Skrzydelski: Jak na „Zemstę”, to do Radomia. Wiadomo.
Moroz: A skąd wiadomo? Nie słyszałem o specjalnej tradycji wystawiania tego zacnego tekstu w tym mieście.
Skrzydelski: Jak na „Zemstę”, to do Radomia, bo Radom wcale nie jest tak nieciekawym miejscem, jak niektórzy czasem utrzymują. A zatem stając w obronie tej mazowieckiej mieściny, choć duchem wcale nie tak mazowieckiej, polecam oglądanie teatru w Radomiu. Konkretnie teatru w Teatrze im. Kochanowskiego. Tym bardziej że od 2019 r. jego dyrektorka naczelna i artystyczna Małgorzata Potocka bardzo się stara przyciągać publiczność.
Moroz: A to zadanie dość specyficzne, gdy spojrzymy na wielkość widowni tejże sceny. 360 miejsc do sprzedania na każde przedstawienie. Nie lada wyzwanie. I nie lada potrzeba teatralnych atrakcji, żeby mu sprostać.
Skrzydelski: W tej sprawie trudno być mądrym. Można na liczne sposoby prezentować klasykę, polegać na wycieczkach z podstawówek i liceów, ale i to pewnie nie wystarczy. Zatem pokazywać wszystkiego po trochu? Pewnie tak, jednak zawsze trzeba dostrzegać tę skalę; właściwie nie ma miejsca na pomyłkę czy eksperyment. A dyrekcja w Kochanowskim musi jeszcze coś proponować dla sceny kameralnej.
Moroz: Czyli Fredrowska „Zemsta” to oferta w pełni zrozumiała. Tylko czy obejrzeliśmy „Zemstę”, czy szkolną lekturę „Zemsty”? Godziny pokazów w tygodniu wskazywałyby na to drugie rozwiązanie. I przyznajmy: dla nas jedenasta to wręcz pora idealna na spektakl poza stolicą. Z tego, co pamiętam, cała operacja „»Zemsta« w Radomiu” trwała nie więcej niż trzysta minut. Opłacalna wyprawa, nie można narzekać.