Fundacja Kamila Maćkowiaka otwiera 3 pażdziernika sezon w Monopolis premierą "Klaus. Obsesja miłości".
Izabella Adamczewska: „Pedofil i psychopata z Sopotu” - tak by o Kinskim pisał „Fakt”. Po co robić o kimś takim monodram?
Kamil Maćkowiak: - „Faktowi” Kinski dostarczałby codziennie materiału na pierwszą stronę! Czego on nie wyprawiał… Krąży o nim mnóstwo legend – o jego dziwactwach, wybuchach agresji, nagannym zachowaniu w stosunku do współpracowników, ekscentrycznych występach. Przede wszystkim seksualnych: chwalił się, że ma gigantycznego penisa (zagram to!), przeżywa kilkanaście orgazmów dziennie i odhacza tabuny kochanek. Gdybym miał przedstawić takiego Kinskiego jeden do jednego, "Klaus” byłby monotonnym spektaklem wyłącznie o seksie.
Nie idziesz w sensację?
- Nie. Wątek erotyczny skumulowałem w jednej scenie, performensu ukazującego uprzedmiotowienie kobiet przez Klausa. Początkowo w monodramie miała mi towarzyszyć dmuchana lalka z sex shopu, ale zrezygnowałem z tego rekwizytu, zastępując ją kukłą, nawiązuje ona zresztą także do jego dzieciństwa.
Pisząc scenariusz do monodramu, opierałem się na autobiografii Kinskiego „Ja chcę miłości”. Oczywiście wątku pedofilii w tej książce nie ma, bo też Kinski był mistrzem autokreacji. Pisał o depresyjnym dzieciństwie, okrutnych doświadczeniach wojny. Pewnie niekiedy zmyślał.
Trochę jak Kosiński.
- Właśnie, to jedzenie karaluchów w czasie wojny, ta megalomania…
- O pedofilię oskarżyła Kinskiego jego córka Pola. Sygnalizuję to tylko w jednym zdaniu. „Klaus. Obsesja miłości” to nie jest spektakl o tym.
Nie boisz się protestów? Takich, z jakimi zmierzyła się Szkoła Filmowa, zapraszając Polańskiego?
- Nie. Ani Kinskiego nie wybielam, ani nie epatuję ze sceny pornografią. Po raz pierwszy zdecydowałem się na zorganizowanie spektakli przedpremierowych. Właśnie po to, żeby wysondować, jakie publiczność będzie miała zastrzeżenia, wsłuchać się w reakcje.
Widzisz reakcje mimo masek?
- Tak. Tak długo jestem aktorem, że wyczuwam emocje widzów. Wiem, kiedy spektakl siada i trzeba trochę docisnąć. Nauczyłem się tego u Krystyny Jandy. Bardzo mi się podobało to, co powiedziała jedna z naszych stałych widzek: że „Klaus” jest jak „Niżyński”, tyle że „Niżyński” uderza głębiej, a „Klaus” – mocniej.
W trakcie pracy nad rolą dużo czytałem o Kinskim, zobaczyłem mnóstwo jego filmów, w spektaklu przemycam kilka zaobserwowanych jego zachowań, specyficznych gestów. Wierni fani Kinskiego na pewno to zauważą. Ale „Klaus” to nie jest spektakl biograficzny, to kreacja. Przede wszystkim chcę zrozumieć i opowiedzieć o człowieku pełnym sprzeczności, ale i o wybitnym artyście.