- Te przedstawienia są jak pożegnania. Na każde wychodzimy, jak gdyby było ostatnim. Repertuar mamy ustalony do końca grudnia. Co dalej? Nie wiadomo. Dlatego wychodząc na "Wesele", mamy poczucie, że gramy samych siebie, że ta stypa w trzecim akcie jest naszą własną stypą.
Rozmowa z Juliuszem Chrząstowskim, aktorem Narodowego Starego Teatru.
Małgorzata Skowrońska, Michał Olszewski: Podcięli wam, aktorom Starego, skrzydła? Jak temu bocianowi z plakatu "Wesela" Klaty, który martwy i zakrwawiony leży na ziemi z rozłożonymi skrzydłami, bo ustrzelono go podczas lotu? Juliusz Chrząstowski: Jest w nas straszny wkurw. Takich "Wesel", w sensie poziomu artystycznego, (krytyk pisał, że to spektakl dekady), mogłoby być jeszcze kilka. Dotarliśmy się w zespole, w modelu teatru, który chcemy tworzyć. Gdyby nie to, że pomysł Klaty na teatr odrzucono w konkursie, bylibyśmy teraz w próbach do "Braci Karamazow" w reż. Luka Percevala, jednego z najsłynniejszych europejskich reżyserów teatralnych. W Starym zaczynałby pracę nad "Wojną i pokojem" znakomity rosyjski reżyser Konstantin Bogomołow. Pewnie za chwilę zaczynałby próby Grzegorz Jarzyna i Monika Strzępka. Jan Klata wyreżyserowałby właśnie "Dług". To wszystko skończyło się 9 maja wraz z ministerialnym konkursem na dyrektora teatru, który w