"W co wierzą Polacy" wg Tomasza Kwaśniewskiego w reż. Szymona Kaczmarka we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Kamil Bujny w „Teatrze dla Wszystkich”.
Marcin Kwaśniewski w książce „W co wierzą Polacy?” pokazuje, że wiara w magię, gusła i miłosne napary ma się w naszym kraju całkiem dobrze. Autor, wcielając się w klienta wróżek i jasnowidzów, przedstawia czytelnikom rynek usług magicznych od środka. We Wrocławskim Teatrze Współczesnym Szymon Kaczmarek postępuje podobnie. Wyreżyserowany przez niego spektakl ukazuje działalność biura usług ezoterycznych przede wszystkim od strony jego klientów.
Jest coś takiego w polskiej debacie publicznej, co pod wieloma względami czyni ją wyjątkową. Mam na myśli współwystępowanie ze sobą racjonalnego i nieracjonalnego; z jednej strony z przymrużeniem oka patrzymy na tych, którzy wierzą w horoskopy, a z drugiej z uwagą powtarzamy w mediach wizje wróżbitów, próbujących namierzyć zaginionych. Nie inaczej jest z działalnością Kościoła Katolickiego: niby coraz więcej wśród nas ateistów, ale obecność księży na różnych – nierzadko świeckich – wydarzeniach wciąż wydaje się naturalna. Sama ezoteryka, której fenomenowi przygląda się Kaczmarek, zajęła w Polsce nieoczywiste miejsce i to przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszy związany jest z jej statusem – jak to możliwe, że w kraju, w którym tak dużą rolę odgrywa Kościół, rozwinął się rynek usług magicznych? Drugi dotyczy zaś sposobu jej istnienia: to, co w gruncie rzeczy powinno być tajemnicze i intymne, stało się – za sprawą szeroko dostępnych kanałów telewizyjnych i Internetu – publiczne i popularne. Wielu wróżbitów, ciesząc się zainteresowaniem odbiorców, to dziś dobrze zarabiający celebryci, bywający na różnych wydarzeniach towarzyskich. Wydaje się, że dla Kaczmarka ten stan rzeczy był punktem wyjścia – dlatego też akcja jego przedstawienia nie rozgrywa się na przykład w zaciemnionej piwnicy lub w jakimś podejrzanym miejscu (jak pewnie wielu z nas wyobraża sobie miejsca pracy wróżbitów), lecz w nowoczesnym wielkomiejskim biurze (za scenografię odpowiada Kaja Migdałek).
Cała duża scena Wrocławskiego Teatru Współczesnego to w tym pokazie typowy open space. W starannie przygotowanej korporacyjnej przestrzeni mieści się biuro usług magicznych, oferujące klientom nie tylko wróżby, przepowiednie czy horoskopy, lecz także rzucanie i ściąganie klątw. Wystarczy przyjść i zapłacić, a na każdy problem znajdzie się odpowiednie rozwiązanie: nie wiadomo, czy warto inwestować – karty pomogą; nie odpowiada nam jakiś polityk – znajdzie się na to odpowiednie zaklęcie; chcemy wiedzieć, co nas czeka w przyszłości – tarot służy pomocą. Słowem: magia ze wszystkim sobie poradzi.
W tym na pozór uporządkowanym świecie pojawia się jednak intruz, ktoś, kto nie tylko nie wierzy w karty, lecz także wypowiada magii wojnę – kontroler z Urzędu Skarbowego. Brzmi to być może jak zarys fabularny niezbyt ciekawej farsy, jednak nic z tych rzeczy. We wrocławskim spektaklu postać urzędnika, choć niepozbawiona komicznych cech, staje się symbolem rozsądku, kimś, z kim widz chciałby się utożsamiać. Grany przez Mariusza Bąkowskiego bohater, pojawiając się w biurze, podważa usługi wróżbitów i traktuje ezoterykę jako sposób na oszukiwanie naiwnych ludzi. Czy tak jest? Niezupełnie. To, co chciałoby się wraz z kontrolerem początkowo postponować, z czasem jawi się jako niepozbawione sensu; jak choćby wtedy, gdy jasnowidzka sugeruje klientce pójście do lekarza. Kobieta – bez sugestii – na badania sama by się nie udała, a wizyta – jak wynika z jej opowieści – wydaje się w tym przypadku konieczna.
„W co wierzą Polacy?” to przedstawienie pod wieloma względami ciekawe, choć nie do końca odpowiadające na tytułowe pytanie. Odnoszę wrażenie, że tak szerokie zagadnienie przerosło twórców, co nie znaczy, że sam spektakl nie proponuje żadnej społecznej diagnozy. Wręcz przeciwnie. Kaczmarek, podążając za wnioskami Kwaśniewskiego, pokazuje, że wiara w szeroko pojętą magię to nie tyle przejaw zacofania, ile zbyt szybkiego cywilizacyjnego rozwoju, który odbiera ludziom prawo do duchowości. Wierząc w karty czy horoskopy, zakładamy, że jest coś, co świadczy o nieprzypadkowości naszego życia. Bohaterowie przedstawienia reprezentują różne grupy społeczne (m.in. drobnych przedsiębiorców, urzędników, gangsterów) i przychodzą do wróżbitów z rozmaitymi prośbami, a mimo to wszystkich ich łączy wspólne pragnienie: chcą mieć poczucie, że panują nad swoim życiem. Postaci są poprowadzone w nieco komiczny sposób (dość w tym miejscu przywołać rolę Macieja Tomaszewskiego – stereotypowego przerysowanego gangstera), ale to, co reprezentują, odsyła już do realnych problemów: społecznego wykluczenia i nieradzenia sobie z wyzwaniami współczesnego świata. Widz, śmiejąc się z niektórych scen, dystansuje się od bohaterów, ale zdaje sobie sprawę z tego, że kreowana przed nim rzeczywistość to jak najbardziej jego świat. Jednym z wątków, który dobrze to uzmysławia, jest próba rzucenia klątwy na Jarosława Kaczyńskiego. Jak się okazuje, można poprzez czary zaszkodzić prezesowi Prawa i Sprawiedliwości, ale nie jest to takie łatwe. Polityk jest bowiem bardzo mocno „omodlony”, co sprawia, że roztacza się wokół niego swoisty pancerz ochronny. Brzmi śmiesznie i głupio, ale czyż nie tak Kaczyński funkcjonuje w życiu publicznym? Czy nie ma grona wyznawców, którzy ochoczo wznoszą za niego modlitwy?
Jak przystało na spektakl o magii, reżyser postanowił wykorzystać różne – bardziej techniczne niż magiczne – sztuczki, a także odwołać się do powszechnych wyobrażeń na temat wróżbitów. Sporo w jego przedstawieniu humoru i umowności, brak za to – co jest rzecz jasna dużym plusem – jednoznacznych ocen. Nie wiem, czy po wyjściu z teatru mamy większą wiedzę o społeczeństwie i jego religijnych praktykach, ale wiem, że to kolejny pokaz, w którym twórcy przyglądają się wierzeniom i przekonaniom Polaków. To ważny – często w ostatnim czasie podnoszony – temat.