EN

2.02.2024, 10:34 Wersja do druku

Kapitan Klata zaprasza na katastrofę, czyli profetyzm do poprawki

„Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Piotr Wyszomirski w „Gazecie Świętojańskiej”.

fot. Rafał Skwarek/mat. teatru

Premiera „Wyzwolenia” w interpretacji Jana Klaty w Teatrze Wybrzeże była wydarzeniem szczególnym, dlatego też wymyka się regułom konstytuującym formę recenzji teatralnej i nie poddaje się fenomenologicznej koncepcji Romana Ingardena.

Premiera otwierająca Dużą Scenę Teatru Wybrzeże była przede wszystkim wydarzeniem złożonym. Po pierwsze, po długim oczekiwaniu widzowie mogli obejrzeć efekty trzyletniego remontu głównego gmachu. Nowy-stary budynek wzbudza różne opinie, z zebranych przeze mnie głosów większość obserwatorów była rozczarowana bezguściem, wręcz kiczowatością. Były też głosy rozgoryczenia ze strony osób pamiętających historię i wzruszenia towarzyszące wielkim inscenizacjom mistrzów Wybrzeżowej areny, brakowało śladów po dokonaniach, zachowania i kultywowania dziedzictwa. Być może wystrój się jeszcze zmieni i „uklimatyczni”, pierwsze wrażenie było jednak niezachęcające, a przecież pierwsze wrażenie robi się podobno tylko raz.

Co innego scena. Jej możliwości są imponujące, system zapadni, obrotówek i wielu innych czarów scenicznych to poziom europejski, zachęta lub wyzwanie dla realizatorów, którzy mogą dzięki najnowocześniejszej scenotechnice tworzyć spektakularne widowiska. Szkoda, że tylko dla 341 widzów, bo tylu zmieści się po remoncie widowni.

Zmianom infrastrukturalnym towarzyszyły zmiany w komunikacji. Reorganizacja doprowadziła do zaskakujących personalnie i terminowo zmian w dziale promocji oraz nowej strategii (braku) komunikacji.

Intro przedpremierowe

Reżyser Jan Klata zaprzeczał jakoby ulokowanie premiery „Wyzwolenia” w wigilię wyborów 15 października miało wymiar polityczny. To krygowanie się niczym z Barei (przechodziliśmy, z tragarzami) było jednym z elementów tworzenia atmosfery przedpremierowej. Jej najciekawszym składnikiem była akcja powiadamiająca biuro poselskie jednego z polityków Prawa i Sprawiedliwości o planowanych podczas premiery prowokacjach, a co najmniej agitacjach politycznych. Dla nieznających topografii Gdańska warto zaznaczyć, że z bastionu (uśmiech) PiSu, czyli siedziby biur poselskich wybrańców partii Jarosława Kaczyńskiego do budynku Teatru Wybrzeże jest w linii prostej ok. 200 m. Cynk o prowokacji zadziałał i stworzył wielkie oczekiwanie na prowokacje. Niestety lub stety (skreślić w zależności od oczekiwań) równie wielkie było rozczarowanie spragnionych jakiejkolwiek energii towarzyszącej odbiorowi spektaklu teatralnego, bo żadnych akcji w czasie obowiązującej już ciszy wyborczej nie było.

Intro spektaklowe

Zaczęło się najlepiej. Pożegnaniu kurtyny z napisem „Dekoracya” towarzyszył fragment muzyczny i zapowiedź w j. angielskim z offu:

Dobry wieczór.

Mówi wasz kapitan.

Wkrótce czeka nas lądowanie awaryjne.

Proszę zgasić wszystkie papierosy.

Proszę złożyć stoliczki i je zablokować.

Wasz kapitan mówi:

Połóż głowę na kolanach.

Wasz kapitan mówi: Połóż głowę na rękach.

Wasz kapitan mówi: Połóż ręce na głowie.

Połóż ręce na biodrach. He he.

Mówi wasz kapitan – spadamy.

Wszyscy spadamy, razem.

Laurie Anderson, From The Air z płyty Big Science (tłumaczenie za: tekstowo.pl)

To najlepsze otwarcie Klatowe od wielu lat, nawiązujące do najlepszych w historii inscenizacji tego najzręczniejszego importera popkultury światowej w teatrze polskim. Dla mnie podium, na którym są jeszcze „Tytus Andronikus” i „Wróg ludu”. Odsłonięta, „pusta” scena ukazuje grupę jednorodnych, paraplegicznych postaci i Muzę, ekspozycji towarzyszą niepokojące dźwięki i efekty świetlne. Postapo w stylu noir, najlepsza scena roku 2023 na pewno w teatrze pomorskim. Mirek Kaczmarek forever!

fot. Rafał Skwarek/mat. teatru

Szczenięta wojny i Samara Morgan uciekli z Matrixa

Aktorzy Teatru Wybrzeże zostali zdenominowani. Gdyby nie głos, na scenie mogliby wystąpić jedynie sprawni fizycznie performerzy i w niektórych przypadkach byłoby to najlepszym rozwiązaniem bo, mówiąc delikatnie, nie wszyscy występujący na scenie zdali egzamin z ruchu. Dodatkową atrakcją spektaklu dla miłośników zagadek kryminalnych i quizów internetowych jest odnajdywanie w postaciach scenicznych konkretnych aktorów. Dzieje się tak dlatego, że realizatorzy zafascynowani, i słusznie, dziełem niegdyś braci, dzisiaj sióstr Wachowskich postanowili upodobnić postaci sceniczne do znanych nam z filmu karmicieli maszyn. Są jednobarwni, niczym Charon w „Dantem” Józefa Szajny (to kolejny wychwycony łatwo adres) i bardzo widocznie są wyeksponowane czerwone ślady w miejscach strategicznych, do których w Matrixie podłączone były rurki wysysające paliwo dla maszyn, które hodowały ludzi na pokarm dla siebie. Obok tłumu postaci jako „żywo” przypominających szczenięta wojny z „Mad Maxa” funkcjonuje Muza, pięknie ucharakteryzowana na Samarę Morgan („Krąg”) Katarzyna Dałek , która spędziła szaloną noc w studni z Jokerem – oj musiało być „grubo” (uśmiech).

Jan Klata po raz kolejny udowodnił, że jest najbardziej pomysłowym reżyserem synestezji w polskim teatrze, ale tego wieczora niestety był jeszcze z nami Stanisław Wyspiański.

Wyspiański tasiemiec

To, co najlepsze, trwa może z kwadrans, potem już tylko Wyspiański i zaskakujące zamknięcie. Ciąg ciężkostrawnych tyrad o okropnej Polsce i beznadziejnej polskości męczy niezmiernie, przez chwilę tylko jest inaczej, gdy produkującym niezmiennie „ciary” herdegenowskim głosem Cezary Rybiński informuje, że chce, „żeby w letni dzień, w upalny letni dzień przede mną zżęto żytni łan”. Przed i po mamy sceny mocno adresowane do dzisiejszej sytuacji. Jest o rządzie, złym traktowaniu kobiet, grzechach kościoła i sytuacji na granicy, załapał się nawet Memling z arcydzielnym obrazem gdańskim. I jeszcze niezwykle spektakularne przywołanie bohaterskiego czynu Piotra Szczęsnego, który dokonał samopodpalenia w proteście przeciwko polityce rządu Prawa i Sprawiedliwości (przeczytaj Manifest zwykłego, szarego Człowieka). Klata i tak poszedł na Wyspiańskiego z sekatorem, ale neoromantyczne wielosłowie brzmi dzisiaj anachronicznie a ujęcie problematyki w języku ostatniego wieszcza w dobie nowych narracji to już tylko skansen.

Profetyzm do poprawki

Wybór „Wyzwolenia” był nieprzypadkowy. Jan Klata nawiązuje i ściga się z największymi w wyścigu na jak najlepsze miejsce u wielkiego Manitou w polskim teatrze. Szczególnie ściga Konrada Swinarskiego, prześledzenie teatrografii obu reżyserów prowadzi do ciekawych wniosków. Jan Klata podejmuje w „Wyzwoleniu” karkołomny trud podniesienia teatru do poziomu, w którym był dawno, dawno temu, kiedy teatr był ważny, kiedy wieszczył i wyznaczał. To, co nastąpiło w Polsce dzień po premierze, sprawiło, że gdańskie „Wyzwolenie” jest na poziomie prognozy mokrą petardą, strzałem kulą w płot z niewieloma sztachetami. Romantyzm „sucks”, narracje XIX-wieczne są nieprzystawalne do dzisiejszej sytuacji społecznej. To złomowisko pojęciowe, dzisiaj rozmowa o naturze naszego narodu i przyczynach stanu rzeczy odbywa się na zupełnie innych terenach, z których najbardziej zaludniony jest od kilku lat dyskurs nt. polskiego niewolnictwa (swoją drogą szkoda, że tak mało osób pamięta i wspomina „W imię Jakuba S.” Pawła Demirskiego, bo to jeden z pierwszych i niezmiennie jeden z najciekawszych głosów na ten temat). Bez bolesnego zrozumienia przyczyn, w tym samooceny, nie ma co wieszczyć, o czym znany z niezwykłej delikatności i nienagannych manier w pracy Jan Klata wiedzieć powinien. Poza tym – litości! Jaki sens ma pokazywanie „tłustym kotom” w wielkim mieście spektaklu, dzięki któremu poczują się lepiej i dopiszą jeszcze jeden rozdział do swego alibi? Co to za teatr, w którym po raz nie wiadomo który używa się zdartych klisz podziału społecznego? Że co? Że są chamy i pany? Że my artyści dokonamy selekcji i oceny? Tak jak byłem przez lata fanem Jana Klaty i nadal trzymam kciuki za jego powrót do wielkiej formy, choć obawiam się, że może być jak z polskimi skoczkami, tak uważam nie tylko „Wyzwolenie” za przykład

wywyższeniowego, artystowskiego teatru pogardy.

To taki teatr, w którym reżyser uwierzył w swoje posłannictwo oraz wielkość i zamienił inkluzywność na artystowską pychę, uzasadniając tym każde przekroczenie obowiązujących norm i standardów. Co z tego, że może być świetny technicznie, dobrze zagrany przez dobrych aktorów itd. skoro jest toksyczny? To nie

Mój teatr

Mój teatr nie odrzuca tradycji, szanuje i buduje więź międzypokoleniową.

Mój teatr jest mądry, empatyczny i nie wywyższa się.

Mój teatr jest odważny – wie, że ze względu na wyjątkowe traktowanie, może być krytyczny nawet w stosunku do władzy, która go zatrudnia, bo jest jej potrzebny.

Mój teatr jest skromny, bo nie obnosi się ze swoją wyjątkowością, nie ma w nim artystowskiej pychy, nie dlatego, że mawiają, iż pycha kroczy przed upadkiem.

Mój teatr jest użyteczny i służebny w stosunku do społeczności, w której funkcjonuje, nie tylko dlatego, że funkcjonuje dzięki niej i jest przez nią utrzymywany, ale dlatego, że taka jest jego misja.

Mój teatr dzieli się zasobami, nie rywalizuje, nie konkuruje, tylko pomaga innym.

Mój teatr nie cierpi na syndrom oblężonej twierdzy, bo mój teatr komunikuje się, udziela informacji, nie dyskryminuje zadających pytania.

Mój teatr buduje relacje społeczne, nie niszczy myślących inaczej, ale szuka porozumienia i uczy się od każdego.

Mój teatr jest katalizatorem dobra wspólnego, tworzy sytuacje rozwojowe dla ogółu, inicjuje pozytywny ferment intelektualny, łączy, synergizuje, bo wie, jakie oczekiwania na nim spoczywają. Po prostu wie, że dzisiaj teatr to nie tylko budynek i repertuar sceniczny, to coś zdecydowanie więcej.

Mój teatr patrzy mi zawsze prosto w oczy, nie boi się podejmować słusznych moralnie decyzji, szczególnie, gdy są trudne osobiście i dotyczą jego przyjaciół, w stosunku do których czuje się zobowiązany.

Mój teatr słucha innych, szczególnie tych, którzy nie boją się mieć odmienne opinie, bo wie, że sam nie jest nieomylny.

Mój teatr nie wchodzi w transakcje i pozamerytoryczne zobowiązania natury osobistej.

Mój teatr zawsze stoi po stronie ofiar.

Mój teatr dba o przyzwoitość i nie faworyzuje jednego reżysera, nie dzieli aktorów na swoich i gorszych, nie karze za posiadanie własnego zdania.

Mój teatr jest transparentny w każdej sferze swej aktywności, bo wie, że to jest niezbędny czynnik rozwoju i że nie tylko dzisiaj nie można inaczej.

Mój teatr ze względu na wyjątkowe traktowanie i niedostępny dla innych budżet wie, że także dlatego wymaga się od niego więcej i spełnia oczekiwania na wszystkich płaszczyznach.

Mój teatr jest wyjątkowy.

Mój teatr jest największy, dlatego najwięcej od niego wymagam.

Mój teatr to wspólnota.

Mój teatr to…

Tytuł oryginalny

Kapitan Klata zaprasza na katastrofę, czyli profetyzm do poprawki

Źródło:

Gazeta Świętojańska online
Link do źródła

Autor:

Piotr Wyszomirski

Data publikacji oryginału:

01.02.2024