Nie akceptuję tonu i sposobu atakowania Starego Teatru. Jednocześnie uważam, że nie powinno to jednak stwarzać alibi dla obecnych poczynań tej sceny, paraliżującego rzeczowe oceny, stygmatyzujące tych, którzy krytykują od strony formy i wykonania, do czego mają święte prawo - miłośników dobrego teatru, zarówno bardziej tradycyjnego, jak w szerokim sensie nowatorskiego, awangardowego. Jeśli będzie trwał klincz, spór o Teatr Stary nie ma sensu - pisze Jan Pieszczachowicz w miesięczniku Kraków.
Awantura, jaka rozpętała się wokół Narodowego Starego Teatru, może budzić niesmak. Prawicowo-konserwatywny atak na obecne kierownictwo tej sceny spowodował - co w dzisiejszej Polsce jest niestety nagminne - podział na dwie wojujące strony, z których jedna demagogicznie oskarża, a druga - w postaci zwolenników reżysera Jana Klaty - za wszelką cenę broni. Jest to zaprzeczenie dialogu. Mówi się i pisze, że napastnikami są głównie przedstawiciele skrajnej prawicy, sympatyzujący z pewnymi kołami katolickimi, a ofiarami dzisiejsi teatralni nowatorzy, pełniący rolę awangardy. Ale to uproszczenie, bo są przecież niegłupi ludzie, którym produkcja Starego Teatru się nie podoba jako widzom obytym ze sceną. Jestem autorem książki o międzywojennej poezji awangardowej i chciałbym pokrótce przypomnieć sens i przebieg podobnych sporów. Można oczywiście powiedzieć, że czasy są inne, żyjemy w epoce rozpasanej popkultury, która przed wojną też istniała,