„Koniec czerwonego człowieka” Daniela Majinga, na motywach książki „Czasy secondhandu” Swietłany Aleksiejewicz w reż. Krystyna Jandy w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w AICT Polska.
Podtytuł zbioru reportaży Swietłany Aleksijewicz o wielkim wrzeniu czasów pierestrojki ) i jej następstwach („Koniec czerwonego człowieka”) okazał się przedwczesny. Autorka sądziła, że oto nadszedł kres pewnej epoki, a wieloletnie zabiegi władzy radzieckiej, aby wychować nowego człowieka, obróciły się wniwecz.
Tymczasem życie dopisało ciąg dalszy i koniec okazał się nowym początkiem, co zresztą wbrew tytułowi książki sztuka Daniela Majlinga na niej oparta jasno potwierdza.
Na scenie Och-Teatru pokazane to zostało bez środków znieczulających, z bezwzględną szczerością. Dzięki temu spektakl tchnie autentyzmem, ukazując galerię potworów i ofiar dogorywającego reżimu, który niczym hydra odradza się w nowym wydaniu. Rej w czeredzie strażników misji czerwonego człowieka wiodą gospodarze wypasionej na sposób radziecki willi, z obowiązkowym popiersiem Lenina, usadowionej na cmentarzysku ofiar stalinowskiego terroru. To w jej wnętrzu toczy się opowieść niczym kronika rodzinna porządkowana kolejnymi rocznicami urodzin gospodarza, trzymającego wszystkich twardą ręką majora Aleksiejewa.
Major (Grzegorz Warchoł) budzi odrazę i przerażenie – nic dziwnego, że Paweł, narzeczony jego córki, czmycha tuż przed ślubem. Major w chwili szczerości z pewną nostalgią, ale i pamięcią nużącego trudu wspomina swój udział w likwidacji wrogich elementów, stawiających opór władzy radzieckiej. Sam też czuje się ofiarą obowiązku – od
nadużywania palca wskazującego podczas wykonywania dziennej normy egzekucji (200 osób) do dzisiaj cierpi na jego sztywnienie.
Jego żona Marusia Iwanowna (Dorota Nowakowska) nie ustaje w tropieniu wszelkich przejawów zdrady, uległości wobec obcych i poddawania się nowym trendom kiełkującej demokracji. Kreuje się na strażniczkę mitycznego imperium, terroryzując rodzinę atakami migreny i nigdy niekończącym się uzyskiwaniem, „że wszystko musi robić sama”.
Córki Aleksiejów – trzy jak siostry u Czechowa (zbieżność nieprzypadkowa) – Irina, Lena i Wiera, każda na swój sposób, przeżywają czas burzliwej transformacji, nie mogąc uporać się z nowymi okolicznościami.
Lena (Lidia Sadowa) popada w stan religijnego fanatyzmu i swoje uczucia lokuje w wyśnionym wizerunku mężczyzny (ignorując męża, z którym ma dwójkę dzieci). Kiedy okazuje się, że to obraz pewnego mordercy, odsiadującego dożywocie, jest gotowa na wszystko. Porzuca rodzinę, rozwodzi się z mężem i pobiera z wyśnionym zabójcą. Wiera (Agnieszka Warchulska) lawiruje między matką, orędowniczką starego porządku a mężem inżynierem sprzyjającym wątłej demokracji. Nie potrafi okazać wsparcia swemu nastoletniemu synowi. Irina (Grażyna Sobocińska) porzuca narzeczonego Jurija, aby wybrać zauroczonego nią żołnierza Pawła (Mateusz Rzeźniczak). Porzucona przez niego nie potrafi już ułożyć sobie życia.
Parterom sióstr też nie wiedzie się najlepiej. Mąż Leny, Siergiej (Krzysztof Ogłoza), bezgranicznie i beznadziejnie w niej zakochany przeżywa katusze odrzucenia. Borys (Przemysław Sadowski) uczestniczy w protestach przeciw siłom konserwatywnym, hamulcowym pierestrojki, ale na koniec ląduje jako złota rączka, spec od sprawy łazienkowej hydrauliki.
Radzi sobie jako tako kombinator Jurij (Łukasz Garlicki) – zakłada firmę i nieźle prosperuje, ale grzęźnie w moralnym bagnie. Wuj Grigorij Iwanowicz (Stanisław Brejdygant), zesłany po wojnie na Syberię (pod zarzutem, że pozwolił się ocalić fińskim żołnierzom), ślęczy nad krzyżówkami, stroniąc od realnego świata. Tylko morderca Władimir (Piotr Łukowski) nabiera wiatru w żagle w nadziei na ułaskawienie.
Oto świat końca czerwonego człowieka, w którym dorasta syn Wiery, młodziutki Igor, karmiony patetycznymi wierszami o poświęceniu dla ojczyzny, śmierci w obronie wzniosłych ideałów i walce z wrogiem. To jest świat, jak mówi Borys, w którym nie uczy się młodych jak żyć, ale jak umierać.
Gorzki to obraz Rosji, jej pogmatwanej historii i połamanych życiorysów. Przestroga, ale i coś więcej: portret wciąż trwającej rzeczywistości
Odsłania to z całą wyrazistością finał. Czerwony człowiek triumfuje. Kiedy wraca po latach Paweł i niczym Łopachin z „Wiśniowego sadu” zamierza wykupić posiadłość – zastanie zgliszcza starego świata, który rozpadł się na kawałki, ale paradoksalnie wcale nie zniknął. Z dziedzictwem majora Aleksiejewa nie sposób wygrać. Symbolizuje to zmiana popiersia w salonie podupadłej willi: Lenina zastępuje Stalin, ojciec chrzestny pogrobowców Kraju Rad.
Krystyna Janda dała przejmujący spektakl o wyrazistym przesłaniu, silny aktorsko i mocny widowiskowo. Niezatarte wrażenie wywiera upiorny taniec podczas wesela Leny i Władimira, podczas którego morderca przykuty do więziennego strażnika tańczy o swój nowy los, a były mąż Leny, pijany z rozpaczy obija się o podrygujących w tanach weselników. Emil Wesołowski tym układem choreograficznym stworzył apokaliptyczny obraz katastrofy.
Takich poruszających scen jest w tym spektaklu więcej, a należą do nich m.in. zwierzenia majora z czasów masowych zbrodni stalinowskich, rozgrywająca się między farsą i tragedią scena miłosna Siergieja i Leny (wybitna rola Lidii Sądowej) i niemal każde pojawienie się Marusi, którą Dorota Nowakowska buduje niczym wściekłą Erynię z prowincji. Aktorski kunszt tego przedstawienia jeszcze mocniej wydobywa jego sensy. Mało w nim pociechy, wiele trwogi.