- "Najsilniejszy jest ten człowiek, który został całkiem sam" - powiedziałem ze sceny. Z widowni odezwała się nieśmiało jedna pani: "Ale pan nie jest sam" - mówi Juliusz Chrząstowski, aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie.
Spotykamy się na świdnickim rynku. Juliusz Chrząstowski, lat 45, ma przerwę między warsztatami teatralnymi, które prowadzi od lat w swoim rodzinnym mieście, a zupą u mamy. Jest chyba aktorem zwierzakiem - na scenie ogień, a przy kawie raczej powściągliwość. Widziałam go w kilku rolach. Rama Gerszona w "Towiańczykach" Rubina i Janiczak, Orcia w "Nie-boskiej komedii" Strzępki i Demirskiego, za którą dostał Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza, i Gospodarza w "Weselu" Klaty i Wyspiańskiego. I w końcu jako dr. Thomasa Stockmanna we "Wrogu ludu" [na zdjęciu], również w reżyserii Klaty. Bohater tego Ibsenowskiego dramatu odkrywa, że woda w uzdrowisku zamiast leczyć - truje. Nawołując do upublicznienia wyników swoich badań i do remontu instalacji, Stockmann uderza w podstawy bytu żyjących z kuracjuszy mieszkańców miasteczka i staje się wrogiem publicznym oraz banitą. Chrząstowski zamienia monolog dr. Stockmanna w rozmowę z widzami spektaklu. Jedni,