Przegląd Teatrów Małych Form KONTRAPUNKT, po ubiegłorocznych obostrzeniach covidowych, gdy musiał zamknąć się w dwóch skromnych odsłonach i nietypowych terminach, wreszcie odrodził się wiosną 2022 (21-29 kwietnia), choć jeszcze nie w pełni, jaką pamiętamy sprzed lat. Oczywiście nie zaprezentowano na nim reakcji na bieżące wydarzenia, choćby z uwagi na czas doboru przedstawień oraz ich pochodzenie - przeważnie z repertuarów minionego sezonu.
Co się dzieje, kiedy sztuka próbuje skomentować bieżącą rzeczywistość, ale bez ryzyka płytkiej publicystyki za nią nadążać nie może, pokazał Teatr i Qytetit z Kosowa w przedstawieniu "a.y.l.a.n", wyróżnionym główną nagrodą - z pewnością nie za wartości artystyczne, lecz za humanitarne przesłanie. Oto cichnące już echa głośnych wydarzeń wybrzmiały jako zdezaktualizowane, odległe już w czasie i przestrzeni. Zespół, którego pochodzenie kojarzy się raczej z wojną na Bałkanach, opowiedział bowiem o losie syryjskich uchodźców we włoskiej miejscowości Roccalumera. Spóźnione gospodarowanie empatią oderwane od „tu i teraz" pozwoliło ocalić jedynie sprawdzoną konwencję teatru ubogiego: na scenie ustawiono symetrycznie do widowni (jak jej lustrzane odbicie) rzędy szarych foteli, między którymi poruszają się aktorzy, niby pokonując morskie fale. Mocniej wybrzmiało natomiast przypomniane poza konkursem sławne już dzieło Teatru Kana "Gęstość zaludnienia", zmontowane z reportaży o przymusowej migracji po katastrofie w Czarnobylu, które zyskało teraz nowy kontekst - pokazując, że sztuka wprawdzie za historią nie nadąża, lecz nieraz paradoksalnie ją wyprzedza. Poza tym w prezentowanych spektaklach zabrakło akcentów najbardziej aktualnych, choć parokrotnie po finale spektaklu wraz z ukłonami pojawiły się flagi Ukrainy, a tradycyjnie umieszczony na trawiastej skarpie Zamku biały napis KONTRAPUNKT niepostrzeżenie zmienił się w KONTRAPUTIN. Słusznie zrezygnowano, co zresztą parokrotnie w tym miejscu postulowałem, z podziału na dwa bloki wyznaczone opozycją: teatr „profesjonalny" - „alternatywny", zauważając wreszcie, że nurty te dawno się ze sobą zlały w jeden, czerpiący w różnym stopniu z obu źródeł: sceny profesjonalne odświeżyły się inspirowane OFF-em, a sceny amatorskie się sprofesjonalizowały, jeśli nie instytucjonalnie, to warsztatowo. Zniesienie sztucznej dychotomii pozwoliło lepiej zaobserwować rzeczywiste tendencje w polifonii gatunkowej i stylistycznej, rządzącej festiwalem od początku jego istnienia. Było więc jedenaście przedstawień konkursowych, przeplatanych wydarzeniami pozakonkursowymi, pośród których prócz spektakli znalazły się performanse, wystawy i koncerty, spięte nietrafną opozycyjną formułą „KONTRAteksty".
Choć towarzyszę kolejnym festiwalom i komentuję ich propozycje od ponad trzydziestu lat, po raz pierwszy moje oceny są całkowicie rozbieżne ze zdumiewającym dla mnie werdyktem jury i jeszcze bardziej zaskakującym jego uzasadnieniem, pozbawionym argumentacji merytorycznej, która byłaby poparta kompetencjami teatrologicznymi.
Szczepan Twardoch, "Byk", STUDIO teatrgaleria w Warszawie i Teatr Łaźnia w Krakowie, fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru
Obejrzeliśmy dwa klasyczne monodramy. W "Byku" Szczepana Twardocha (STUDIO teatrgaleria w Warszawie i Teatr Łaźnia w Krakowie) Robert Talarczyk wykreował dynamiczny wizerunek Roberta Mamoka - bohatera i antybohatera w jednej osobie, który z jednej strony zabiega o sympatię widza jako „swój chłop" i „jeden z nas", z drugiej prowokuje do siebie niechęć jako satyryczna karykatura. W zmiennych nastrojach stymulowanych dopływem (z telefonu) nowych wiadomości o swym losie, skomplikowanym skandaliczną wypowiedzią dla mediów i rozpaczliwą próbą jej korekty dla ocalenia stanowiska dyrektora, powstaje ambiwalentna charakterystyka postawy, w której asertywność walczy z kompromisem, wzniosłe idee z pragmatyką karierowicza, konwencje grzecznościowe z parodią inteligenckich sloganów i pretensjonalnych zachowań. Wreszcie ujawnia się kompleks (zmieszany z dumą) śląskości i pogardą dla Polaków, obciążenia historyczne (ojciec służył w Wehrmachcie, a może Waffen SS), przez co figura, wystawiona na empatię lub odrzucenie przez widza, wprawdzie mnoży znaki zapytania, lecz do końca nie wiadomo, co z nim zrobić: czy założyć jej uniwersalizm jako nowego wcielenia Lutka Danielaka, czy też piętno śląskości uznać za determinantę kuriozalnej postawy. Niestety wydaje się, że z podobnym dysonansem poznawczym zmagał się również znakomity wykonawca, miotając się między apoteozą a krytycznym dystansem, a przed nim być może i sam autor.
W pozakonkursowym monodramie "Nadbagaż" Karolina Miłkowska-Prorok wykreowała postać równie wyrazistą, choć nie tak skomplikowaną: kobietę powracającą z Ameryki do Polski, dokonując rozliczeniowej retrospekcji, w której przedmiotem rozterek jest jednak wyłącznie remanent wspomnień zamkniętej przeszłości: dzieciństwa, rodziny i warunków życia w PRL-u. Podobieństwo obu monologów dotyczy natomiast ich adresatów, którymi okazują się nieżyjący rodzice. Obok prób studium portretowego pojawiły się mniej lub bardziej krzykliwe sceniczne plakaty. "Kobieta i Życie" Maliny Prześlugi (koprodukcja pięciu wrocławskich instytucji) to manifestacja feministycznego buntu, przybrana w rytmy skandowania, rapu i śpiewu, będąca melanżem haseł i stereotypów biologiczno-społecznego uwikłania płci, poddawanych równie stereotypowej dekonstrukcji: ciało mnie przerosło, ciało mnie zdradziło. Stałe motywy: menstruacji, małżeństwa, porodu i aborcji, wreszcie kryzysu tożsamości, układają się w zaadresowany raczej do polityków (a więc niecelnie) protest, wprawdzie nieco opracowany poetycko, ale jednak propagandą tłumiący analizę problemu i niespełniony jako teatr. "Klub" Teatru Collegium Nobilium Akademii Teatralnej w Warszawie to przedstawienie z wyłącznie żeńską obsadą, o zróżnicowanym poziomie aktorstwa, która wmieszana w tłum widzów, stworzyła iluzję ich uczestnictwa w ekskluzywnym bankiecie w Sztokholmie. Tematem był przypadek pewnego gwałtu i sądowego procesu oraz próby zatuszowania przestępstwa, a w tle pojawił się skandal molestowania w przyznającej Nobla Akademii Szwedzkiej. Publicystyka interwencyjna rozpisana na monologi narracyjne i skeczowe dialogi, połączone w dwugodzinną mozaikę etiud posklejanych bez logiki następstwa, raczej problem rozmyła, niż ukazała go w nowym świetle.
Trzy spektakle mieściły się w nurcie „integracyjnym", jak określiłbym dzieła tworzone z udziałem osób z niepełnosprawnościami. Po znakomitych eksperymentach Adama Ziajskiego sprzed 4 i 5 lat, otwierających przed publicznością nieznane światy ciszy i mroku (głuchych i niewidomych) okazało się jednak, że są to wzory niedoścignione, a tym bardziej niepodatne na automatyczne kopiowanie. Przedstawienie "Rewolucja, której nie było" Teatru 21 & Biennale Warszawa, sytuację społecznego wykluczenia wprawdzie udokumentowało wyznaniami pacjentów, ale w sposób spłycony. Całość zdominowana została przez inscenizowaną manifestację i szopkę polityczną, którą trudno uznać za spontaniczną i podmiotową wypowiedź samych niepełnosprawnych. Występom towarzyszył zespół muzyczny z napisami na koszulkach DOWN TOWN BAND, zaznaczającymi rozdwojenie przesłania: między demonstrowaniem inności a pragnieniem integracji. Ten ostatni kierunek natomiast jednoznacznie przyjął Teatr Ruchu Umownie Ewidentnego w Szczecinie w pozakonkursowym przedstawieniu "Korowód w bluesie". Mandala, pokazując, jak śpiewać potrafi osoba upośledzona umysłowo, a tańczyć niewidoma albo skazana na wózek inwalidzki. Trzeci zespół, którego nazwę pominę, niestety poniósł klęskę na scenie - wskutek przeszacowania zdolności wykonawców, jeśli chodzi o pamięciowe opanowanie i rozumienie dłuższych tekstów.
W publicystycznym zgiełku najsłabiej wybrzmiały nieco spłowiałe już dylematy i niepokoje cywilizacyjne. "Robot" Unii Teatr Niemożliwy w Warszawie to przedstawienie lalkowe z jednoosobową animacją i obfitością mechanicznych rekwizytów. Kalejdoskop niemych obrazów, nastrojów i emocji, nieprzetłumaczalny na spójne przesłanie, mógł rodzić najwyżej naiwne pytania o prawa robota do uczuć oraz hipotezy co do przyszłości człowieka wobec automatyzacji i perspektywy sztucznej inteligencji. Wysiłki tytułowego bohatera ukazały głównie jego dramat rozdarcia i niepewne miejsce na Ziemi: między odrzuceniem poza obszar izolowany zasiekami pod prądem a podejrzaną adaptacją w służbie ludzkości, którą reprezentuje zarówno mechaniczny wózek inwalidzki, jak i krzesło elektryczne.
Z punktu widzenia poszukiwań formy najważniejszym dziełem było "Epitafium błazna" Kolektywu Kejos we Wrocławiu, wkraczające w obszar stosunkowo świeżego eksperymentu, którym jest alians ze sztuką cyrkową. Synteza gatunkowa widowisk dokonuje się dwukierunkowo: dramaturgia i akcja przenika ze sceny na arenę, a scena wzbogaca się o element autentycznego ryzyka, przekraczając doświadczenia teatru ulicznego. Popisy akrobatyki i żonglerki na wózkach (zamiast szczudeł) stały się nie tylko komentarzem, ale i próbą reinterpretacji wygłaszanych fragmentów Hamleta, wprawdzie nie zawsze jasną i konsekwentną, ale wskazującą obiecujące horyzonty teatru. Pantomima "IV RP Snów" Sceny Nowej w Warszawie to niezbyt czytelny montaż obrazów marzeń sennych ucieleśnionych w dość schematycznej choreografii. Bardziej niż forma spektaklu zwróciła uwagę jego oryginalna lokalizacja - w nowym ośrodku sztuki Scena Antygrawitacji, ukrytym na osiedlowym uboczu Szczecina.
"Biblia: Próba" Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu to refleksja nad człowieczeństwem znoszącym opozycje dobra i zła, szczęścia i cierpienia, wyprowadzona z prostego pomysłu kontrastowego zderzenia "Pieśni nad Pieśniami" z "Księgą Hioba". Z klasycznie wypowiadanych tekstów samoistnie rodziły się pytania o sens życia i źródło zła, sugestywnie ilustrowane naturalistyczno-symbolicznym obrazem biologicznej degradacji. Najpierw stopniowej utracie majątku i zdrowia odpowiada redukcja rekwizytów: wody, chleba, okularów, koszuli, butów; następnie ciało zostaje obnażone i zmaltretowane: pojawia się krew, wbijany nóż i strzały z łuku, wreszcie nawiany wentylatorem proch. Los jednak zatacza koło i umęczony Hiob przeistacza się na powrót w Oblubieńca z miłosnej pieśni Salomona.
Spoiwem tematycznym tegorocznej edycji było, po ubiegłorocznej „Prawdzie" - zapewne jako druga część zaplanowanej klasycznej triady - „Dobro", którego na pewno nie można jej uznać za klucz tematyczny w zestawie 56. Kontrapunktu, gdyż trudno je było wskazać, nawet jeśli miał to być narzucony widowni impuls interpretacyjny. Poza Biblią egzemplifikacji tej wartości zabrakło, choć w niektórych przedstawieniach dałoby się ją potraktować jako implikowaną antytezę. Hasłem przyszłorocznego festiwalu może stać się ostatnia część triady: „Piękno" - kategoria w sztuce bardziej rozchwiana niż pozostałe, toteż trudno oczekiwać estetycznej rewolucji. Przydałby się jednak czas wolny od naporu wydarzeń zewnętrznych, który pozwoli teatrowi na głębszą refleksję o sobie.