„Klątwa rodziny Kennedych" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze im. S. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Klątwa czy tylko ciąg przypadków? Może samo nazwisko Kennedy jest zwiastunem nieszczęścia, a może istnieje jakiś gen, który uniemożliwia posiadaczom tegoż nazwiska na szczęśliwe życie? A może – to kara boska za Rosemary? Losy Kennedych obserwujemy właśnie przez pryzmat siostry JFK’a, która z powodu swojej – powiedzmy – niestabilności trafia na oddział psychiatryczny, a następnie, po wykonaniu bezsensownego w jej przypadku zabiegu lobotomii wegetuje w zamknięciu, ukryta przez rodzinę przed światem.
Tym razem oglądamy spektakl i dość łatwy (choć nieprzyjemny) w odbiorze i komunikatywny, ta opowieść – choć pokazana z charakterystycznym dla Wiktora Rubina dystansem – jednak jakoś porusza, to bez wątpienia zasługa odtwórczyni Rosmeary – Karoliny Staniec. Znakomita w roli matki prezydenta – Joanna Kasperek, bardzo dobra rola Bartłomieja Cabaja (JFK), a także Beaty Pszenicznej, która gra stale na scenie obecną – niczym przestrogę, prawie niemą Siostrę Mary z cudownymi ptaszkami w zakonnym nakryciu głowy.
Spektakl zdecydowanie zyskałby na usunięciu sceny dość naturalistycznie pokazanego krwawienia menstruacyjnego Rosemary Kennedy, ale zdaje się, że to był autocytat z sosnowieckiego spektaklu tegoż duetu – epatującego fizjologią Dead Girls Wanted. Nie mam jednak pewności, czy sensownie tu użyty.