Pani Pylińska z powieści Érica-Emmanuela Schmitta i spektaklu Roberta Glińskiego to bodaj setna rola teatralna Joanny Żółkowskiej. Składa się jak na zamówienie, bo tą właśnie rolą artystka uświetnia półwiecze swojej obecności na polskiej scenie. Pisze Tomasz Miłkowski w „Dzienniku Trybuna”.
Obliczenia podaję za Grzegorzem Janikowskim (PAP), który niedawno przerowadzał rozmowę z aktorką przed premierą przedstawienia „Pani Pylińska i sekret Chopina” w Ursynowskim Centrum Kultury „Alternartywy”. „Od najwcześniejszego dzieciństwa wymyślałam siebie. (…) Jestem niejasna, jestem niedopowiedziana. Podobało mi się to. Coś „pomiędzy” to więcej niż „to” lub „tamto”. Będę oszukiwać” – pomyślałam. Zostałam aktorką” – tak napisała w autobiograficznej „Układance”. Wyborne to było oszustwo, jednające aktorce zachwyty recenzentów i miłość widzów.
Pół wieku to szmat czasu. Wszystko zaczęło się od warszawskiej PWST i Starego Teatru, od legendarnych spektakli Konrada Swinarskiego, m.in. w Mickiewiczowskich Dziadach.
W roku 1974 osiadła w Warszawie, związana przez z Teatrem Powszechnym od pierwszej premiery otwarcia po remoncie siedziby teatru — zagrała wówczas Louise w elektryzującej Warszawę Sprawie Dantona Stanisławy Przybyszewskiej w reżyserii Andrzeja Wajdy (1975). Od tego czasu niemal nieprzerwanie przez 40 lat pozostawała aktorką Teatru Powszechnego. Tylko na dwa sezony zdradziła Powszechny dla Teatru Narodowego (1997-8), choć częściej udzielała się gościnnie w innych teatrach.
Próbowała rozmaitych gatunków i stylów, od farsy po tragedię, grywała w sztukach Witkacego Gombrowicza (dwukrotnie panna Mania w „Ślubie”), Fredry (Klara, a potem Podstolina w Zemście), Szekspira, Lorki, Williamsa, Gogola (m.in. swatka i ciotka w „Ożenku”), Wyspiańskiego, Różewicza, Wyrypajewa, a nawet Sofoklesa (była Ismeną w „Antygonie”), Ionesco (paradoksalnie grała Uczennicę, a jej córka — Nauczycielkę), tworząc mimo tej materii rozmaitości pewien odrębny typ bohaterki. Wprawdzie walczyła – jak wiele aktorek i aktorów – z tzw. zaszufladkowaniem, wciąż poszukując innych, przeciwstawnych wcieleń. Ale jej talent i wyrazistość sprawiły, że cechą niezbywalna kreowanych przez nią bohaterek była siła charakteru, waleczność, temperament i skłonność do wydobywania absurdu codzienności. Bywała drapieżna, ale i liryczna, zawsze jednak bardzo wyrazista, nigdy nijaka, trudna do przeoczenia na scenie.
Tym ostrym konturom tworzonych postaci przeciwstawiała swoje częste związki z poezją – lgnęła do spektakli, których materią była poezja – stąd w jej dorobku przedstawienia oparte na twórczości Białoszewskiego, Szymborskiej, czy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
Trudno tu ominąć jej wyjątkowo intensywną zdolność do tworzenia partnerstwa na scenie – to umiejętność dzisiaj zmierzchająca w teatrze, co staje się przyczyną kłopotów z budowaniem dialogu i sugestywnych postaci. Joanna Żółkowska potrafi tworzyć mocne więzi z partnerkami i partnerami, w szczególności w jej ulubionych (jak przypuszczam) przedstawieniach kameralnych. Wymienić tu można całą serię duetów z Januszem Gajosem („Tutam”, „Ławeczka”, a nawet „Ożenek”), wspólne spektakle z córką Pauliną Holtz czy zachwycające trio z Ewą Dałkowska i Elżbietą Kępińska w „Prezydentkach” Wernera Schwaba, spektaklu Grzegorza Wiśniewskiego. To za te role wspomniane artystki wyróżnione zostały Nagrodą im, Tadeusza Żeleńskiego-Boya.
„Ławeczka” w biografii aktorskiej Joanny Żółkowskiej ma miejsce szczególne. Otóż Żółkowska długo grywała młode dziewczyny. Często znacznie młodsze od niej, dzięki temu, że zachowywała wygląd podlotka. Ale nawet te jej podlotki sceniczne były podszyte przewrotną kobietą, kimś znacznie dojrzalszym niż się w pierwszej chwili wydawało. Kiedy nadarzyła się sposobność, aby zrzucić przykrótkie szatki dziewczęce, wykorzystała tę szansę: to właśnie zdarzyło się w „Ławeczce”.
Koniecznie kilka zdań trzeba poświęcić „Prezydentkom”, w których aktorki Powszechnego początkowo nie chciały grać. Po przeczytaniu dramatu Schwaba uważały, że to tekst podejrzany, w gruncie rzeczy dość obsceniczny, bliskie były oddania ról. Ale na szczęście uległy perswazjom. Elżbieta Kępińska (Erna), Joanna Żółkowska (Greta) i Ewa Dałkowska (Maryjka) zagrały jak natchnione. Nadały swym bohaterkom rysy hiperrealistyczne — prawda gestu, sposobu zachowania szła w ich interpretacji w parze z pewnym nadmiarem, rodzajem przedziwnego skarlałego uduchowienia. Erna marzyła o związku z producentem wątrobianki, codziennie zabijana po kawałku przez syna alkoholika. Greta oddawała serce swojej suczce, rozpamiętując dawne czasy. Maryjka zawierzała duszę Najświętszej Panience, cały swój świat ograniczając do pracy w ustępach. Erna z zamglonym spojrzeniem, naturalistyczno-liryczna, energiczna Greta z ostrym języczkiem, praktyczna i bez złudzeń, i rozbabrana bigotka Maryjka diabłem podszyta — każda inna, a wszystkie wykoślawione przez życie i wyobrażenia, jakimi były karmione. Porażający obraz resztek po eleganckim mieszczańskim świecie. A jednocześnie z odrobiną nadziei. Pod warstwami brudu, brutalności, oczywistej głupoty, nieporadnej paplaniny kryla się bowiem i domaga spełnienia wielka, niezaspokojona potrzeba miłości. Wspaniały, mądry spektakl i wybitne role.
I spektakl z odmiennego brzegu, „Wesołe kumoszki z Windsoru” Szekspira w reżyserii Piotra Cieplaka (Teatr Powszechny, 2000), tym razem popisowy duet: Joanna Szczepkowska (jako pani Ford) i Joanna Żółkowska (jako pani Page). Dość, że pojawiają się na scenie, a już rodzi się ta szczególna atmosfera, która decyduje o porozumieniu z widownią. Szczepkowska w natapirowanych włosach i okularach rogowych, Żółkowska w nylonowej chustce we wzorki, „odświętnie” przyodziane, wyglądają jak nadęte kwoki. Ale za chwilę ujawnią pazurki. Okażą się nie tylko doskonałym tandemem, knującym zemstę na Falstaffie, ale także niewyżytymi kocicami, polującymi na przygodę, które swoją chuć poskramiają wizją pohańbienia przeciwnika.
Ale Żółkowska nie tylko doskonale współpracuje z partnerami, równie doskonale radzi sobie na scenie sama, Monodramy wprawdzie nie są jej specjalnością, a wobec „Lekcji pani Margaridy” Roberta Athayde zachowuje pewien dystans, ale jednak ten właśnie monodram odsłania mistrzostwo jej aktorskiego rzemiosła.
Sztuka Athayde w rodzimej Brazylii odegrała w latach 60. rolę detonatora – na murach wypisywano imię jej bohaterki czerwoną farbą niczym znak walki o wolność – stało się ono symbolem niezależności myślenia i niczym nieskrępowanej wolności słowa. Nietrudno zrozumieć, dlaczego do tego doszło. Panna Margarida bowiem rozpoczyna nauczanie swych nowych wychowanków, nie poddając się żadnym autorytetom czy ideologicznym bożkom. Stosuje niekonwencjonalne, a nawet szokujące sposoby nauczania.
Sztuka (dzięki adaptacji ma charakter monodramu) przypomina chwilami pamiętną Lekcję Eugène’a Ionesco. Joanna Żółkowska potrafi stworzyć z postaci nauczycielki groźną postać, która pod pozorami życzliwości i oddania ukrywa nienawiść do świata i skłonności totalitarne jak Nauczyciel we wspomnianej klasycznej komedii teatru absurdu. Najpierw łagodna, miła, bezpośrednia, potem okazuje się tyranem, egzekwującym siłą dyscyplinę i posłuszeństwo, obłąkańczo oddanym misji nauczania w imię nauczania. Żółkowska, obdarzona talentem komicznym i żywiołowością, uwydatnia tę gwałtowną zmienność nastrojów, stosując całą gamę środków charakterystycznych, które nie pozwalają jednoznacznie oceniać jej bohaterki. Pozostanie więc niepokojącym gościem, burzącym ciepły spokój wieczoru, o którym nie da się szybko zapomnieć.
Te i inne zalety sztuki aktorskiej Joanny Żółkowskiej sprawiły, że Klub Krytyki Teatralnej Stowarzyszenia Dziennikarzy RP obdarzył ją w półwiecze debiutu Certyfikatem im. Edwarda Csató, będącym wyrazem uznania dla jej kunsztu i podziękowania za dziesiątki stworzonych przez nią postaci, które wzbogaciły świat naszej wyobraźni.
***
JOANNA ŻÓŁKOWSKA (ur. 6 marca 1950 w Siedlcach), absolwentka warszawskiej PWST (1972), aktorka, także scenarzysta i autorka tomu wspomnień Układanka (1993). Po studiach przez dwa sezony w Starym Teatrze (m.in. Zosia w Dziadach w inscenizacji Konrada Swinarskiego, 1973), od 1975 w zespole stołecznego Teatru Powszechnego, gdzie zagrała wiele ról komediowych i dramatycznych, m.in. w spektaklach Aleksandra Bardiniego (Barbarzyńcy), Zygmunta Hübnera (Lot nad kukułczym gniazdem, Spiskowcy, Zemsta) i Andrzeja Wajdy (Sprawa Dantona, Panna Julia, Romeo i Julia) oraz w Ławeczce Gelmana, Tutamie Schaeffera, Ożenku Gogola. Ma za sobą wiele wybitnych kreacji telewizyjnych; popularność zdobyła wyrazistymi rolami w serialach, zwłaszcza Klanie. Na scenie jednoosobowej debiutowała monodramem Katarzyny Grocholi Przegryźć dżdżownicę (1997); zrealizowała także Dziennik panny służącej Octave’a Mirbau (2000) i Lekcję panny Margaridy. Laureatka m.in. Nagrody im. Leona Schillera (1979) i Nagrody im. Tadeusza Żeleńskiego-Boya (2002, za rolę Grety w Prezydentkach Wernera Schwaba).