EN

19.12.2023, 16:32 Wersja do druku

Kolorowanka

„Karnawał zwierząt" Camille'a Saint-Saensa w choreogr. Katarzyny Kozielskiej w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

fot. mat. teatru

Agresja Rosji wobec Ukrainy posiada różnorodne konsekwencje. Nie stała się obojętna również wobec kultury. Polska, jako jedno z niewielu państw w Europie, chyba oprócz nas tylko Litwa, zdecydowała się wyeliminować repertuar muzyczny najeźdźcy ze scen operowych, baletowych i sal koncertowych. Dla wielu owa decyzja jest nie tylko bolesna, ale chyba raczej niezrozumiała. Cóż bowiem wspólnego z dzisiejszą polityką Rosji mają dawne dzieła Piotra Czajkowskiego? Niektórzy bronią takiego stanowiska, ukazując że kultura to istotny czynnik w dyplomacji agresora i tym samym służy wspieraniu tegoż kraju. Trochę to pokrętna teza. I nie ulega wątpliwości, że najbardziej cierpią odbiorcy, którzy pozbawieni możliwości obcowania ze spuścizną artystyczną tego obszaru, nie mają szansy poznania owego bogactwa. W jednej z moich niedawnych rozmów pojawiło się stwierdzenie, czy rzeczywiście jest tak ważne pokazywanie w okresie przedświątecznym baletowej wersji Dziadka do orzechów? W moim odczuciu tak. Powiem to pozycja kanoniczna, dzięki której wykształciły się pokolenia odbiorców tańca. To trochę tak jakby zapytać czy u zwieńczenia choinki powinna być gwiazda, czy może jednak traktor? Jakoś klimat owego utworu, jego nieśmiertelna egzystencja na scenach świata, wpisują go jako coś obowiązkowego, koniecznego i artystycznie dojrzałego w duszę teatralnej przestrzeni. Jednak w naszym kraju, wobec solidarnego środowiskowego odrzucenia owej twórczości, stało się niezbędne poszukiwanie nowych widowisk, które adresowane do młodego odbiorcy stałyby się idealnym prezentem, aby z rodzicami wybrać się do teatru w zimowy wieczór. Owe wyzwanie spotkało wszystkie nasze muzyczne sceny. Balet Teatru Wielkiego w Poznaniu przygotował Królową Śniegu w choreografii szefa zespołu Roberta Bondary do nowej kompozycji Przemysława Zycha. To niezwykle udana praca pełna ciekawego ruchu i komplementarnej opowieści o poszukiwaniu szczęścia poprzez ból i cierpienie. Już wkrótce, choć już po okresie bożonarodzeniowym, nową produkcję adresowaną dla dzieci przygotuje Polski Balet Narodowy. Będzie to Pinokio do muzyki Mieczysława Wajnberga w choreografii Anny Hop. Z inicjatywą wystąpił również zespół baletowy Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Prężnie i interesująco prowadzona grupa przez Wojciecha Warszawskiego zaprosiła do współpracy, debiutującą w naszym kraju choreografkę, choć naszą rodaczkę – Katarzynę Kozielską. Artystka, absolwentka szkoły Johna Cranko oraz przez lata tancerka Stuttgart Ballet, po czasie licznych międzynarodowych osiągnięć, zawitała nad nasze polskie wybrzeże. Szkoda, że tak późno i również rozczarowaniem jest tytuł i jego przygotowanie – bowiem nie dał on szansy ukazania palety twórczych możliwości. Co gorsza jego forma artystyczna nie jest w pełni do zaakceptowania. Choć to projekt adresowany do młodego widza, to raczej widzowie wyjdą ze spektaklu rozczarowani, a nie naładowani pozytywnym obrazem sztuki baletowej. Niestety realizacja nie ma siły i uroku każdego Dziadka do orzechów.

Na afiszu w Gdańsku pojawiły się miniatury muzyczne Camille Saint-Saensa zatytułowane Karnawał zwierząt. Owych czternaście krótkich kawałków to zaledwie czterdzieści minut kompozycji. Gdy słuchalibyśmy ich w filharmonii to zapewne byłby to świat niezwykle atrakcyjny, bowiem nasza wyobraźnia potrafi wykreować niesamowite obrazy. Ale gdy mamy już do czynienia ze spektaklem tanecznym to należy oczekiwać dużo więcej. Winna być to sprawna, efektowna opowieść, która oczaruje publiczność. Tak niestety nie jest. Gdański zamysł rozbija się na oderwane, z nieznośnymi pauzami, fragmenty będące próbą ilustracji poszczególnych zwierząt – mieszkańców lasów, sawanny czy też dżungli. Ale tytuł owej kompozycji posiada jeszcze drugi człon, który wydaje się kluczowy. Karnawał chyba każdemu z nas kojarzy się z brazylijskim sambodromem, na którym tłoczą się spragnieni efektów widowiskowych widzowie, ale przede wszystkim przemierzają go zjawiskowi wykonawcy – uczniowie szkoły samby. I właśnie okazałość, różnorodność, spontaniczność i niesamowity ruch, który jest polem rywalizacji, oczarowuje uczestników owego zdarzenia. W Gdańsku mamy obraz jakby ktoś zapomniał cóż to takiego jest ta owa feeria, bowiem statyczność i chęć zbudowania pseudobaletowego widowiska zabija lekkość, zmieniając je w niestrawny kawałek twardej kromki chleba. Zamysł inscenizacyjny to powrót do lat naszego dzieciństwa. Chłopiec otwiera książkę z konturami rożnych ssaków czy też płazów i za pomocą kolorowych flamastrów lub kredek ubarwia ów świat bladych stronic zeszytu. Kształtuje tęczowy świat własnej wyobraźni. Buduje wielobarwną stronicę, która staje się sceną i przestrzenią prezentacji kolejnych zwierząt. Strona wizualna jest niezwykle ważnym elementem owego przedstawienia. Scenografka i autorka kostiumów Joanna Borkowska zbudowała ciekawy, świat tła, ze zmiennymi figurami ukazującymi się na scenie w kolejnych popisach solistów. Jednak stroje artystów to istna porażka. Ponoć wywiedzione z fantazji dzieci są trudną do rozszyfrowania zagadką – kto jest kim. Już król zwierząt – lew z dziwną obrożą, a nie grzywą – zbliża się do wizji słońca. Kułany, czyli ssaki kopytne Azji zbliżone do konia, poprzez powiązanie dwójki tancerzy nie tylko stają się trudne do zdefiniowania, ale ubiór dodatkowo ogranicza możliwości ruchowe. Żółwie wyglądają jak kamienie, a uszy słonia to jak prostokąty zwisające, a nie rozłożyste narządy słuchu. Owe przykłady można mnożyć, ale wniosek nasuwa się jeden. To co dla twórców jest oczywiste nie musi być takim dla publiczności. Co więcej, kostium winien ułatwiać pracę tancerzom, a w tym przypadku jedynie utrudnia i krępuje ruchy. Katarzyna Kozielska, mimo kilkukrotnego wykorzystania powtórzeń w muzyce, nie rozbudowuje kompozycji. Tym samym niektóre fragmenty trwają po kilkadziesiąt sekund i nie ma możliwości wgłębienia się w układ tańca poszczególnych zwierząt. Owe ruchy nie są na dodatek oryginalne, nie posiadają charakterystycznych wykreśleń dedykowanego każdemu zwierzęciu z palety różnorodności. Owa powierzchowność powoduje zlewanie się układu w jedną magmę. Ale cóż z tego jak jeszcze brakuje w tym wszystkim łącznika, spoiwa, kleju. Przedstawienie to zlepek kilkunastu popisów. Niektóre z nich na pewno zasługują na wyróżnienie. Próbą ukazania ciekawego neoklasycznego duetu była sekwencja w Akwarium w wykonaniu Natalii Cedrowicz oraz Victora Verdecii. Ten pełen ciepła, uczucia i dobrego nastroju zasługuje na wysoką lokatę. Soliści świetnie go wykonują i odnajdują się w pomysłach choreografki.

fot. mat. teatru

Podobny efekt, wsparty elementem oryginalności, widać w układzie Kukułki (Maria Kielan-Yoshimoto) w lesie, a także ciekawych Skamielin. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych fragmentów z utworu Saint-Saensa pozostaje sekwencja Łabędzia, która przeszła do historii baletu znana z układu Michaiła Fokina przygotowanego dla wielkiej baleriny baletów rosyjskich Sergieja Diagilewa – Anny Pawłowej. Umierający łabędź jest jedną z najbardziej wzruszających i dotykających pozycji w tradycji tanecznej. Kozielska przygotowała subtelne, delikatne wykonanie, które rozpoczyna się na skale a wieńczy u jej stóp. Natalia Cedrowicz świetnie operuje rękoma co pogłębia wymiar estetyczny owej sceny. Jednak to kolejny z licznych epizodów, które są jak szybkie przewijanie kliszy w aparacie do zdjęć. Nim zaczniemy skupiać się na wykonaniu już nastaje nieznośna pauza, aby przejść do kolejnego numeru. Wielką szkodą jest, że finał, który jest zjawiskowy i spontaniczny, nie jest przerywnikiem poszczególnych fragmentów. Ukazałoby to różnorodność zielonych krain, a również można byłoby poczuć się jak na safari, gdy kolejne galopady zwierząt przemierzają w poszukiwaniu radości i zwady lub ucieczki przed niebezpieczeństwem.

Ów cykl tanecznych pokazów, niestety niepełna opowieść, a raczej przekładanie kolejnych kart kolorowanki przez młodego bohatera, posiada swojego lidera. Nie na scenie, a w orkiestronie. To muzycy Opery Bałtyckiej pod kierunkiem Piotra Mazurka. To niesłychana radość, że muzyka brzmi świeżo i radośnie i jest wykonywana na żywo. Przyznać należy, że czasem zamykałem oczy, aby rozkoszować się jej dźwiękiem w ucieczce przed wstydliwym, powtarzalnym układem tańca.

Owe gdańskie doświadczenie ukazuje kilka faktów. Nie da się zastąpić Dziadka do orzechów nieśmiertelnego Piotra Czajkowskiego, nawet jak chcielibyśmy go bardzo wymazać gumką z naszych scen i pamięci. Debiut Katarzyny Kozielskiej nie ukazał jej pełnych możliwości jest raczej próbką, wprawką i na tym należy poprzestać. Żal trochę dzieci, bo z karnawału nici, a nierozszyfrowane postaci pozostaną na wieki anonimowe. Ale może pomóc muzyka jako przewodnik do świata zwierząt. Tylko zatem po co cały animusz taneczny jak można było poprzestać na koncertowej formie? To trudne pytanie i musimy z nim pozostać do czasu, gdy ktoś odnajdzie lepszy koncept do interpretacji tanecznej miniatur Camille Saint-Saensa.

Tytuł oryginalny

KOLOROWANKA – „KARNAWAŁ ZWIERZĄT” – OPERA BAŁTYCKA W GDAŃSKU

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła