IX Międzynarodowy Festiwal Teatralny Retroperspektywy w Łodzi. Pisze Joanna Królikowska w Teatrze.
Pandemiczne okoliczności organizacji Retroperspektyw nie tylko sprzyjały uważnemu przyglądaniu się nowym sposobom komunikacji z publicznością i wykorzystania technologii, ale także niespodziewanie tworzyły w wydarzeniach nowe sensy.
Teatr Chorea wypracował efektywną hybrydową formułę, skutecznie starając się, by nie obniżyła ona jakości festiwalu. Więcej, traktując działania online nie jako niechcianą konieczność, ale po prostu nową okoliczność, próbowano o niej rozmawiać, stawiając ją nieoficjalnie jako podtemat tegorocznego festiwalu. Do hasła dziewiątej edycji Retroperspektyw „Ciało/Pamięć/Historia” należałoby więc w domyśle dodać „w obliczu pandemii”. W sumie odbyło się osiemnaście wydarzeń (w tym sześć premier): spektakle, wideospektakle, wideoperformanse, filmy, koncerty… I niemal wszystkie można było zobaczyć zarówno w siedzibie festiwalu, jak i w sieci.
Może właśnie dlatego w trakcie wydarzenia wielokrotnie mówiono o znaczeniu cielesnej współobecności aktorów i widzów, ale także o tym, co zmienia się, gdy zostaje ona przerwana. Szczególny nacisk położono na te kwestie podczas panelu dyskusyjnego, w którym wzięli udział praktycy i teoretycy z różnych części globu: Olena Apczel z Ukrainy, Thomas Richards z Włoch, Maciej Rożalski z Brazylii i Richard Schechner ze Stanów Zjednoczonych (po panelu w dodatkowych rozmowach pojawili się także Mario Biagini z Włoch i Maria af Klintberg ze Szwecji); Polskę reprezentowali: Anna Karasińska, Tomasz Majewski i Tomasz Rodowicz. Jak podkreślano, skoordynowanie tak wielu osób w tym samym czasie nie byłoby możliwe, gdyby nie technologia i zapośredniczenie. A jednocześnie przecież tak żywo rozmawiano właśnie o potrzebie bycia razem w tym samym miejscu. To spotkanie było okazją, żeby zastanowić się, jak zmieniły się praktyki artystyczne w czasie pandemii. I wcale nie po to, żeby jednoznacznie skrytykować medialne zapośredniczenie, ale żeby pokazać, jak można z niego czerpać, jakie doświadczenie zyskuje się podczas prób teatralnych przez Internet czy w rozmowach telefonicznych. Bardzo angażująca trzygodzinna dyskusja pozwoliła wyartykułować nie tylko obawy i zagrożenia, ale także nadzieje i możliwości, jakie stwarzają nowe środki i sposoby uprawiania teatru.
Spektaklem, który w praktyce je zobrazował, był Dionizos 360. Oczekiwana premiera neTTheatre w reżyserii Pawła Passiniego miała przetrzeć ścieżki w poszukiwaniu nowych środków w obliczu niemożności bezpośredniego spotkania z widzami. Niestety, spektakl potwierdził więcej obaw niż nadziei. Zrealizowane przy pomocy kamery 360º nagrania antycznych tragedii Eurypidesa – Fenicjanek, Błagalnic i Bachantek – można uznać za eksperyment efektowny, ale niezbyt udany. Choć spektakl pozwala widzowi uaktywnić zmysł wzroku, w rzeczywistości daje mu ograniczone możliwości, a spoglądanie za wybraną postacią wcale nie pozwala podążać za nią. Owszem, poszerzono pole widzenia publiczności, ale nie zacieśniło to relacji między oglądanymi i oglądającymi. A przecież próbowano skupić uwagę widzów na aktorach, których zgodnie z antycznymi prawidłami mogło być na scenie trzech, na ich pracy nad przechodzeniem z jednej roli w drugą, na próbach wykreowania postaci kobiecych przez mężczyzn. Tymczasem trudno było osiągnąć skupienie, miotając się między postaciami, próbując ustalić (głównie w pierwszej części), do kogo należą głosy, gdy aktorzy nie wypowiadali kwestii, gdy ich ruch początkowo fascynował, by jednak szybko zmęczyć ciągłym pulsowaniem. Mimo zastosowania efektowych wizualnych rozwiązań i osadzenia akcji w klimatycznych przestrzeniach (na przykład rynek albo wyłożone cegłami katakumby), czy też zastosowania atrakcyjnych rekwizytów (masek, glinianych figurek), spektakl nie był w stanie utrzymać uwagi widza.
Okoliczności organizacji festiwalu nie tylko sprzyjały uważnemu przyglądaniu się nowym sposobom komunikacji z publicznością i wykorzystania technologii, ale także niespodziewanie tworzyły w wydarzeniach nowe sensy, jak choćby w przygotowanym przez Teatr Chorea wideoperformansie. W wieży zamknięta w reżyserii Julii Jakubowskiej pokazuje cztery aktorki Chorei w ich domach. Ten kawałek przestrzeni artystki przekształciły przy pomocy motywów baśniowych, starając się zamienić własne cztery kąty w świat baśni, nie zawsze uroczej jak z animacji Disneya, a często przerażającej jak u braci Grimmów. Wiele baśniowych bohaterek doznawało z różnych powodów poczucia izolacji. I nie chodzi tu tylko o tak oczywiste skojarzenie z zamkniętą w wieży Roszpunką, ale także o Małą Syrenkę z tęsknotą spoglądającą na niedostępny dla niej ląd, o Kopciuszka zamkniętego w domu i marzącego o balu, czy o Królewnę Śnieżkę ukrywającą się w chacie krasnoludków… I nawet pojawiające się w wielu baśniach czarownice, nielubiane, często brzydkie, doświadczały alienacji. Ten projekt skupiony jest na kobietach, ale można traktować go nie tylko jako rozmowę o ich sytuacji. Poczucie ograniczenia i izolacji stało się w wyniku epidemii powszechne. Czy teraz w losach baśniowych bohaterek nie odnajdzie się każdy z nas?
Jednak większość prezentowanych przedstawień zostawała w pamięci nie dzięki wykorzystanym technologiom czy ujawnionym nieoczekiwanie sensom, a głównie dzięki uniwersalności i emocjonalności tematów. Z festiwalowymi hasłami ciała, pamięci i historii dobrze korespondowały spektakle, w których przyglądano się motywowi śmierci, tej dosłownej, ale i metaforycznej, śmierci człowieka, jego ciała, ale także śmierci wartości czy tradycji. W przywiezionym przez ukraiński Teatr Złote Wrota spektaklu Czy mnie kochałeś, tato? w reżyserii Stasa Zhyrkova główny bohater Sasza zmaga się z bólem po śmierci ojca. Dominuje poczucie pustki. Z jednej strony wiąże się ono z fizycznym brakiem ojca, co dobrze podkreślała surowa i ponura scenografia – pusty dom, po którym miotał się bohater. Ale to także, a może przede wszystkim, pustka emocjonalna. Nie bez przyczyny syn zadaje w snach ojcu tytułowe pytanie: „Czy mnie kochałeś, tato?”. W tym spektaklu śmierć nie jest kresem relacji – zostają nierozwikłane sprawy i niewypowiedziane słowa. Co z nimi zrobić? Niektóre sprawy można szybko zakończyć, jak kwestię rodzinnego domu, który siostry Saszy postanawiają sprzedać. Tylko czy to wystarczy, żeby domknąć relację ze zmarłym ojcem? Z pustką emocjonalną Sasza nie jest w stanie sobie poradzić. Gdyby jeszcze zapełniły ją relacje z tymi, którzy żyją – ale tak się nie dzieje. To ponury spektakl, którego twórcy nie znajdują prostej recepty w pusto brzmiącym haśle, że jakoś trzeba żyć. Trudno jest w nim znaleźć choćby cień nadziei.
Takich trudnych spektakli było zresztą w programie Retroperspektyw więcej, jak choćby W zawieszeniu. Monika Wachowicz i Arti Grabowski podejmują temat śmierci związanej z chorobą nowotworową, koncentrują się na powolnym umieraniu ciała. Śmierć jest tu nieustanną towarzyszką, wyziera zza sugestywnych elementów scenograficznych: trumny-huśtawki, stoi za trumną-łóżkiem, trumną-wanną… Spektakl, będący epitafium dla Marty Paradeckiej, nie tylko tematyzuje ciało, ale też każe w chorym widzieć przede wszystkim cierpiącego człowieka, nie anonimowego pacjenta, a kobietę mającą swoją osobowość, walczącą o swoją godność. Monika Wachowicz niesie ten trudny temat z ogromnym poświęceniem, oddając postaci własne ciało, nie zniszczone co prawda chorobą, a jednak poprzez swoją nagość bezbronne i kruche. Co ważne, ten przejmujący spektakl sugeruje, by z doświadczenia chorego i umierającego człowieka czerpać siłę do własnego życia. Jak mówi bohaterka – by poprzez śmierć odkrywać życie na nowo. Taki akcent jest bardzo potrzebny.
Nieudana próba samobójcza stała się wydarzeniem, które pozwoliło opowiedzieć jednocześnie o śmierci i życiu w wideospektaklu All I can manage, more than I could brytyjsko-francuskiego zespołu Earthfall. Bo to właśnie życie okazuje się tym, co także wymaga szczególnego namysłu. Jest czymś, z czym trzeba sobie poradzić, choć czasem przerasta to ludzkie możliwości. Gdy zaparzenie herbaty wydaje się czynnością zbyt trudną, to wtedy pozornie zwyczajne sytuacje, jak choćby listonosz machający ręką, pomagają w szukaniu sensu. Jest to poszukiwanie nieraz rozpaczliwe, nerwowe – jak sekwencje ruchowe występującego w wideospektaklu tancerza. Ważna okazuje się obecność drugiego człowieka, choć paradoksalnie w spektaklu jest tylko jeden aktor (drugi pojawia się jako głos). Relacja między nimi pozwala na przepracowanie tego, co zostaje nazwane w przedstawieniu ciemnością. Twórcy tego spektaklu nie negują jej, nie oceniają, ale każą zaakceptować i uznać ją za nieodłączny element ludzkiego życia.
Śmierć przepracowała także Majka Justyna w spektaklu Salto mortale z Teatru Chorea. Ascetyczne, powtarzalne w wielu sekwencjach ruchowych przedstawienie jest „wprawką z umierania” – jak sugeruje podtytuł spektaklu. Umieramy cały czas, każdego dnia, zostawiając za sobą kolejne fragmenty życia – zdaje się mówić wykonawczyni. I może właśnie dlatego ten spektakl wydaje się niedokończony, po części otwarty, jakby przed pierwszą lub ostatnią sekwencją, czy nawet w środku, można było dołożyć jeszcze jedną „wprawkę”, kolejny przykład z codziennego umierania. Jakby to śmiertelne salto z tytułu wcale nie było saltem, a raczej karuzelą, na której wszystko się powtarza, ale przecież czas nieuchronnie mija.
To, co minęło, często pozostaje zapomniane. Ale może stać się także polem do eksploracji. Tak dzieje się w przypadku wideoperformansu Patrycji Dołowy, która odkrywa małe opowieści. Schowane w piwnicy, zamknięte w wekach, czekające, aż ktoś zrobi z nich użytek. A czyni to właśnie autorka Widoczków w pudełku. Piękna metafora otwierania wypełnionych opowieściami słoików jest może prosta, ale bardzo sugestywna. Patrycja Dołowy opowiada historie żydowskich mieszkańców Łodzi, zupełnie nieznane, wydobyte, często przez przypadek, z ukrycia. Miksuje je, zestawia ze sobą, ale i na powrót zamyka je w słoikach, po dokonanym uprzednio przetworzeniu i przefiltrowaniu przez własną wrażliwość. Bierze też z tych historii coś dla siebie, stają się one częścią jej pamięci. Artystka wykonuje gipsowe odlewy własnego ciała, które łączy ze starymi zdjęciami – są więc one cząstką jej samej, ale i pozostałościami po ludziach, do których te opowieści kiedyś należały. Zakopane w przestrzeni miasta, pośrednio stają się też częścią pamięci zbiorowej.
Dawne opowieści są też podstawą spektaklu Kroniki sejneńskie z Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” w Sejnach. Młodzieżowa grupa pod opieką Bożeny Szroeder przedstawia historię miejsca, w którym żyją. A właściwie nie jedną historię, a wiele – polskich, litewskich, romskich czy żydowskich, które na tym terenie się wymieszały. Młodzi wykonawcy odtwarzają bogactwo kulturowe miasta, przypominając opowieści, które zachowały się w lokalnej społeczności, śpiewając pieśni, których na sejneńskich ulicach nikt już dziś nie śpiewa. Spektakl ma już ponad dwadzieścia lat i przejęło go kolejne pokolenie młodzieży. Teatr staje się tu podstawą przechowywania historii z przeszłości i pozwala przekazać ją dalej. Z tym spektaklem świetnie korespondują dwa filmy prezentowane w ramach Retroperspektyw (w tym roku wprowadzono do programu sekcję filmową): Pieśń pamięci i Koniec pieśni. Oba są niezwykle poruszające. Pierwszy w reżyserii Nathalie Rossetti i Turiego Finocchiara poświęcony został tradycji ormiańskiego śpiewu liturgicznego. I podobnie jak spektakl z Sejn nastawiony jest na zachowanie pamięci. Pokazuje, że tradycję przekazuje się właśnie poprzez pamięć, która, choć ułomna, okazała się w tym przypadku trwalsza od dziedzictwa materialnego. Bo choć w Turcji próbowano tę ormiańską kulturę wyrugować, mordując Ormian, niszcząc ich świątynie, a nawet całe miasta, to śpiew liturgiczny przetrwał w tych, którzy przeżyli. To mocny, smutny, ale i dający nadzieję obraz. Natomiast ta nadzieja nie jest taka oczywista w Końcu pieśni Piotra Borowskiego, o utworach i kulturze ludowej z terenów Białostocczyzny, które w tym filmie pokazane zostają jako tradycja na wymarciu. To niezwykle emocjonalny dokument, w którym mieszkańcy podlaskich wsi z nostalgią spoglądają na minione czasy, słuchają nagranych pieśni, które przeminęły wraz ze śpiewającymi je ludźmi – ich krewnymi i sąsiadami, a których kolejne pokolenia już często nie potrafią zaśpiewać. I tu właśnie wspomniane Kroniki sejneńskie przynoszą ulgę. Bo spektakl ośrodka w Sejnach daje nadzieję na przetrwanie choćby cząstki tej kultury i ocalenie pamięci.
Ocalić trzeba nie tylko przeszłość, ale i naszą teraźniejszość – zdają się mówić twórcy w innym młodzieżowym spektaklu Retroperspektyw, czyli pokazanym premierowo iGeneration? przygotowanym przez Teatr Chorea i uczestników projektu „Laboratorium Kreatywnego Działania”. To wizja przyszłości przypominającej filmowy Matrix, w której świat zmienia się w Wielką Matnię, a ludzie odrzucają uczucia, emocje i bezpośrednie relacje. Młodzież, pod opieką Janusza Adama Biedrzyckiego, wyśmiewa pogoń za zdobywaniem kolejnych lajków w mediach społecznościowych, ale i dzieli się swoim strachem o przyszłość. Twórcy tego spektaklu dają do zrozumienia, że nie chcą żyć w świecie wypranym z emocji; iGeneration? jest więc ostrzeżeniem, może trochę zbyt naiwnym, ale należy to wybaczyć jego młodym twórcom, zwłaszcza że praca włożona w przygotowanie, zarówno na poziomie ról, jak i warstwy ruchowej czy wizualnej, naprawdę robi wrażenie.
Młodzież osadziła swoje poszukiwania w świecie przyszłości, natomiast STUDIO teatrgaleria zaproponowało podróż do świata zwierząt. Więcej niż jedno zwierzę w reżyserii Roberta Wasiewicza jest utrzymane w prześmiewczej konwencji filmu przyrodniczego, zwanej mockumentem. Jego bohaterem jest wyimaginowany gatunek puszatków, a tematem relacje w świecie zwierząt, z punktu widzenia człowieka często niezrozumiałych. Po co robić o tym spektakl? Choćby po to, żeby udowodnić, że nawet w świecie fauny zdarzają się odstępstwa od norm, że wtedy, gdy my ludzie toczymy dysputy o zmianie płci, niektóre ryby po prostu to robią, gdy debatujemy o roli i pozycji kobiet, słonice już dawno przejęły władzę w stadach… Wymyślone puszatki ze spektaklu może i są nieco kiczowate (co podkreśla też dominujący w spektaklu kolor różowy), ale z drugiej strony – czy empatia, czułość i troskliwość to rzeczywiście kicz, czy może to my ludzie zaczęliśmy je tak postrzegać? W trakcie oglądania tego spektaklu można przyłapać się na tym, że patrzy się na zwierzęta z charakterystyczną dla homo sapiens wyższością. Później jednak przychodzi refleksja, że być może w wielu sprawach niektóre gatunki okazują się od nas mądrzejsze.
Oprócz świata z przyszłości, świata zwierząt, pojawił się na tym festiwalu jeszcze świat twórczości i marzeń, czyli poetycka instalacja performatywna Schulz: Skrawki w reżyserii Konrada Dworakowskiego, w wykonaniu aktorów Teatru Chorea. Oparte na fragmentach prozy Schulza wydarzenie wskazuje na potencjał przemiany, proces przechodzenia z jednego stanu w inny. Każdy z aktorów odgrywa swoja etiudę – pojawiają się tu motywy wybudzania ze snu, uwalniania się z dotychczasowej formy i szukania dla siebie czegoś nowego. Dochodzi do przemian: z nieożywionego w ożywione, z jałowego w płodne, z animowanego w animującego. Działanie wygrywa tu z bezczynnością, twórcza kreatywność z bezsilnym trwaniem. To dobre przesłanie, nie tylko tego wydarzenia, ale i całego festiwalu.
W tym roku uczestnictwo w Retroperspektywach miało bardzo kameralny charakter: wydarzenia odbieraliśmy w niewielkiej grupie widzów w festiwalowej siedzibie albo w rodzinnym gronie, lub w samotności przed ekranem. Taka forma odbioru wraz z tematyką wielu spektakli sprawiły, że był to bardzo refleksyjny festiwal. I chyba sami organizatorzy, świadomi tegorocznej atmosfery, postanowili rozbudzić apetyt widzów, zapowiadając jubileuszową, dziesiątą edycję Retroperspektyw. Jej hasło budzi spore nadzieje: „Spotkanie/Wspólnota/Święto”.