„Matylda” Roalda Dahla w reż. Jacka Mikołajczyka, koprodukcja Teatru Syrena w Warszawie i Teatru Kameralnego w Bydgoszczy. Pisze Dariusz Pawłowski w „Polsce Dzienniku Łódzkim”.
Fajerwerk twórczej radości. Eksplozja niezmiennie młodzieńczej siły teatru. Pierwszorzędna zabawa dzieciaków i dla dzieciaków w każdym, także dorosłym wieku. Tako wkracza „Matylda".
Warszawski Teatr Syrena otworzył kolejny sezon artystyczny kapitalnym przedstawieniem, które z nowoczesną, bezkompromisową energią śmiało definiuje współczesną sceniczną produkcję familijną. Premierowy musical bowiem jest nie tylko przebojową, muzyczną rozrywką zdolną porwać do zabawy widzów w wieku szkolnym (także wagarowiczów) oraz ich rodziców, którzy nie uśpili dzieciaka-uczniaka w sobie, lecz przede wszystkim traktując najmłodszych jak dorosłych, bez epatowania modnymi hasłami, pozwala im poczuć, iż naprawdę mogą zmienić świat. Nawet, gdy na początek trzeba mu dać solidnego kopniaka, by następnie zawładnąć sceną. Małolaty „zwerbowane" do „Matyldy" już to zrobiły.
Nowy musical w repertuarze Teatru Syrena to tytuł, którym placówka i j ej publiczność cieszyć się będą przez lata, sama inscenizacja zaś ma okazję dorastać wraz z jej dziecięcymi wykonawcami. Musical „Matylda", znany ze scen West Endu i Broadwayu, to adaptacja powieści Roalda Dania (tego od „Charliego i fabryki czekolady") o tym samym tytule, klasyki literatury dla dzieci i młodzieży, opublikowanej po raz pierwszy w 1988 roku - warto przypomnieć, że w roku 1996 powstał doceniony film inspirowany książką, w reżyserii Danny'ego DeVito. Twórcą libretta jest Dennis Kelly, muzykę i teksty piosenek napisał Tim Minchin - wszystko w charakterystyczny dla siebie, odważny, wyczulony na dzisiejszy język i nie trywializujący przekazu sposób przełożył Jacek Mikołajczyk, zarazem reżyser temperamentnego przedstawienia.
Główna bohaterka, rezolutna Matylda, ma sześć lat i urodziła się w rodzinie kompletnie do niej nieprzystosowanej, pośród której dziewczynka sama sobie szkodzi swoją inteligencją i dociekliwością. Matylda jest ciekawa świata, pochłania książkę za książką - co gorsza, ze zrozumieniem; jej rodzice i brat nieustannie gapią się w telewizor, lektury nie podejmując, bo przecież do niczego to nie jest potrzebne - jakże wymownie zaobserwowana postawa, obecnie wcale już nie dotycząca tzw. marginesu. Matka zajmuje się głównie własnym wyglądem, a jej największym wyzwaniem są amatorskie zawody taneczne, ojciec natomiast to nieuczciwy sprzedawca używanych aut, który co należy to wie, ale dla siebie. Nic dziwnego, że dla utemperowania niepokornego charakteru Matyldy, opiekunowie dziewczynki kierują ją do szkoły zarządzanej przez despotyczną Agatę Łomot. To była mistrzyni Anglii w ciskaniu młotem, która dzieci w szkole wychowuje poprzez katorżnicze lekcje WF oraz imponujący zestaw kar. Oazą spokoju staje się dla Matyldy biblioteka, prowadzona przez jedyną nauczycielkę doceniającą talenty dziewczynki. Nie dający wsparcia dom oraz opresyjna szkoła to idealne okoliczności do wybuchu rewolucji. I „Syrena" ją oszałamiająco przeprowadza. Skumulowana w inscenizacji energia z hukiem rozsadza ramy konwencji, sprawiając, iż w najbardziej zgnuśniałym organizmie budzi się pragnienie przemiany i zażartego doświadczania życia. Co ważne, pierwszy głos oddaje się tu dzieciom - na scenie i na widowni - pozwalając im stać się gwiazdami wieczoru, z rzeczywistym zamiarem ich wysłuchania, bez protekcjonalności lub dorosłego „wpuszczania w kanał". W inscenizacji Jacka Mikołajczyka czereda po obu stronach rampy bezceremonialnie konfrontowana jest z zawartą w opowieści (i wżyciu) grozą wespół z niesmakiem. Począwszy od dosadnego, ale jak najbardziej trafionego i scenicznego żartu wokół ciąży i porodu, po efektowne wyciąganie uszu, czy wyrzucanie ucznia w powietrze przez okrutną dyrektorkę. To nie stary, dobry (i ciągle potrzebny) Disney, moi drodzy, tylko wasza codzienność. Fantastycznie, według dziecięcej wyobraźni właśnie, wyostrzona.
Wszystko tu cieszy. Znakomita muzyka, zajmująca opowieść, precyzyjnie splatająca poszczególne elementy reżyseria, żywiołowa, pomysłowa choreografia Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki. Świetną pracę wykonują kierownik muzyczny przedsięwzięcia (odpowiedzialny zarazem za przygotowanie wokalne wykonawców) Tomasz Filipczak i prowadzony przez niego ze swadą zespół. Akcja rozgrywa się w czytelnej, pełnej znaków scenografii i budującej nastroje poszczególnych scen reżyserii świateł Mariusza Napierały oraz idealnie skrojonymi pod treść przedstawienia kostiumami Tomasza Jacykowa (który, jak zawsze, przednio poradził sobie z elementami mundurów).
„Matylda" to także przykład doskonale wyważonej współpracy dorosłej i dziecięcej obsady. W premierowym spektaklu w tytułową postać wcieliła się Łucja Dobrogowska - talent kolosalny! Śpiewa, gra, tańczy ze wspaniałą naturalnością, oddaniem, wiarygodnością i prawdą; bez wysiłku, z absolutną szczerością zmienia nastroje swojej bohaterki. Wraz z równie świetnie dobranymi dziecięcymi partnerami zmiata ze sceny wszelkie wątpliwości i zawłaszcza miłość publiczności. Co to się będzie działo, gdy wyrośnie!? Spośród dorosłej obsady spektakl kradną Przemysław Glapiński jako Agata Łomot - wspaniale zastraszający i cudownie zabawny oraz ujmująca, wrażliwa Edyta Krzemień jako Panna Miodek (oboje przy tym wyśmienici wokalnie).
Nie przypadkiem główną bohaterką jest dziewczynka, bo „Matylda" to przede wszystkim dziewczyńska rebelia, dowodząca dziecięcą szajką. W tym świecie to dorośli są przerysowani, a dzieciaki niosą autentyzm. Niech no tylko zrobią swoim „starym" rewolucję!