Dla mnie osobiście odkryciem kongresu stał się pan Mariusz Wróbel, dyrektor Bytomskiego Centrum Kultury: człowiek znakomicie obeznany w prawnych, ekonomicznych, organizacyjnych i artystycznych meandrach życia kulturalnego w regionie. Zdystansowany, wolny od emocjonalnych ekscesów, pełen wielkiej kultury osobistej połączonej z erudycyjną wiedzą, z pasją zaangażowany w materię kongresu - prawdziwy spiritus movens tego zgromadzenia - po Kongresie Kultury Województwa Śląskiego pisze Michał Smolorz w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Bieżące relacje i obszerne sprawozdania z Kongresu Kultury Województwa Śląskiego ukazały się już w śląskich mediach. Nie będę ich dublował, nie wierzę także w moc sprawczą podobnych konwentykli. Jednak poczyniłem przy tej okazji kilka spostrzeżeń, które pozwalam sobie upublicznić. Nasamprzód sprawa niby drobna, ale jednak ważna, bo dotykająca tradycji. Kongres rozpoczął się w znanej galerii Szyb Wilson prowadzonej przez Johanna Brosa w budynkach dawnej janowskiej kopalni. Bawiło mnie, jak bardzo ważni i mniej ważni uczestnicy kongresu zmagali się z wymową tej nazwy. Gospodarze konsekwentnie mówili o "Wilsonie" (czytane przez "w"), większość gości chciała być bardzo angielska i bardzo poprawna, więc mówiła "Szyb Łilson", krzywiąc się, że gospodarze nie znają angielskiego. Otóż uzmysławiam Wam - o wy, światowcy - że to gospodarze mają rację. Ten kopalniany szyb nazywał się "Wilson" (czytane przez "w") i pośród tutejszych mieszka