniądze na wsparcie dla artystów i ewakuację dzieł sztuki. Organizacja społeczna Muzeum Sztuki Współczesnej (MOCA NGO) założyła Ukrainian Emergency Art Fund, co miesiąc dzięki wpływom z międzynarodowych fundacji i od osób prywatnych możliwe jest przyznanie stypendiów lub grantów 600–700 wnioskodawcom, ludziom kultury, w tym muzykom, artystom, wydawcom, badaczom literatury i kuratorom.
Tania Malarczuk o niszczeniu kultury i nienawiści
Daria Badior o polityce kulturowej
2. Na scenach świata
Instytut Ukraiński zajmuje się promocją kultury ukraińskiej za granicą i przekazywaniem światu głównych ukraińskich deklaracji. W grudniu dołączył do sieci europejskich narodowych instytutów kultury EUNIC. Przy minimalnym budżecie UI zdołał zrealizować kilka ważnych projektów, wśród nich koncert „Notes from Ukraine” w stulecie premiery „Szczedryka” w Stanach Zjednoczonych, która odbyła się w najbardziej prestiżowej sali Nowego Jorku – Carnegie Hall. „Szczedryk” to słynna kolęda napisana przez ukraińskiego kompozytora Mykolę Leontowycha, który został zamordowany przez władze radzieckie. Aby przygotować występ, dzieci z chóru ćwiczyły w schronach przeciwlotniczych w Kijowie. Koncert był transmitowany na żywo na platformie Vimeo, jako prezenterzy wystąpili Martin Scorsese i amerykańska aktorka ukraińskiego pochodzenia, Vera Farmiga.
Kolejny sukces na międzynarodowej scenie należał do ukraińskiej opery współczesnej. „Nowoczesne ukraińskie arcydzieło, które każdy powinien zobaczyć” – napisał brytyjski „The Times” o operze „Chornobyldorf” Romana Grygoriva i Ilji Razumeiki z laboratorium Opera Aperta. Produkcja była pokazywana też w Wielkiej Brytanii, Holandii, Austrii, na Litwie, we Włoszech. Opera Aperta koncertuje również w Europie z „Kołysanką dla Mariupola”, która została stworzona tuż przed wojną, 22 lutego. W grudniu była pokazywana w Helsinkach w koprodukcji z fińskim Konserwatorium im. J. Sibeliusa. Jeden z ważnych spektakli odbył się w Kijowie w Narodowym Muzeum Sztuki im. Barbary i Bohdana Chanenko – budynek muzeum jest teraz pusty, prace zostały ewakuowane, więc pięciogodzinna opera „Genesis” w całości wypełniła tę przestrzeń w obecności 200-osobowej publiczności. Kilka dni później na teren Muzeum spadły rakiety.
Alona Karavaj o „Kołysance dla Mariupola”
3. Nie tylko wojna w kadrze
Odbyło się kilka międzynarodowych premier filmów, które powstały jeszcze przed wojną, ale trafiły na ekrany w tym roku. To długo oczekiwany „Ja i Feliks” w reżyserii Iriny Tsilyk, w którym główną rolę zagrał słynny ukraiński poeta i pisarz Yuriy Izdryk, oraz „Luksemburg, Luksemburg” Antonio Lukicha. Natomiast „Wizja motyla” (w reżyserii Maksyma Nakonechnego) zdobyła główną nagrodę dla najlepszego filmu na Festiwalu Filmowym w Serbii, a Dmytr Sukholytkyi-Sobchuk otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera za „Pamfir”. Wyróżniono także „Klondike” Maryny Er Gorbach – film zdobył Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Seattle oraz nagrodę dla najlepszego reżysera na Festiwalu Filmowym Sundance.
Oksana Cherkashyna o filmie „Klondike”
4. Sztuka w ciemności
W sztuce wizualnej dominowały projekty realizowane za granicą przy wsparciu instytucji międzynarodowych. W drugim miesiącu wojny Ukraina zaprezentowała się na Biennale w Wenecji. Narodowy pawilon ukraiński w tym roku pokazał pracę Pavla Makova „Fontanna wyczerpania. Acqua alta”. Ważną częścią obecności Ukrainy na Biennale był program dyskusji o dekolonizacji sztuki, co przełożyło się na obecność tego tematu na łamach czasopism europejskich.
Pod koniec jesieni ukraińskie projekty artystyczne zostały zaprezentowane w Kownie – Europejskiej Stolicy Kultury 2022. Ekspozycja łączyła kilka wątków: ziemia, ślady wojny (blizny, które pozostawia), spojrzenie na ukraińską tożsamość (przeszłość historyczna, historie rodzinne). Podobny temat pojawił się na wystawie „Serce ziemi” w Kijowie, w największym muzeum narodowym, Mystetskyi Arsenal. Jej tematem są nie tylko materialne rany kraju, lecz także ziemia jako zasób naturalny i przedmiot szantażu w terroryzmie żywnościowym Rosji. Ponieważ ukraińska struktura energetyczna została zniszczona podczas ostrzałów, większość projektów wizualnych w Kijowie i innych miastach widzowie odwiedzają z latarkami, a godziny odwiedzin zależą od tego, czy nie ma alarmu lotniczego.
Kateryna Botanova o sztuce wizualnej
Anna Kaluger o projektach międzynarodowych
5. Poszukiwanie właściwych słów
Ukraiński przemysł książkowy bardzo ucierpiał – zniszczone zostały drukarnie oraz infrastruktura. Na początku roku większość wydarzeń i festiwali książkowych została odwołana. Nawet format online nie zawsze się sprawdzał, zaczęły się problemy z komunikacją związane z atakami na ukraiński system energetyczny. Jednak według portalu Chytomo 85% wydawców kontynuuje pracę w taki czy inny sposób, choć jeszcze wiosną tego roku kontynuowało ją zaledwie 39%.
Festiwal BookForum we Lwowie udało się zorganizować online, odnotowano ponad 200 tysięcy wyświetleń. Ukraina była również reprezentowana na targach we Frankfurcie. Kilku ukraińskich pisarzy otrzymało prestiżowe nagrody literackie: Jurij Andruchowycz został laureatem Nagrody im. Heinego miasta Düsseldorf, Oksana Zabużko otrzymała nagrodę Rady Miasta Krakowa im. Stanisława Vincenza, a Serhij Żadan – Nagrodę Pokojową Księgarzy Niemieckich.
Ostap Slyvynsky o Serhiju Żadanie
Sofija Andruchowycz o bólu matki i nadziei
Vira Baldyniuk
FILM
1. Jadowska i Smoczyńska
„Ten rok należał do...”, piszą najczęściej w podsumowaniach. Nie wiem, do kogo ten rok należał, natomiast z pewnością był to całkiem dobry rok dla Agnieszki Smoczyńskiej i Anny Jadowskiej. Obie robią swoje kino i wiedzą, jak je robić. Jedne z najciekawszych postaci polskiego kina 2022 roku to bohaterki ich filmów – kobieta samotna, która napada z kozikiem na bank, i dwie bliźniaczki, które przestają mówić.
Oglądając „Kobietę na dachu”, myślałem o filmie „Pieskie popołudnie” Sidneya Lumeta, u Anny Jadowskiej również najmniej chodzi o sam napad. Raczej o zawiedzione nadzieje, społeczne niedopasowanie. Jadowska nie urządza jednak w swoim najnowszym filmie toru przeszkód zbudowanego z tego, co może kobiecie zgotować Polska, polski kapitalizm i polscy mężczyźni. Nie stoi nad swoją bohaterką ze stoperem i nie krzyczy jej do ucha: „No, biegnij!”. Już w swoim poprzednim filmie, „Dzikich różach”, pokazała, że dojrzała jako reżyserka, znalazła swój rytm, nigdzie nie zamierza się spieszyć – potrafi zawiesić pęd zdarzeń, skupić się na bohaterce, poczekać, aż ta poszuka słów, by opisać to, co się z nią dzieje, albo przynajmniej weźmie głęboki oddech.
Kino Agnieszki Smoczyńskiej to zupełnie inna bajka, chociażby dlatego, że film „Silent Twins” w ogóle nie rozgrywa się w Polsce. Jak pisałem w relacji z Gdyni, ten film to prawdziwa bombonierka, są tu i fragmenty animacji poklatkowej, i fragmenty musicalu, kadry uginają się od kolorów i przedmiotów, mamy piosenki i monologi wewnętrzne. Każdy element wydaje się dopracowany, prawdziwie koronkowa robota. Wszystko po to, żeby złapać wewnętrzny świat dwóch odjechanych czarnoskórych bliźniaczek, które postanowiły, że będą rozmawiać tylko ze sobą, a ze światem zewnętrznym komunikować się co najwyżej za pomocą sztuki. Smoczyńska, choć nie pracuje na własnych scenariuszach, konsekwentnie buduje swój filmowy świat. „Silent Twins” to jej kolejny film o kobietach, które odrzucają społeczne reguły, i o konsekwencjach tych decyzji.
Rozmowa Bartosza Marca z Anną Jadowską
Tekst Klary Cykorz o „Silent Twins”
2. Festiwale
Podczas spotkania z laureatami tegorocznej nagrody dla młodych krytyków filmowych im. K. Mętraka próbowałem się od nich dowiedzieć, co sprawia, że ktoś chce jeszcze dziś zajmować się krytyką. Ciekawość napędzana przez dziadowskie zrzędzenie, że kino umarło, a wraz z nim krążące wokół niego drobnoustroje? Możliwe. Faktem jest, że ludzie przestali chodzić do kina. Nie przestali jeszcze potrzebować festiwali filmowych. Byłem w tym roku na czterech. Na jeden jeździłem z domu rowerem, przez połowę drugiego pomieszkiwałem u kumpla ze studiów, trzeci był organizowany przez grupę przyjaciół, czwarty odbywał się nad morzem. Dokumenty z całego świata, art house na poziomie światowym, krótkie metraże, reprezentacja Polski – za każdym razem coś innego. Dużo świetnych filmów, sale nabite ludźmi, zapadające w pamięć seanse, jak ten zorganizowany późnym wieczorem na festiwalu Spektrum, gdzie facet improwizował ścieżkę dialogową do kuriozalnego horroru. Całkiem nieźle. Może ten rok należał do festiwali?
Relacja z Nowych Horyzontów
Relacja z Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych
Relacja z Millenium Docs Against Gravity
3. Nathan Fielder
„Próba generalna”Bardziej niż nadawany z balkonu kina w Świdnicy freestyle do filmu zaskoczył mnie jednak Nathan Fielder. Agnieszka Jakimiak, autorka „Dwutygodnika”, opowiadała mi o nim, na długo zanim „Próba generalna” pojawiła się w HBO, znałem kilka jego zagrywek z YouTube’a, ale czegoś takiego jak „Próba generalna” się nie spodziewałem. W czasach, gdy co druga gwiazda Hollywood robi dokument o sobie, który równocześnie jest dokumentem o tym, jak robi dokument („Stutz” i „Sr.” dość nieznośne), Fielder proponuje inny rodzaj zabawy – realizuje serial dokumentalny ze sobą w roli głównej, który tak naprawdę nie jest o nim. Zaprasza do niego prawdziwe postaci, które do końca nie są prawdziwe. Wikła siebie i ich w wymyślone sytuacje, które są wymyślone i nie są. Na streamingach wszystko zaczyna być do siebie coraz bardziej podobne, a „Próba generalna” generalnie nie jest podobna do niczego. Tak naprawdę nie wiadomo, co to jest, ale oblepia mózg. Ktoś ponoć nazwał Fieldera diabłem.
Agnieszka Jakimiak o „Próbie generalnej”
4. Najlepszy film
„Alcarrás”Nie, nie będzie to „Top Gun: Maverick”, już bez przesady. Nigdy nie marzyłem, żeby usiąść za sterami myśliwca wojskowego, choć ojciec był po studiach w wojskach lotniczych, ale zdaje się, że w łączności, więc pewnie dlatego. I chyba bym już wolał, żeby kino sobie poszybowało w inny wymiar, niż żeby warunkiem jego przetrwania były karmiące się nostalgią napakowane filmy o chłopach, którzy przez cały czas mierzą przed lustrami wielkość swoich interesów. Najlepszy film roku to „Alcarrás” Carli Simón.
Recenzja „Alcarrás”
5. Najlepszy serial
No i skończyła się „Atlanta”. Cztery sezony doskonałej telewizji, która dotyka wielu współczesnych gorących tematów, ale bez strachu przed tym, że zaraz ktoś powie, że tak nie wypada. Narracyjne zawijasy, fikołki wyobraźni, rozbrykany humor, zwariowane przygody. Szkoda, że więcej nie będzie. To była prawdziwa frajda.
Klaudia Rachubińska o „Atlancie”
Jakub Socha
MUZYKA
1. Zajęcia wojenno-muzyczne
Analogicznie do roku, gdy wybuchła pandemia, pierwsze dwa miesiące 2022 roku jakby się nie wydarzyły. W obliczu wojny rutyna produkcji i konsumpcji muzyki stała się czymś absurdalnym. Jak ekscytować się nowymi płytami, gdy obok… nawet nie chce mi się kończyć. Skojarzenia, którymi gorączkowo przerzucaliśmy się przez ostatnie dziesięć miesięcy, zdążyły stracić moc.
Byliśmy świadkami ujawnienia się mnóstwa okołomuzycznych praktyk, które powstały w reakcji na wojnę w Ukrainie. Od wiosennych koncertów w walczącym Kijowie, przez naprędce organizowane sieci pomocy, nagrywane w partyzanckich (dosłownie) warunkach hymny wojenne, po zabieranie głosu przez wielkich tego świata z Davidem Gilmourem na czele. Na front pojechali znani ukraińscy muzycy, inni rozjechali się po Europie, na wszelkie możliwe sposoby pomagając rodakom. Ukraińska soft power niewątpliwie ma także swoją muzyczną odsłonę.
Nieuchronne stało się jednak oswojenie tej sytuacji, tak jakby najlepsze nawet „dobre chęci” musiały przegrać z tyranią algorytmów kierujących naszą uwagę w inne rejony.
Rozmowa Michała Wieczorka z Dagą Gregorowicz o pomocy ukraińskim muzykom
Relacja Jacka Świądra z Sziget Festival
Rozmowa z ukraińskim kompozytorem Heinalim
Wywiad o nienawiści z zespołem Hańba!
2. Koncerty i festiwale: obficie, ale pustawo
Ostatnie 12 miesięcy było chyba pierwszym od trzech lat normalnym sezonem festiwalowym. Świetny skład (szczególnie jeśli chodzi o polskich artystów) miał OFF Festival, któremu nie przeszkodziło nawet odwołanie występów kilku wykonawców. Za potentatami, stałymi punktami w kalendarzu (OFF, Unsound & warszawska Epemera, Tauron) ciągnie się długi ogon imprez mniejszych, ale może przez to ciekawszych, takich jak kaszubski Spokój, sokołowskie Sanatorium Dźwięku czy… warszawskie cykliczne CIEPŁO (lipiec) / ZIMNO (grudzień) Fest.
Branża jednak nie wylizała do końca ran po pandemii. Na rynku koncertowym czuć pewną ciasnotę. Wydarzeń jest wprawdzie bardzo dużo, ale ma to też drugą stronę – w wyniku zmiany naszych post-pandemicznych przyzwyczajeń zainteresowanych wyprawą na koncert chyba trochę ubyło. Przynajmniej te wydarzenia, na których byłem (artyści ze średniej komercyjnej półki), nie cieszyły się szaloną frekwencją. Jest obficie, ale pustawo.
Rynek koncertowy się za to sprofesjonalizował. Działa sporo pośredników sprzedających bilety i agencji koncertowych. Wydarzenia odbywają się w coraz czystszych miejscach i zaczynają coraz bardziej punktualnie. A bilet typu Golden Circle na koncert Metalliki w 2024 (!) roku osiągnął cenę wkładu własnego do kredytu mieszkaniowego.
Jednocześnie coraz mniej jest oddolnego fermentu. Tak to odbieram przynajmniej z perspektywy Warszawy. Zamknięcie klubu Pogłos (a to tylko jedno z serii zamknięć lub zmian profilów miejsc, które wcześniej organizowały koncerty), mimo protestów i niezliczonych hołdów, uświadomiło, że presja ze strony kapitału w mieście Jolanty Brzeskiej nie będzie się zmniejszać. Kultura alternatywna, ba, także całe życie klubowo-imprezowe pozwalające pozycjonować Warszawę jako miejsce ekscytujące i pełne witalności, jest użyteczna dla decydentów, ale tylko do pewnego etapu gentryfikacji. Może gadam teraz jak socjolog urbanista ze squatu, ale
Jakub Knera o festiwalu Spokój
Rozmowa z Arooj Aftab
Dominika Janik o płycie Cateriny Barbieri
3. Powrót do oswojonych opowieści
Unikalność doświadczenia w sytuacji nadpodaży muzyki, zarówno w wersji na żywo jak i studyjnej, powoduje uwiąd komunikacji. Chodzimy na upatrzone wydarzenia, tworzymy indywidualną playlistę, jesteśmy kuratorami naszego doświadczenia muzycznego. Ja osobiście nie mam o czym rozmawiać z innymi ludźmi, z którymi chodziliśmy 10 lat temu na te same wydarzenia, bo po prostu ciągle się mijamy. Obiektem przeżycia zbiorowego staje się raczej mecz, mem, premiera serialu, filmu, natomiast jakakolwiek forma muzyczna bardzo rzadko nim bywa (no chyba że na zasadzie krótkotrwałej inby albo skandaliku).
Stąd nieustająca popularność festiwali, jako momentu zagęszczenia komunikacji. A także ogromna potrzeba wracania do opowieści znanych, oswojonych, nawiązujących do przeżyć pokoleniowych. Przykładem takiego powrotu jest książka Jarosława Szubrychta „Skóra i ćwieki na wieki”, jego osobista historia jako praktykującego wyznawcy subkultury metalowej, która uruchomiła w tysiącach mężczyzn urodzonych w latach 70. i 80. lawinę sentymentalnych wspomnień. Na poziomie antropologicznym rzecz bardzo cenna.
Jakub Knera o książce Jarosława Szubrychta „Skóra i ćwieki na wieki”
Tymon Tymański o The Beatles po obejrzeniu filmu „Get back”
Olga Drenda o Scooterze
4. AI-lgorytmy
O ile nie wyparujemy w atomowym grzybie, to za rok lub dwa Michał Wieczorek napisze kolejny tekst o algorytmach w muzyce. A może tym razem raczej o AI-lgorytmach? Tempo rozwoju sztucznej inteligencji, również jej twórczej odsłony, jest błyskawiczne. Pokazują to ostatnie zabawy w zadawanie botom różnych tekstowych poleceń: napisz bajkę z morałem, napisz felieton w stylu Łukasza Najdera. Efekty imponujące, a przynajmniej bardzo obiecujące. Jeśli chodzi o muzykę, to sztuczna inteligencja jest na razie jak księgowa z artystyczną duszą – czasem do bólu formuliczna, a czasem nadprogramowo szalona.
Trudno w jednym akapicie przytoczyć wszystkie rozpoznania Wieczorka z tekstu o nowych przestrzeniach muzyki. Muzyka weszła na bardzo dużo niemuzycznych platform i rzeczywistości: tiktoki, discordy, NFT, robloxcore. Na niektórych z nich artyści wręcz zmuszeni są zaistnieć, jeśli chcą dotrzeć do odbiorców. Wszystko to jest dwuznaczne i, podobnie jak w innych dziedzinach, raczej wspiera procesy rozwarstwienia branży muzycznej na wąską finansową elitę i biedotę. Z pozytywów: wiele wskazuje na to, że wrócił do łask najbardziej nie-cool nośnik wszech czasów, czyli płyta CD.
Michał Wieczorek o nowych przestrzeniach muzyki
5. „Znój”, Spalarnia, „Żałość”, „Sadza”
Może tak jest zawsze? Mam wrażenie, że najwięcej w tym roku dyskutowano o płytach nie tylko po prostu dobrych, ale takich, za którymi stała jakaś historia. Żeby płyta została zauważona, koniecznie potrzebny jest jej pitching. Paweł Klimczak a.k.a. Naphta, autor chwalonej w tym roku płyty „Żałość”, opowiadał o poszukiwaniu łączności między swoimi chłopskimi korzeniami a dźwiękami z globalnej sceny basowo-elektronicznej, w której jest zanurzony od kilkunastu lat. Taki jest zresztą profil wytwórni TAŃCE, wydawcy materiału. Projekt Spalarnia performera Wojtka Kosmy na swojej płycie „Usta” zawiera odważną parabolę między kulturą queer i obrzędowością ludowego katolicyzmu. Na początku to połączenie mnie drażniło – było zbyt publicystyczne, sprawiało wrażenie wyrachowanego, nastawionego na kolejny skandalik, po którym wszyscy okopią się w którymś z obozów. Jednak zawartość muzyczna, hipnotyczność materiału i odwaga tekstów tworzą nową jakość. Nie jest to płyta muzyka, tylko artysty wywodzącego się ze świata sztuk wizualnych i dlatego Kosma mógł sobie pozwolić na brak studyjnej perfekcji i bezczelność w podejściu do materiału muzycznego.
Wreszcie pitching dla Moniki Brodki mógłby brzmieć tak. Płyta „Sadza” to opowieść o artystce popowej, która ma dość oczekiwań, presji i postanawia odpiąć wrotki, nagrywa album w bloku z producentem hiphopowym, który przed momentem wydał płytę producencką z ulicznymi raperami. Eksperymentalnej produkcji towarzyszą odważne, niemal obnażające dbającą do tej pory o publiczny image wokalistkę teksty.
Nie wiem, czy cokolwiek łączy albumy Naphty i Brodki, może poza dominującym na nich odczuciem schyłku, tęsknoty, rozważań nad śmiercią. Powidokiem mroku ostatnich lat są też inne płyty osnute wokół motywów ostatecznych. Elektroniczno-eksperymentalny „Community of Grieving” Zosi Hołubowskiej i Julii Giertz, pop-rockowy projekt Polskie Znaki czy neoambientowy projekt ZGUBA i płyta „Znój” – to tylko kilka z nich.
Jakub Orzeszek o płytach „Community of Grieving” Zosi Hołubowskiej i Julii Giertz oraz Rzeczy Ostatnie
Jakub Knera o nowych płytach artystów i artystek ze sceny sztuk wizualnych
Jakub Orzeszek o płycie Moniki Brodki
Piotr Kowalczyk
ZIEMIA
1. Wody
Półtora roku temu Filip Springer napisał do „Dwutygodnika” reportaż z rowerowej podróży od 614 do 718 kilometra Odry. Meandrował pomiędzy polską a niemiecką stroną w poszukiwaniu rzeczności rzeki. Nie było to wcale takie proste. Trzeba było autorowi odsuwać się od niej czasem nawet na kilkanaście kilometrów – taka już była od lat zmieniana, upraszczana, to poszerzana, to pogłębiana, ubrana w 1600 kilometrów wałów. To był tekst o wojnie, którą ludzie prowadzili z Odrą od powodzi w 1736 roku.
Mija rok od podróży Springera, jest lato 2022 i Urszula Zajączkowska pisze felieton „Chemioterapia rzek”, w którym reaguje na masowe śnięcie ryb w Odrze, śnięcie rzeki. To jest o przyzwyczajeniu, że co rzeka przyjmie, to zabierze ze sobą, odsunie od nas, oddali, aż po zapomnienie. Tyle tylko, że słomiana marzanna już dawno przeistoczyła się w zużyte lodówki, plastikowe butelki i ścieki zakładowe. Jednocześnie trudno dostrzec gości na narodowych koniach, którzy by to przyzwyczajenie nazwali po imieniu brzydkim i po nocy wprowadzili działające od rana litery prawa.
Na Instagramie obserwuję aktywistę małej rzeki Małej, Daniela Petryczkiewicza, który spacerami, zdjęciami, mikrowideo opowiada rzekę, wstawia się za nią i za jej bobry, uporczywie jest obok – nawet gdy rzeka znika, bo od tygodni nie pada. Jeśli będziemy przywiązani do naszych rzek, to trudniej będzie traktować je jako rynsztok? Gdy wieść o Odrze się rozeszła, Petryczkiewicz razem z Siostrami Rzekami i wieloma innymi aktywistkami zorganizował Marsz Żałobny dla Odry, żeby przeżyć ten żal, wspólnie, w ruchu i w ciszy. Uhonorować związek.
Inna rzeczna sprawa tego roku. W popularnym serwisie streamingowym serial „Wielka woda” niektórym przypomniał, innym opowiedział o powodzi w 1997 roku. W towarzyszącym produkcji kilkuodcinkowym programie dokumentalnym Magda Mołek rozmawia z twórcami serialu oraz świadkami prawdziwych wydarzeń i zawieszam się na jednym z wątków. Anna Kępińska, producentka, opowiada o trudnych realizacyjnie scenach, gdy Wrocław jest już po pas w wodzie, „tonie”. Scenograf Marek Warszawski wraz ze swoją ekipą przez dwa miesiące budował w odkrytym basenie kąpieliska w Srebrnej Górze ogromną scenografię – fragment ulicy Więckowskiego, którą trzeba było zalać kilkuset tysiącami metrów sześciennych wody. Spora rzecz. Zdjęcia trwały w tej lokacji tylko trzy dni, a potem scenografię trzeba było rozebrać i „zutylizować”. Na tym się właśnie zawiesiłam, nad jednorazówkami kultury, nad kosztami opowieści, kosztami spektaklu. Gdzie program społeczno-planetarnej odpowiedzialności kultury? Trochę tu.
Aha, śnięcie rzeki to przyducha człowieka, chciałam ten punkt tak zakończyć.
Felieton Urszuli Zajączkowskiej „Chemioterapia rzek”
Małgorzata Lebda o niechęci i nienawiści wobec rzek
Maciej Robert o zaśmieconych i zanieczyszczonych rzekach
Rozmowa i spacer z Danielem Petryczkiewiczem
Filip Springer o szukaniu rzeczności Odry (2021)
Bartosz Sadulski o największym spektaklu tego roku, tym w Katarze
2. James Webb à rebour
Liczne osoby ludzkie noszące tego lata skarpety, koszulki i bluzy z napisami NASA prawdopodobnie śledzą też kanały społecznościowe amerykańskiej agencji kosmicznej: @nasa, @nasaearth czy @nasawebb. Na tym ostatnim od 12 lipca 2022 publikowane są zdjęcia z teleskopu Jamesa Webba (kojarzycie może dwóch inżynierów w kombinezonach roboczych na tle ogromnego plastra miodu? To właśnie główne lustro teleskopu). Zdjęcia robione w podczerwieni retuszowane są przez grafików na obraz i podobieństwo naszych ludzkich wyobrażeń i wiedzy o tym, jak odległy kosmos powinien wyglądać. Są bardzo wyraźne, szczegółowe, zaspokajają potrzebę udokumentowania, odtworzenia, niepohamowanej ludzkiej ciekawości. Jednocześnie poprzednie zdjęcia, z teleskopu Hubble’a, nie wydają się takie znowu dużo gorsze, a lepsze zdjęcie, z większą ilością informacji, jest jednak może problemem Pierwszego Świata.
Jeżeli już potrzebne nam są te widoki, to możemy na przykład spojrzeć pod nogi, gdzie z ziemi wyrastają petunie odmiany Night Sky. Jej ciemne fioletowe płatki rozświetlone są przez jasne plamy, a w miejscu, w którym płatki kwiatu się zbiegają, słupek i pręciki zapadają się w ciemnostkę. Toż to żywe modele galaktyk pełnych słońc z czarną dziurą pośrodku. Piękna sprawa, i zachwyt tańszy. Obrazy te tyle różnią się od tych z teleskopu Jamesa Webba i kanałów NASA, że zamiast oglądać je na smartfonach, możemy je pielęgnować, podlewać. Taki teleskop to ja rozumiem.
Ludwika Włodek, „Najważniejszy jest zachwyt”
Piotr Fortuna o kosmicznej ściemie Elona Muska
„W czystym powietrzu lecą pociski” – Urszula Zajączkowska w plenerze
„Listek z Vancouver” – Urszula Zajączkowska w plenerze kanadyjskim
Rozmowa z Patrykiem Pufelskim, autorem „Pawilonu małych ssaków”
3. Nowochłopi
Wielu mieszczuchom przyszło nie raz do głowy rzucić metro, ruszyć w pole, a przynajmniej do namiotu, do foliaka. Są tacy, którzy wyjeżdżają i próbują uprawiać ekologiczne rolnictwo w formule wspólnotowej, kolektywnej. Tego lata Krzysztof Marciniak ruszył w podróż i nagrywał rozmowy z ludźmi, którzy na ten krok się zdecydowali, czy też badają ruchy nowowiejskie. Izery, Beskid Wyspowy, Pomorze, Andaluzja – agroekologia, suwerenność żywnościowa oraz sztuka nowowiejska. Takie to były kierunki. Rozmowy i dźwięki tych miejsc, których możemy posłuchać w podkaście „Delfin w malinach”, to jedno (dobro), a wnioski zapisane po powrocie – drugie.
Im więcej osób, tym, wiadomo, większa komplikacja, ryzyko sporów i konfliktu interesów. Jednocześnie to wiele umysłów i rąk do pracy. Marciniak napisał, że ludzki aspekt prowadzenia gospodarstwa jest tak kluczowy, że nazywa go technologią. „Wspólnota to technologia” – podoba mi się zhakowanie pojęcia technologii i w ten sposób zwrócenie szczególnej uwagi na to, czemu należy się najbardziej przyjrzeć i co doskonalić. A zdaje się, że jest nad czym pracować. Trauma kolektywizacji z poprzedniego systemu nie pomaga.
DELFIN W MALINACH (odc. 20): Uprawianie wspólnoty cz. 1
DELFIN W MALINACH (odc. 21): Uprawianie wspólnoty cz. 2
DELFIN W MALINACH (odc. 22): Uprawianie wspólnoty cz. 3
„Wspólnota to technologia” Krzysztofa Marciniaka
Agnieszka Słodownik
TEATR
1. Teatralne rewolucje w Warszawie
Wystąpienie pracowników i pracowniczek oraz zespołu TR Warszawa przeciwko praktykom mobbingowym w instytucji, powołanie Moniki Strzępki na dyrektorkę Teatru Dramatycznego w Warszawie, kończące monarchiczną kadencję Tadeusza Słobodzianka (a następnie uchylenie tej decyzji przez wojewodę mazowieckiego) to dużo zmian jak na jeden rok w raczej zastanej instytucjonalnie Warszawie. Rok 2023 zapowiada się w podobnym duchu dużej zmiany kadrowej – rozstrzygnie się konkurs na dyrektora/dyrektorkę TR Warszawa. Na podstawie wydarzeń 2022 roku można wieszczyć koniec ery zakulisowych mianowań, a początek transparentnych konkursów i wzmacniania głosu pracowników i pracowniczek.
Rozmowa z zespołem aktorskim TR Warszawa
Rozmowa z Moniką Strzępką
Reportaż o mobbingu w TR Warszawa
2. „Rohtko” w reżyserii Łukasza Twarkowskiego i dramaturgii Anki Herbut w Teatrze im. J. Kochanowskiego w Opolu oraz Teatrze Dailes w Rydze
Podobno podczas grudniowego pokazu spektaklu „Rohtko” w Opolu na widowni zasiadło ponad osiemset osób. I nie mówimy o warszawskim teatrze, do którego można dojechać tramwajem. Spektakl Twarkowskiego i Herbut to wielkie widowisko na znakomitej scenie Teatru w Opolu (w kooperacji z Teatrem Dailes w Rydze). Poza niewątpliwym rozmachem wizualnym (Zuzanna Berendt na naszych łamach pisała o „oszałamiającej widowiskowości”) w przedstawieniu wzięto na warsztat relacje sztuk wizualnych i sztuki performatywnej, kopii i oryginału, w końcu – ulotności samego teatru jako medium, które nie pozostawia po sobie materialnego wytworu. Dla „Rohtko” dodałabym wyróżnienie w kategorii „gest roku”: na koniec spektaklu w pierwszej kolejności do braw wychodzą pracownicy i pracownice techniczne, dopiero później zespół artystyczny. To nie tylko gest, ale i jaskółka zmian, wystąpienie przeciw reliktowi – pozycji artysty jako nadrzędnej w instytucji kultury. Zuzanna Berendt o „Rohtko
3. Teatr włącza, nie wyklucza
Swego czasu Teatr 21 zrobił w polskim teatrze rewolucję, która rozlała się na inne sceny. W tegorocznych sezonach kontynuują to Wojciech Rodak z Michałem Buszewiczem w „Praktyce widzenia” na scenie Teatru Nowego w Łodzi, zapraszając aktorów niewidzących i niedowidzących, oraz Tobiasz Sebastian Berg, który w Teatrze Wielkim w Poznaniu zrealizował balet „Łabędzie” z niewidomymi tancerzami. Justyna Sobczyk w TR Warszawa wyreżyserowała chwaloną wszem i wobec „Rodzinę” z Teatrem 21 i aktorami instytucji, zaś Teatr 21 w Komunie Warszawa wystawił fenomenalne „Libido romantico” o życiu seksualnym osób z niepełnosprawnościami. Daniel Kotowski na tej samej scenie wystawił piękny performans „Rytuał miłosny” o doświadczeniach osób niesłyszących. Teatr staje się medium naprawdę włączającym. Zakulisowo mówi się, że stoją za tym działy edukacji, które w niektórych instytucjach wreszcie zostały należycie docenione.
Katarzyna Niedurny o „Libido romantico” Teatru 21
Rozmowa z Tobiaszem Sebastianem Bergiem
Anna Pajęcka o „Rytuale miłosnym” w reż. Daniela Kotowskiego
Ada Tymińska o „Rodzinie” w reż. Justyny Sobczyk
4. Jakub Skrzywanek i Teatr Współczesny w Szczecinie
Na początku 2022 roku Jakub Skrzywanek zaczął pełnić nową funkcję dyrektora artystycznego Teatru Współczesnego w Szczecinie. Swoją kadencję w instytucji zainaugurował „Edukacją seksualną” w reżyserii Michała Buszewicza – spektaklem w tym roku odmienianym przez wszystkie przypadki i w kuluarach, i w nominacjach do nagród. W proces przygotowania przedstawienia twórcy zaangażowali młodzieżową radę. Kolejna premiera, dyrektorska, spektaklu „Spartakus. Miłość w czasach zarazy” w reżyserii Skrzywanka i dramaturgii Weroniki Murek, na podstawie reportażu Janusza Schwertnera o psychiatrii dziecięcej w Polsce, kończyła się widowiskowymi teatralnymi ślubami osób LGBTQ+. „Wiarołomna” Hany Umedy przeniosła na scenę rytuał apostazji. Maria Magdalena Kozłowska zrobiła zaś spektakl o „Fokach” wystawiających „Grażynę” Mickiewicza. Skrzywanek w Szczecinie realizuje wizję instytucji naprawdę zaangażowanej i naprawdę włączającej. Piotr Morawski na naszych łamach pisał: „Szczeciński Teatr Współczesny konsekwentnie realizuje program tworzenia alternatywnych wizji rzeczywistości. Ale zapewnia też miejsce do ich rzeczywistego praktykowania”. To instytucja, dla której osoby z różnych stron Polski bez marudzenia wsiadają na wiele godzin do pociągu, a bilety na gościnne występy szczecińskich spektakli wyprzedają się jak dawniej na Warlikowskiego. Współczesny zapowiedział już premierę na 2023 rok. Będzie to wspólne przedsięwzięcie Justyny Sobczyk i Jakuba Skrzywanka, „Sen nocy letniej” Szekspira, w którym wraz ze szczecińskimi aktorami i aktorkami z niepełnosprawnościami opowiedzą, czym dzisiaj jest pragnienie miłości.
Piotr Morawski o „Spartakusie” i „Wiarołomnej”
Teresa Fazan o „Edukacji seksualnej”
Witold Mrozek o „Fokach”
Rozmowa z Michałem Buszewiczem i Jakubem Skrzywankiem o dramaturgii doświadczenia
5. „Miła robótka” w reżyserii Agnieszki Jakimiak i dramaturgii Mateusza Atmana w kooperacji Teatru Nowego im. Dejmka w Łodzi i Teatru Fredry w Gnieźnie
Przynajmniej raz w roku jest wystawiany taki spektakl, o którym mówią wszyscy, a reakcje i relacje wyskakują z mediów społecznościowych po każdym przebiegu. W 2022 roku z gargantuicznym „Rohtko” mogłoby konkurować bardziej kameralne przedstawienie duetu Jakimiak i Atman, określane jako „pierwszy polski spektakl o porno”. Widzowie adaptacji „Miłej robótki” Ewy Stusińskiej przez ponad godzinę słuchają wiwisekcji polskiej seksualności, pokazanej jednak w szalenie inteligentnej, czułej i bardzo zabawnej poetyce. Nie ulega wątpliwości, że jest to pierwszy spektakl w historii, w którym widzowie zostali poczęstowani mlekiem ściągniętym z piersi aktorki w trakcie trwania przedstawienia. Marta Zdanowska swoją recenzję na łamach „Dwutygodnika” zakończyła słowami: „«Miła robótka» to spektakl, który napełnia widza wolnością jak balon z helem. Tylko wzlatywać”.
Marta Zdanowska o „Miłej robótce”
Anna Pajęcka
SZTUKA
1. Upadek instytucji
Najważniejsze muzea i galerie w kraju, po dwóch, trzech dekadach rozwoju, straciły swoją autonomię i zostały przejęte przez konserwatywną władzę. Długo instytucjom sztuki współczesnej udawało się kontynuować niezależne programy sprzed czasów PiS-u. Na początku protestowaliśmy i wierzyliśmy, że nie potrwa to długo, potem z pewnym zdziwieniem obserwowaliśmy, że muzea i galerie nadal realizują dotychczasowe linie programowe, mają wciąż tych samych dyrektorów, choć czasem idą oni na pewne kompromisy. CSW Zamek Ujazdowski złożyliśmy w ofierze, licząc, że na nim się zakończy. A jednak mamy grudzień 2022 i (prawie) „Budapeszt w Warszawie”. Zmiany kadrowe i programowe wynikają zresztą nie tylko z polityki obecnej władzy, ale również decyzji samorządów różnych opcji politycznych.
Z początkiem 2022 roku najważniejsza galeria sztuki współczesnej, Zachęta, została przejęta przez Janusza Janowskiego, prezesa Związku Artystów Plastyków, anachronicznej organizacji rodem z PRL. Z końcem roku Muzeum Sztuki w Łodzi dostał Andrzej Biernacki, malarz, dyrektor galerii Brovarna w Łowiczu, znany głównie z walki ze sztuką współczesną, którą od lat prowadził na łamach swojego bloga. W ostatnim czasie do odejścia została też zmuszona dyrektorka dopiero co otwartego gdańskiego NOMUS-a, Aneta Szyłak. Od dawna niewiele się dzieje w Muzeum Współczesnym Wrocław, a krakowski MOCAK i Bunkier Sztuki zostały właściwie połączone w jeden byt specjalizujący się w wystawach typu „coś w sztuce”. A to tylko przegląd najważniejszych placówek. Udało się na szczęście w tym roku też coś uratować. Warszawski MSN przeszedł pod miasto stołeczne Warszawa i wygląda na to, że prawie 20 lat (!) po wygranym przez Christiana Kereza konkursie architektonicznym nowy budynek, wprawdzie innego architekta, z innego konkursu, ale w końcu powstanie. Także wielomiesięczną batalię o progresywną galerię Labirynt wygrał Waldemar Tatarczuk, nieustająco atakowany przez środowiska prawicowe i ultraprawicowe.
Rozmowa Adama Mazura z Jarosławem Suchanem, Anetą Szyłak i Waldemarem Tatarczukiem
Maria Poprzęcka o programie Janusza Janowskiego dla Zachęty
2. Małgorzata Mirga-Tas
fot. D. RumiancewTen rok należał do Mirgi-Tas. Najpierw świetnie odebrany i przez wielu uważany za faworyta do głównej nagrody polski pawilon na Biennale w Wenecji, a na koniec roku spektakularna wystawa w krakowskim MCK, poprzedzone w ubiegłych latach coraz większą liczbą wystaw w kraju, Paszportem „Polityki” (2020) i przede wszystkim udziałem w Berlin Biennale (2020). Szyte obrazy artystki o romskiej tożsamości rozbijały w Wenecji anachroniczną strukturę pawilonów narodowych i jednocześnie zachwycały wizualnie. W Krakowie Artystka oddaje hołd kobietom ze swojej rodziny, sięga po wątki z mało znanej, lokalnej historii nowohuckich Romów i dekonstruuje stereotypowe wizerunki romskich kobiet utrwalone w kulturze wizualnej. Uprawia swoisty feminizm mniejszości.
Karol Sienkiewicz o Polskim Pawilonie w Wenecji
Rozmowa Aleksandry Szczepan z Małgorzatą Mirgą-Tas
3. Wystawa „matka ziemia” w BWA Dizajn
K. Mikurda i O. Wieszczyk / fot. A. KielanZawsze doceniamy i podziwiamy matki artystki, matki kuratorki, matki dyrektorki, że choć są matkami, dały radę: zrobić wystawę, dostać nagrodę, kierować poważną instytucją, osiągnąć sukces. Jak one to zrobiły? – zastanawiamy się, komentując ich sukcesy na boku. Jak bardzo musiały na ten czas swoje macierzyństwo zawiesić na kołku, zrzucić na drugi plan, przekazać komuś innemu. Wystawa „matka ziemia” w BWA Dizajn odbyła się nie pomimo bycia matką, ale właśnie dzięki byciu matką. Matkami są kierowniczka programowa galerii i kuratorka, rodzicami są artyści w niej uczestniczący. Wszyscy jesteśmy rodzicami, choć w życiu publicznym i zawodowym udajemy, że nimi nie jesteśmy. Wystawa nie tylko dotyczy macierzyństwa/ rodzicielstwa, ale też powstawała w rytmie chorób i zarwanych nocy. Jest powieszona i zaaranżowana tak, aby dzieci też ją mogły zobaczyć i aby rodzice mogli mimo towarzystwa dzieci się na niej skupić. W ramach wystawy odbyła się też rezydencja dla matki artystki, której stworzono warunki, aby mogła przyjechać z dzieckiem i jednocześnie móc pracować twórczo. Wrócić na rynek pracy. Urlop macierzyński artystek zwykle nigdy się nie zaczyna i nigdy się nie kończy.
Rozmowa Anki Herbut z Joanną Synowiec, kuratorką wystawy „matka ziemia”
4. Manifesta w Pristinie
Był to rok wysypu wielkich międzynarodowych wystaw. Z Wenecji przez Berlin jechaliśmy do Kassel, po drodze zahaczając o Münster, by zaraz potem lecieć do Prisztiny. Wszystko przez pandemię koronawirusa, która opóźniła wiele cyklicznych imprez. Te dwa lata przerwy dobrze sztuce zrobiły. Najciekawsze okazało się Manifesta, nomadyczne biennale, które w tym roku, i to jest clou, odbyło się w najodleglejszej mentalnie europejskiej stolicy – Prisztinie. Mieście, które na co dzień musi walczyć o własną tożsamość i mierzyć się z szeregiem mniej i bardziej przyziemnych problemów. Wystawa okazała się świetna, zamiast kolonizować Prisztinę, oddała jej i jej mieszkańcom głos.
Relacja Stacha Szabłowskiego z Manifesta w Prisztinie
5. Ukraińscy artyści i artystki w Polsce
Yuriy BileyTuż przed wybuchem wojny w Ukrainie opublikowaliśmy rozmowę z Martą Romankiv, pochodzącą z Ukrainy, mieszkającą w Polsce artystką, która zwróciła uwagę na nieobecność Ukrainek i Ukraińców w życiu społecznym i publicznym. Żeby ich naprawdę zobaczyć, też w świecie sztuki, potrzebowaliśmy wojny. Posypały się wtedy lepsze i gorsze, często przygotowywane naprędce wystawy, projekty, festiwale z ukraińskimi artystami. Artystami, którzy często byli tu od bardzo dawna, stanowili aktywną część polskiego świata sztuki, tu kończyli studia, tu tworzyli i wystawiali. Yuriy Biley od lat mieszkał we Wrocławiu, gdzie prowadził Złoty Kiosk i walczył ze spolszczaniem swojego nazwiska. Razem z Yulią Krivich i Verą Zalutskayą tworzył ZA grupę, czyli kolektyw wspierający artystów zagranicznych mieszkających w Polsce. Yulia Krivich od dłuższego czasu forsowała wprowadzenie do języka polskiego „w” w miejsce „na” Ukrainie, co udało się w końcu właśnie z przyjściem wojny. Waldemar Tatarczuk od lat w lubelskim Labiryncie organizował wystawy ukraińskich artystów z ich udziałem, dziś stało się to wreszcie czymś powszechnym, normalnym, rozeszło się na cały kraj. W tym roku chyba wreszcie zrozumieliśmy, że polska sztuka to nie tylko artyści polscy, ale też romscy, ukraińscy, białoruscy oraz austriaccy czy wietnamscy. Wszyscy, którzy zdecydowali się żyć i tworzyć tutaj.
Rozmowa Katarzyny Malarowskiej z Martą Romankiv
Rozmowa Marty Czyż z Yuriyem Bileyem
Recenzja Karola Sienkiewicza z festiwalu Druh Druha
Paulina Wrocławska
LITERATURA
1. Słowo wobec wojny
Po 24 lutego wzrosło zainteresowanie literaturą ukraińską, a tłumaczki i tłumacze są nieustannie zasypywani zamówieniami nie tylko na ulotki informacyjne, tłumaczenie debat, wersje ukraińskie stron internetowych, ale też na prozę i poezję. Niezależnie od wydanych książek – i tych licznych, które są właśnie w trakcie przekładu – toczy się niezwykle ważna dla refleksji o literaturze rozmowa: o mocy (czy też niemocy) słowa wobec doświadczenia wojny. W marcu opublikowaliśmy tekst Andrija Lubki o znamiennym tytule „Wojna, nie czas na literaturę”, w którym pisał: „Pisarz to przede wszystkim mięso, kości i krew, które mogą zostać zniszczone przez kulę. A dopiero potem człowiek, który pracuje słowami”. O niemocy słów wobec fotografii z Buczy pisała też potem w jednym z felietonów Sofija Andruchowycz: „Słowa są blade, słabe, bezradne, płaskie, nieprzydatne. Są tak odległe od tego bólu, przerażenia, od tego strachu, od tego krzyku i tego zapachu, rozerwanej skóry, świeżej krwi i krwi skrzepniętej, krwi zmieszanej z błotem”.
Walka o niepodległość Ukrainy wiąże się w kontekście tej wojny ściśle z obroną niezależności jej kultury i języka, dlatego sprawy literatury i jej języków pozostają wciąż w centrum toczącej się rozmowy. Pisał o tym dla „Dwutygodnika” między innymi Wołodymyr Rafiejenko, podkreślając, że nie wyda już ani jednego tekstu po rosyjsku, choć to jego mowa ojczysta.
Istotny jest jednak jeszcze inny wymiar: nowe językowe formy, nowy sposób formułowania słów jest niezwykle potrzebny w czasie rewolucji, a tym bardziej w czasie odbudowy, która – wszyscy mamy nadzieję – będzie się mogła za jakiś czas rozpocząć. Jak mówiła Sofija Czelak w rozmowie z Jurijem Zawadskim: „Doświadczenie wojny podważa tradycję, człowiek się nią rozczarowuje. Chce się krzyczeć, używać nowego języka. Sztuka i muzyka muszą być nowe, żeby współbrzmiały z nowym odczuwaniem”.
Tekst Andrija Lubki „Wojna, nie czas na literaturę”
Felieton Sofiji Andruchowycz o niemocy słów
Tekst Wołodymyra Rafiejenki o porzuceniu języka rosyjskiego
Rozmowa z Sofiją Czelak, dyrektorką programową lwowskiego BookForum
2. Słowo w służbie różnorodności
Kształtowanie się nowych języków odbywa się także intensywnie w prozie, której bohaterowie są osobami nieheteronormatywnymi, niebinarnymi, czy po prostu kobietami w rolach, jakich dotąd dla nich literatura nie przewidywała. I znów, polem tej walki staje się w dużej mierze przekład – niebinarność zaistniała w ostatnich latach w literaturze mainstreamowej między innymi poprzez przetłumaczone przez Jerzego Kocha powieści Marieke Lucasa Rijnevelda, a tłumacze kolejnych książek proponują kolejne sposoby na oswojenie tych form w polszczyźnie. „Rolą tłumaczek i tłumaczy jest głębokie ćwiczenie się w empatii, a nasza odpowiedzialność polega też na tym, by dobrze i uczciwie oddawać inne głosy i języki” – mówiła w rozmowie z Krzysztofem Cieślikiem Aga Zano, tłumaczka powieści Torrey Peters.
Rozmowa z Agą Zano, tłumaczką
Tekst Klary Cykorz o literaturze YA
Tekst J. Szpilki o „Trans i pół, bejbi” Torrey Peters
Kornelia Sobczak o drugiej książce Marieke Lucasa Rijnevelda
3. Zwrot ludowy – ciągi dalsze
Tegoroczna Nagroda Nobla została przyznana, jak wiadomo, francuskiej pisarce Annie Ernaux, o której zresztą jako jedna z pierwszych w Polsce pisała na naszych łamach Iwona Komór. Równolegle jednak rozwija się nurt rodzimych opowieści ludowych. Jak pokazuje Antonina Tosiek, „wśród tego- i zeszłorocznych premier trudniej znaleźć reportaż czy prozę bez ludowego nerwu niż z nim i o nim” – w pisanym dla „Dwutygodnika” eseju podkreśla zarazem, że „jeśli «moda na ludowość» ma się obronić przed estetyzacją i fetyszem, jeśli mamy spróbować odrobić tę lekcję porządnie – procesy odczytywania i nadczytywania muszą trwać”.
Tekst Iwony Komór o nieznanej w Polsce pisarce, Annie Ernaux
Tekst Iwony Komór o „Latach” Ernaux
Tekst Renaty Lis o „Bliskich” Ernaux
Esej Antoniny Tosiek o zwrocie ludowym w literaturze
Tekst Antoniny Tosiek o „Białych nocach” Urszuli Honek
Tekst Piotra Sadzika o „Nic się nie działo” Tomasza S. Markiewki
4. Powrót dziennikowej formy
Było też rzecz jasna w roku 2022 kilka ważnych premier książkowych, między innymi świetna powieść „Ten się śmieje, kto ma zęby” Zyty Rudzkiej, której proza jednak już tyle razy pojawiała się w naszych podsumowaniach, że tym razem zdecydowaliśmy się oddać miejsce komu innemu. „Pawilon małych ssaków” Patryka Pufelskiego (Karakter) jest wyrazem rzadkiego, pozbawionego stereotypów i ograniczeń myślenia o tym, co polskie i co trudne. Czułość wobec zwierząt i ludzi jest tu wyrażona precyzyjnym literackim językiem. Warto docenić też przywrócenie dziennikowej formie należytego miejsca w literaturze – niewiele było w ostatnich latach dobrych literacko pisarskich dzienników, choć jako wyjątek trzeba przypomnieć „Dziennik roku węża” Piotra Siemiona (którego nową powieść, „Bella, ciao”, też należałoby zresztą wyróżnić wśród premier odchodzącego roku).
Rozmowa z Patrykiem Pufelskim
Tekst Joanny Piechury o nowej książce Zyty Rudzkiej
Tekst Piotra Siemiona z cyklu „Warsztat pisarski”
5. Niewyczerpany żart
Tegorocznym książkowym wydarzeniem było też bez wątpienia wydanie polskiej wersji „Infinite Jest” Davida Fostera Wallace’a, przełożonego przez Jolantę Kozak „Niewyczerpanego żartu”. Dyskusjom o jakości tłumaczenia nie było końca, podkreślano też, że to raczej książka, o której wszyscy mówią, niż taka, którą ktokolwiek czyta, jednak autor tekstu na łamach „Dwutygodnika”, Bartosz Sadulski, przekonująco uprościł tę sprawę: „Gargantuicznego kolosa Davida Fostera Wallace’a, liczącego w polskim przekładzie 1132 strony z posłowiem, czyta się całkiem normalnie, od lewej do prawej i w dół”.
Tekst Bartosza Sadulskiego o „Niewyczerpanym żarcie”
Rozmowa z Jolantą Kozak z czasu, kiedy tłumaczyła „Infinite Jest”
Zofia Król