Dzisiaj dowiemy się, które z pięciu polskich miast - Gdańsk, Katowice, Lublin, Warszawa czy Wrocław - otrzyma tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Bez względu na wynik konkursu wszystkie miasta, które wzięły w nim udział, mogą już ogłosić sukces - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Czy dziesięć lat temu ktoś mógł przypuszczać, że kultura na początku drugiej dekady XXI wieku stanie się głównym obszarem rywalizacji polskich miast? Że samorządy będą z równym zaangażowaniem zabiegać o artystów, jak o zagranicznych inwestorów, budować nowe sale koncertowe, muzea, teatry, uruchamiać nowe imprezy i festiwale? Ktoś, kto by tak twierdził, zostałby uznany za niepoprawnego idealistę. W ostatniej dekadzie tylko Kraków i Wrocław zdecydowanie postawiły na kulturę, prowadząc przemyślaną politykę wspierania międzynarodowych wydarzeń artystycznych. Pozostałe metropolie, zajęte rozwiązywaniem doraźnych problemów z komunikacją i remontowaniem sypiącej się infrastruktury, ignorowały tę sferę, ograniczając się do okazjonalnych fajerwerków i jarmarków. Wszystko zmieniło się w ostatnich czterech latach. Wpłynęły na to dwa czynniki - europejskie fundusze na budowę infrastruktury kulturalnej, które zaczęły płynąć do Polski