„Kordian” Juliusza Słowackiego w reż. Zbigniewa Lesienia w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
„Kordian” Juliusza Słowackiego w reżyserii Zbigniewa Lesienia pokazany premierowo w Teatrze Telewizji 14 listopada 2022 roku okazał się niczym więcej, jak kolejną okolicznościową premierą telewizyjnej sceny zrealizowaną z okazji Roku Romantyzmu Polskiego. A będzie jeszcze jedna – na grudzień zapowiedziano spektakl Mickiewiczowskiego „Konrada Wallenroda”.
Koncepcja reżyserska Zbigniewa Lesienia nie jest specjalnie wyszukana ani oryginalna. Postanowił on przedstawić losy tytułowego bohatera tego najbardziej bodaj znanego i najczęściej wystawianego dramatu Juliusza Słowackiego w formie retrospekcji umierającego Kordiana. Pomysł często stosowany, a w tym przypadku umożliwił reżyserowi pokazanie tego, co wydaje się szczególnie ważne dla mocodawców obecnej Telewizji Polskiej i prowadzonej przez nich polityki historyczno–patriotycznej. W poszatkowanym tekście dramatu mamy więc martyrologię naszego narodu, osamotnienie Polski na arenie światowej, nawet ze strony Papieża (w tej roli Zbigniew Lesień obsadził samego siebie), a mimo to bohatersko dążącej do wypełnienia misji odnowienia globu. Słowa: Polska, Polacy, naród co i rusz pojawiają się w kwestiach wygłaszanych przez aktorów. Niewiele z sensu tychże dociera do współczesnego widza, nawet tego, który zetknął się w szkole z utworem Słowackiego. Adaptacja „Kordiana” dokonana przez reżysera pospołu z Krzysztofem Kopką jest bowiem na tyle chaotyczna, że trudno zorientować się, jaki jest kontekst i wymowa tego wszystkiego, co widać na ekranie. „ Ale o co kaman?” – mógł zapytać niejeden licealista, który w ramach zadania domowego otrzymał, jak przypuszczam, polecenie obejrzenia spektaklu Teatru Telewizji. Adaptatorzy bez ładu i składu pozmieniali kolejność scen, poskreślali istotne kwestie, co osłabiło logiczność tych pozostawionych (dla przykładu – pominięcie opowieści Grzegorza z aktu I sprawia, że widz nie wie, kim był ów Kazimierz, o którym wspomina się w jednej z późniejszych scen). Kuriozalne wydaje się także pominięcie monologu Kordiana na Mont Blanc, który jest niejako znakiem rozpoznawczym tego dramatu Słowackiego, a za to „dopisanie” egzekucji bohatera (autor kończy swój dramat, gdy Kordian staje przed plutonem egzekucyjnym na Placu Marsowym, do którego zbliża się adiutant Księcia Konstantego z aktem ułaskawienia). Słabo wybrzmiewa nawet słynne i wielce znaczące zestawienie Polski z Winkelriedem. W sumie widz otrzymuje dość luźny zlepek scen z życia głównego bohatera wyalienowanego z otaczającego go środowiska i niepotrafiącego znaleźć spełnienia nie tylko w działalności spiskowej, ale także w życiu uczuciowym.
Grający tytułową rolę Filip Kosior robi co może, by przekonać widza do swojej postaci i jej poczynań. I momentami, w części przynajmniej, mu się to udaje, bo kamera zdaje się lubić tego młodego aktora. Kosior ma w tym przedstawieniu kilka dobrych momentów, gdy przekonująco i poruszająco oddaje emocje i przeżycia młodego, patriotycznie nastawionego spiskowca, jego miotanie się i osamotnienie (vide: scena „gorączki” przed planowanym zabójstwem cara). Z kolei w grze Cezarego Pazury widać usilne próby zerwania z emploi wesołka. Zakończone skutkiem takim sobie – mimo całego sztafażu wciąż bardziej widziałem Jurka Kilera niż Wielkiego Księcia Konstantego.
Wyraźnie natomiast rzuca się w oczy rozmach inscenizacyjny „Kordiana” w reżyserii Zbigniewa Lesienia. I trudno się dziwić, bo kogo, jeśli nie szczodrze dotowaną TVP, stać na tak rozbudowany drugi, a nawet trzeci plan (włącznie z zaangażowaniem podchorążych z Akademii Wojsk Lądowych im. Tadeusza Kościuszki), stylowe kostiumy (Elżbieta Terlikowska), plenery pięknie sfotografowane przez Waldemara Schmidta i naturalne wnętrza ze scenografią Tomasza Bartczaka… Osiągnięty efekt dowodzi niezbicie, że w przypadku przedsięwzięć artystycznych jednak nie w pieniądzach siła.