Dzieło czeskiego absurdysty Karela Čapka na scenę Teatru Polskiego w Bydgoszczy przenosi Judyta Berłowska.
Lata 20. XX wieku. Pewien inżynier opracowuje technologię wytwarzania Absolutu w czystej postaci. Gdy świat opanowuje epidemia altruizmu oraz obfitości, do gry wkracza kościół oraz eksperymentujący z niebezpieczną technologią wszechwładny bogacz Bondy. Wydana w 1922 roku antyutopia Karela Čapka „Fabryka Absolutu” jest nie tylko oświeceniową z ducha satyrą na wszelkiej maści zbiorowe uniesienia duchowe, ale też zjadliwą krytyką rozkwitającego po pierwszej wojnie światowej konsumpcyjnego kapitalizmu i opowieścią o końcu świata spowodowanym chciwością. – Bardzo cenię Čapkowy dystans w spojrzeniu na politykę, społeczeństwo, historię, groteskowe poczucie humoru i jakiś rodzaj igrania z rzeczywistością, z realnością – mówi Judyta Berłowska, reżyserka bydgoskiego spektaklu. – To zawieszenie pomiędzy opowieścią o społeczeństwie, polityce, najważniejszych sprawach, wzięcie wszystkiego w rodzaj nawiasu bardzo mi odpowiada. Dla mnie język Čapka, który pisze swego rodzaju baśń z przymrużeniem oka, jest też po prostu szalenie teatralny.
Scenariusz przedstawienia autorstwa Amadeusza Nosala nie jest jednak klasyczną adaptacją czeskiego klasyka, to raczej luźna fantazja na motywach zaczerpniętych z jego powieści. W dodatku, jak podkreślają twórcy, mocno zanurzona w lokalnej rzeczywistości. – Próby do spektaklu poprzedziła seria warsztatów z różnymi bydgoskimi społecznościami, podczas których chcieliśmy wspólnie zagłębić się w tematy nadmiaru, chciwości, końca świata wynikającego z tej właśnie chciwości – tłumaczy Berłowska. – Najpierw zbieraliśmy od ludzi ich spostrzeżenia, refleksje, opinie, a później stworzyliśmy opowieść. To jest bardzo ekscytujące i wartościowe dla widza, gdy odnajduje na scenie coś swojego. Dla mnie z kolei jest to w jakimś sensie pójście za językiem Čapka, który jest w istocie bardzo uniwersalny i inkluzywny. Choć „Fabryka Absolutu” nie jest też typowym teatrem politycznym, to choćby przez wątek wszechwładnego Pana Bondiego, bogacza o wybujałym ego, który eksperymentując z niebezpiecznymi technologami, ryzykuje światowy konflikt, zyskuje dziś niepokojąco aktualny kontekst. – Gdy przyjrzeć się mechanizmom, które opisuje Čapek, robi się niezwykle gęsto, mocno i chwilami dość przerażająco – wskazuje reżyserka.
Kameralne, pięcioosobowe przedstawienie pomyślano jako spektakl wędrowny – który będzie prezentowany w różnych nieoczywistych i nie zawsze stricte teatralnych przestrzeniach, między innymi w synagodze na Fordonie oraz auli Copernicanum. Aktorki i aktorzy odgrywają w nim całą plejadę postaci. Stąd także pomysł modułowej, rozwijającej się wraz z przebiegiem akcji scenografii, osnutej wokół motywu karuzeli, przywodzącej na myśl luna park. – To jest w gruncie rzeczy niezwykle epicka historia o końcu świata, która przetacza się przez różne społeczności, sytuacje. Żeby zmieścić ją w konwencji obwoźnego teatru, sięgamy do tradycji teatru mocno formalnego, rytmicznego, inspirowanego Schaefferem, w którym aktorzy przeskakują z roli w rolę. Tworzymy rodzaj żywej, rozbujanej teatralnej maszyny – tłumaczy reżyserka.
Z tej szalonej i odrobinę chaotycznej przypowieści o katastrofie twórczynie i twórcy bydgoskiego spektaklu wydobywają, wraz z publicznością, jeszcze jeden, nader istotny wątek. – Dla nas to jest także opowieść o odpowiedzialności– mówi Berłowska. – O tym, co możemy zrobić, żeby zapobiec katastrofie. Przyglądając się temu, co jest dookoła, mając rzecz jasna świadomość własnej, ograniczonej sprawczości.