To jedna z najbardziej wpływowych postaci nie tylko frankofońskiej i arabskiej sceny sztuki opowiadania. Jihad Darwiche jest niczym wzorzec z Sevres – mistrzem, który w niezwykły sposób łączy opowiadanie, czerpiące ze źródeł tradycji ustnej (jego matka była niepiśmienną opowiadaczką) z autorskimi historiami o współczesnych zjawiskach społecznych z perspektywy zwykłych ludzi.
Na tegorocznym Festiwalu Sztuki Opowiadania w Warszawie (20-24 listopada, Mazowiecki Instytut Kultury) Jihad Darwiche zaprezentuje spektakl „Listy z Palestyny” („Lettres de Palestine”) – 20 listopada, godz. 19.00, w którym zabierze nas w wędrówkę od świata tradycyjnych opowieści i klasycznej poezji przekazywanych mu przez „drugą matkę” – uchodźczynię z Palestyny do tak dramatycznej współczesności.
https://festiwalopowiadania.pl/wydarzenie/lettres-de-palestine-listy-z-palestyny/.
Gościem festiwalu będzie też jego córka Najoua Darwiche ze spektaklem „To ja, Szeherezada” („ Je suis Shéhérazade” - 20 listopada, godz. 19.00.
https://festiwalopowiadania.pl/wydarzenie/je-suis-sheherazade-to-ja-szeherezada/
Najoua i Jihad przygotowali wspólną opowieści „Spotkania na moście w Bagdadzie”
(„Recontres sur le pont de Bagdad”) – 21 listopada, godz. 21.00. https://festiwalopowiadania.pl/wydarzenie/recontres-sur-le-pont-de-bagdad-spotkania-na-moscie-w-bagdadzie/
21 listopada o godz. 17.30 spotkanie z Jihadem i Najua poprowadzi Ludwika Włodek.
https://festiwalopowiadania.pl/wydarzenie/spotkanie-z-goscmi-festiwalu/
Zapraszamy do lektury tekstu Beaty Frankowskiej – współtwórczyni Festiwalu poświęconego Jihadowi.
OPOWIADACZ: JIHAD DARWICHE
Zobaczyłam go po raz pierwszy na ulicy. Nie, nie będzie to opowieść miłosna, choć z drugiej strony trochę może tak. Stał przy pomniku Kopernika, na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, rozglądał się ciekawie, jak przybysz z innego świata. Zmierzwione włosy, przenikliwe spojrzenie, smagły, dojrzały, piękny. To pewnie on, pomyślałam. Opowiadacz.
Opowiadacze lubią mitologizować swoje początki.
Imię
Zaraz potem spotykamy się w salce Instytutu Kultury Polskiej UW. Który to był rok? Jakiś początek XXI wieku. Warsztaty opowiadania ma poprowadzić Jihad Darwiche, opowiadacz z Libanu, na stałe związany z Francją. Mówi po arabsku i po francusku. Żadnego z tych języków nie znam.
Jeszcze wtedy imię Jihad nie wywoływało takiej konsternacji jak dzisiaj. Nie kojarzyło się ze świętą wojną i terrorystami, ale z tym, co na temat swojego imienia powiedział nam sam Jihad – czyli z zaangażowaniem, miłosnym zaangażowaniem. Więc może to jednak jest miłosna historia.
To było bardzo ważne spotkanie, nie tylko dla mnie, ale dla całej Grupy Studnia O., takie spotkanie formatujące. Wtedy wymyśliliśmy siebie jako opowiadaczy. A może to on nas wymyślił? Na koniec warsztatów wykaligrafował po arabsku imię każdego z nas i dał nam w prezencie. Myślę o tym czasami i wtedy przypomina mi się jedna z ulubionych zagadek opowiadaczy: „Choć należy do ciebie, inni używają tego częściej niż ty sam(a). Co to jest?”
Ciało, kobiety, głos
Zaczęliśmy od rozgrzewki. Budziliśmy ciało dotykiem, masowaliśmy sobie kark, szukaliśmy miejsc napięcia. Wydawało się to bardzo proste, może nawet zbyt proste, ale dziś, kiedy znam Jihada dłużej, po wysłuchaniu wielu jego opowieści i przeprowadzonych z nim wywiadów, rozumiem to lepiej.
„Żywimy się opowieściami tak jak chlebem, gdy jesteśmy głodni. Kiedy jemy chleb, nie myślimy o tych wszystkich składnikach, które są w chlebie, to nasze ciało się tym zajmuje. Podobnie jest z opowieścią. To całe c i a ł o i serce uczestniczą w tworzeniu, opowiadaniu i słuchaniu historii”.
Jihad, podobnie jak wielu innych opowiadaczy, bardzo lubi operować obrazem, metaforą, gdy mówi o opowiadaniu historii. Ale czasami mówi wprost:
„Aby opowiadać, nie wystarczy zrozumieć, nie wystarczy znać tekst, trzeba p r z e n i k n ą ć do środka, trzeba, żeby wszystkie moje z m y s ł y były obecne. Trzeba najpierw wszystko zobaczyć, wszystko poczuć, a potem skoncentrować się. Ten czas, który spędzamy z historią, to czas, który żywi opowieść, który sprawia, że staje się ona prawdziwa”.
W kolejnych proponowanych ćwiczeniach będzie nas tego uczył – ucieleśniania historii. Wyobraź sobie rzekę, pustynię, guzik, cokolwiek, zobacz to, sprawdź, jaki ma smak, zapach, jakie jest w dotyku, jakie wydaje dźwięki. Podążaj za obrazami słowami, na razie się nimi nie przejmuj, niech płyną, jak chcą. Wyobrażaj sobie wszystko, rozkoszuj się tym. I niech ciało za tym podąża.
Przyglądam się potem uważnie gestom i ciału Jihada podczas opowiadania historii. Jak on to robi? Jest niesłychanie żywiołowy, naturalny, dłonie bardzo często lądują na głowie, we włosach, nad głową, z prawej, z lewej, każdą sekwencję zaczyna od charakterystycznego zamachu rąk, by złapać w przestrzeni punkt, od którego zaczyna się ciąg dalszy historii. Wyraźnie widać, że doskonale wie w każdym momencie, z której strony nadchodzi bohater i dokąd zmierza. Bardzo ciekawie mówił o tym w jednym z wywiadów, gdy porównywał swoje opowiadanie w dwóch językach – gdy opowiada po arabsku, zwykle wszystko się dzieje z prawej do lewej (tak jak w piśmie arabskim), gdy po francusku – odwrotnie. Jest rozgoszczony w przestrzeni, w ciele, w historii – jak w domu. Szczodrze nią rozporządza. Jego gesty, choć tak naturalne, jednocześnie są precyzyjne, skodyfikowane (ci, co znają język gestów oralnej kultury arabskiej, natychmiast wyłapują ich powtarzalność) – tak się wędruje, tak spotykają się kochankowie, tak wygląda gest skupienia, tak rozpaczy itp.
Gdybym miała jednym słowem określić ten zmysłowy styl opowiadania Jihada Darwiche’a, użyłabym słowa „m i ł o ś ć”. Kiedy on sam mówi o opowiadaniu historii, jego język bardzo często sięga właśnie do poetyki miłosnej, jak choćby w metaforze miłosnego trójkąta, który tworzy się między opowiadaczem, historią i słuchaczami: „To jak z ukochaną osobą – potrzebujemy spędzać z nią dużo czasu, chcemy karmić ją, słuchać jej, poznawać ją z różnych stron, wtedy ona wyzna nam swoje sekrety. Nigdy nie zrobi tego od razu, na początku”.
Dlatego chodzimy z opowieścią długo, podobnie jak kobieta w c i ą ż y, zanim pozwolimy się jej urodzić. W języku Jihada odnajdziemy wiele kobiecych metafor związanych z rodzeniem, karmieniem, ciążą, ależ też z kobiecą rozkoszą. Może dlatego, że jego pierwszą nauczycielką opowiadania była matka – niepiśmienna kobieta z małej wioski w południowym Libanie, która znała tysiące opowieści wyłącznie z tradycji ustnej. Nie bez znaczenia jest również fakt, że matka Jiihada była jedyną chrześcijanką w muzułmańskiej wiosce – takie doświadczenie b y c i a m n i e j s z o ś c i ą może być również ważnym katalizatorem opowieści. W rodzinnym domu Jiihada opowiadało się historie z bardzo różnych tradycji: chrześcijańskiej, muzułmańskiej, żydowskiej, sufickiej; wynikało to z wielokulturowych korzeni i otwarcia na inność, odmienność, tolerancji praktykowanej na co dzień, od pokoleń. Dlatego Jihad będzie wielokrotnie podkreślał, że opowieści (a także opowiadacze) nie mogą nigdy służyć jakiejkolwiek ideologii, religii czy władzy, lecz zawsze stać po stronie wolności.
Ta wrażliwość na wykluczenie ma swój aspekt genderowy: matka Jiihada mogła opowiadać tylko w domu, w przestrzeni prywatnej; przestrzeń publiczna była zarezerwowana dla mężczyzn – tradycyjnych opowiadaczy hakawati, specjalizujących się w wielkiej epice. To bardzo ciekawe, że Jiihad, kiedy jest pytany o źródła swoich opowieści, nie powołuje się na męską tradycję libańskich hakawati, lecz na kobiecą linię przekazu, na kobiety ze swojej rodziny: matkę i ciotki. W swoich najważniejszych projektach: w „Opowieściach kobiet z czasów wojny” i „Kobietach z placu Tahrir”, wprowadzi do narracji k o b i e c ą p e r s p e k t y w ę wielkich, historycznych narracji, a w raz z nią miękkie, „kobiece” wartości, jak wolność (nie narodu, lecz jednostki), codzienność, troska o życie, opieka nad słabszymi.
Ale również wtedy, gdy sięga do wielkiej tradycji epickiej, jak sumeryjski epos Gilgamesz czy epos kurdyjski Mamé Alan, konstruuje tak swoją opowieść, by oddać jej polifoniczność, wielość i odmienność perspektyw. To nigdy nie będzie narracja tożsamościowa, w której „My” jest konstruowane w opozycji do „Oni”, co przecież jest charakterystyczne dla wielu eposów. Gilgamesz Jiihada nie jest ani wojem, ani herosem, lecz człowiekiem, który cierpi, płacze, tęskni za zmarłym przyjacielem, doświadcza bezradności i w końcu godzi się ze swoją śmiertelnością. Z kolei w miłosnej opowieści Mamé Alan opowiadacz będzie dbał o równoważność męskiego i kobiecego punktu widzenia, prowadząc naprzemienną narrację: z jej i z jego perspektywy.
Jest w tym nieodrodnym uczniem mistrzyni wszystkich opowiadaczy – Szeherezady, która uleczyła z nienawiści serce króla Szahrijara, opowiadając mu na tysiąc i jeden sposobów jego własną historię.
Lenistwo, karmienie, koza
To zdarzyło się w 2015 roku. Dżihad prowadził wtedy warsztaty opowiadania w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w ramach jubileuszowego X Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania w Warszawie. I choć mówił o rzeczach, które już słyszałam, to po piętnastu latach wyrażał je dobitniej, wręcz radykalnie. Najbardziej zapadło mi w pamięć, gdy pokazał nam postawę opowiadacza w fazie karmienia historii, w fazie ciąży. Rozciągnął się na krześle, zamknął oczy, pozostał tak długą chwilę w ciszy, z błogim uśmiechem. Karmił swoje dziecko, opowieść. W lesie, w autobusie, gdziekolwiek jesteś. Trzeba poczuć w tej fazie prawdziwą, nieskrępowaną wolność artysty. Użył wtedy słowa, które wyleciało mi z głowy. Dezynwoltura? Wewnętrzny luz? Duchowe lenistwo? Niespieszność? Niepoganianie się? Nonszalancja? Inaczej, ale blisko.
No tak, motyw l e n i s t w a pojawia się przecież znacząco często w opowieściach Jihada Darwiche’a. Jak w opowieści o trzech leniach, którą opowiedział dawno temu w Starej Prochowni, w tym samym roku, w którym mieliśmy z nim pierwsze warsztaty. O konkursie na największego lenia. Był sobie król, który miał trzech synów. Ten z nich zostanie jego następcą, który okaże się największym leniem. Pierwszy: „Kiedy jestem głodny, wchodzę na drzewo i zrywam owoc”. Drugi: „Kiedy jestem głodny, kładę się pod drzewem, otwieram usta i czekam, aż owoc sam spadnie mi do ust”. Na to trzeci: „A ja jestem tak leniwy, że nawet wtedy, gdy owoc spada z drzewa, rezygnuję z otwarcia ust”. I ten wygrał.
O tym stanie duchowego, twórczego lenistwa opowiada również jedna z najpiękniejszych opowieści tradycyjnych w wykonaniu Jihada, czyli o pewnym niezwykłym rzemieślniku-sztukmistrzu, którego umiejętności znały wszystkie kobiety. Było sobie trzech braci: jeden był cieślą, drugi murarzem, a trzeci był „Inseni”. Inseni (słowo wymyślone) to bardzo szczególny zawód. Bracia wędrowali po świecie w poszukiwaniu pracy i zatrzymywali się tam, gdzie Inseniego rozpoznawały kobiety. A były wśród nich matki, żony i córki, i każda z nich odwiedzała z Insenim nieba, których dawno nie odwiedzała lub których jeszcze nie znała. W tym czasie bracia Inseniego pracowali ciężko, nie zarabiając nic. To wspaniała historia, którą Jihad kończy zaskakującą puentą: „To nie ciężką pracą i mozołem zdobywamy w życiu szczęście i spełnienie”.
To stało oczywiście w sprzeczności z sytuacją warsztatową, kiedy historie mają urodzić się natychmiast. Ale Jihad od razu nas uspokoił. Nie ma szans, by w tak krótkim czasie urodzić dobrą historię. To się po prostu nie może udać, więc od razu to sobie odpuśćmy. Chodzi raczej o próby, o inspirację, o zabawę z samym sobą, dotknięcie swoich ograniczeń. I tego się trzymam, gdy sama prowadzę warsztaty.
Oto początek historii. Jest dziewczyna, która ma kozę. Razem zamieszkują w starym domu na skraju lasu. Każdego dnia rano dziewczyna przywiązuje kozę do drzewa, które rośnie nieopodal domu, a wieczorem ją odwiązuje i prowadzi do mieszkania. Tego dnia, o którym mówi opowieść, dziewczyna jak zwykle przywiązała kozę do drzewa. Kiedy zapadł zmierzch, dziewczyna stanęła w oknie i zobaczyła, że zaczyna padać śnieg. Pomyślała: trzeba pójść po kozę. Kiedy wyszła na dwór, zobaczyła, że kozy nie było, a ślady jej kopytek prowadziły do lasu. Tak jak stała, na bosaka, pobiegła szukać kozy. Długo, długo szukała, ale nie znalazła. Wracała smutna do domu, gdy n a g l e z daleka zobaczyła, że w domu pali się światło. A przecież na pewno nie zapaliła go przed wyjściem. Podeszła do okna, spojrzała i… dokończ historię.
Pracujemy w grupach, po trzy, cztery osoby. Tak jest bezpieczniej, można wspólnie wymyślać różne scenariusze opowieści. Darwiche podrzuca pytania pomocnicze: kim jest dziewczyna, dlaczego mieszka sama na skraju lasu, jak to się stało, że ma kozę, kto zapalił światło, czy ktoś jest w mieszkaniu, co się stało z kozą itp.
Kiedy praca w grupach dobiega końca, dostajemy zadania już na forum publicznym. Opowiedz historię z perspektywy dziewczyny. Z perspektywy kozy. Tak jakby opowiedział ją pijany. Od końca do początku. W jednym zdaniu. Wymyślcie tytuł waszej opowieści. Macie na to pięć minut.
Nie umiem wymyślać historii. Ale z pomocą przychodzą mi opowieści, które znam. Przypomina mi się baśń Grimmów o młodej kobiecie, która zasnęła w zbożu, przespała w nim cały dzień. Jej mąż postanowił dać jej nauczkę. Gdy wróciła o zmroku do domu, drzwi były zamknięte, choć ze środka sączyło się światło. Zaczęła pukać, wołać: „To ja!” A wtedy jej mąż odpowiedział: „Moja żona jest w środku, nie wiem, kim jesteś”. „Jeśli jestem tam, w środku, to kim jest ta, która stoi tu przed drzwiami?” – zapytała siebie przerażona kobieta i z płaczem uciekła do lasu. I już wiedziałam: nasza dziewczyna z opowieści, kiedy spojrzy przez okno, zobaczy siebie samą. I kozę, która z lubością przy piecu chrupie marchewki, bo jest to oczywiście, w każdym razie w mojej wersji historii, Koza Złotka z opowiadania Singera, która zawsze, gdy mówi „mee”, mówi: „Ja też ciebie kocham”.
Nożyczki, sekret, niewierność
Nagle Jihad podrywa się z krzesła, prostuje i dodaje z uśmiechem: „Ale po fazie karmienia historii nadchodzi faza nożyczek”.
No tak, jeśli ktoś myślał, że wystarczy sama błogość, to się bardzo pomylił. Opowiadacz jest artystą, a artysta pracuje z formą. Bądź jak scenarzysta i reżyser w jednej osobie: oglądaj bardzo uważnie swój film-opowieść, scena po scenie, obraz po obrazie, i tnij. Wyrzuć wszystko, co nie jest niezbędne. Czyść. Kondensuj. Z długiego opisu zostaw trzy słowa, reszta z tyłu głowy. Opowieść nie ma nic wspólnego z gadulstwem. Słuchacz daje ci swój cenny czas, czas swojego życia, uszanuj to. Naucz się zwijać swoją historię do pestki i rozwijać ją w dowolnym momencie. Jest na to stosowne ćwiczenie: tę samą historię opowiedz w dziesięć minut, w pięć, w dwie minuty, jednym zdaniem, jednym gestem, jednym słowem. Trudne?
Pamiętam z jakiegoś warsztatu z Jihadem pracę z mapą opowieści. Weź kartkę, na środku narysuj serce historii, jej rdzeń, bez czego nie mogłaby się obejść. Odkryj głęboki powód, dlaczego chcesz tę historię opowiadać. To jest twoja pestka. Z niej wyrastają poszczególne sekwencje, przebieg wydarzeń, ważne obrazy. I jeszcze rogi kartki, zagnij je, to są sekrety twojej historii. To może być jakaś fraza, pioseneczka, refren, zagadka – rodzynki w cieście opowieści. Nie wszystko musisz rozumieć. Nawet lepiej, jeśli czegoś nie rozumiesz. To zazwyczaj dla tych fragmentów historii, które są ciemne, nieprzejrzyste, zakryte dla nas, opowiadamy daną opowieść. Tam mieszka coś, co nas głęboko porusza. Nie wolno tego nazywać wprost, bo cała zabawa na nic. To jest ta pusta przestrzeń, którą wypełnić mają słuchacze:
„Prosta forma opowieści ułatwia nawiązanie więzi ze słuchaczami. Opowiadacz otwiera, ale nie narzuca niczego. Nie daje odpowiedzi, lecz otwiera pole do odpowiedzi, którą każdy musi znaleźć sam”.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Postanowiłam to sprawdzić, „rozebrać” jakąś opowieść Jihada, zobaczyć, jak jest zrobiona. Z nagrań spisałam, słowo po słowie, dwie opowieści w jego wykonaniu, z tłumaczeniem na język polski: pierwsza to była wspomniana już opowieść o Insenim, druga zaś pochodziła z Księgi tysiąca i jednej nocy i opowiadała o dzielnej niewolnicy i niezaradnym młodzieńcu, który nazywał się Ali-Szar. Tej pierwszej niemal nauczyłam się na pamięć i w takiej wersji, słowo po słowie; kiedyś ją publicznie opowiedziałam, oczywiście, zwyczajem opowiadaczy, podając pierwotne źródło i pytając wcześniej Jihada, czy mogę to zrobić. Kiedy dotarłam do końca, już wiedziałam, że coś jest nie tak; opowieść, choć tak wspaniała, w moim wykonaniu po prostu nie ożyła. Wtedy zrozumiałam coś, co usłyszałam później od innego, bardzo ważnego dla mnie opowiadacza z Kanady, Dana Jashinsky’ego, o którym również w tym tekście opowiem: „Opowieść jest martwa, jeśli nie dodasz do niej swojej w ł a s n e j p r z y p r a w y”.
W przypadku drugiej opowieści postanowiłam ją porównać z tekstem oryginalnym z Księgi tysiąca i jednej nocy. Moje zdumienie było naprawdę wielkie – to były zupełnie inne opowieści! Opowiadały o czymś innym, inaczej były ustawione akcenty, inaczej zbudowane postacie, dosadne obrazy erotyczne Jihad zastąpił obrazami nie wprost lub swoimi własnymi, jak kaskada włosów, które niczym wodospad opadły na piersi bohaterki, gdy ściągnęła z głowy królewski turban, pod którym ukrywała swoją tożsamość. Dobrze pamiętałam ten moment z opowieści na żywo, jego piękno zapierało dech. Ale już wiedziałam, że aby opowieść w moim wykonaniu była żywa, muszę pójść za swoimi obrazami i odważyć się na n i e w i e r n o ś ć wobec wersji Jihada.
Świadek, dystans, łzy
Wojna w Libanie zrobiła z Jihada dziennikarza, ale też sprawiła, że był zmuszony opuścić ojczyznę. Znalazł się we Francji, ponieważ tam wcześniej studiował fizykę jądrową i znał francuski. Opowiadanie historii stało się dla niego sposobem na tęsknotę, rozpacz, szaleństwo wyobcowania. Pomogli mu przyjaciele, którzy zaczęli zapraszać go do swoich ogrodów, by opowiedział historie z czasów wojny:
„Początkowo były to głównie świadectwa kobiet i dzieci z czasów wojny libańskiej. Gdy jeszcze byłem dziennikarzem w Libanie, relacjonowałem te wojenne wydarzenia. Mówiłem o sprawach politycznych. Na ludzkie historie już nie starczało czasu na antenie. Ale przecież te zwyczajne, codzienne sprawy są ważne. To dzięki nim życie trwa, mimo wojny. Nawet podczas wojny ludzie się kochają, dbają o swoje kwiaty, wychowują dzieci (…). A że byłem bardzo przywiązany do matki, włączyłem do swojego repertuaru także tradycyjne bajki, które kiedyś mi opowiadała”.
I tak to się zaczęło. Mimo odmiennego kontekstu i punktu dojścia osobista historia Jihada – droga od dziennikarza do opowiadacza historii – kojarzy mi się z postacią Mirona Białoszewskiego, który też zaczynał od doświadczenia wojennego i dziennikarstwa (reportażu), co doprowadziło go do odkrycia żywiołu ustności i n i e h e r o i c z n e j, cywilnej perspektywy opowiadania o wojnie. Miron Białoszewski, zanim napisał Pamiętnik z powstania warszawskiego, gdzie notabene perspektywa kobiet i ich wojenne doświadczenia są niesłychanie ważne, również przez wiele lat opowiadał te historie ustnie i dopiero gdy w takiej właśnie ustnej formie się skrystalizowały, mógł je zapisać. Nie wiem, czy „Opowieści kobiet z czasów wojny” Jihada Darwiche’a przybrały również spisaną wersję, wiem natomiast, że opowiada je nieprzerwanie od wielu lat, w różnych miejscach na świecie, w tym w Warszawie podczas II Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania w 2007 roku.
Była wśród nich opowieść o matce, która w ciągu czterdziestu ośmiu godzin przeszła na piechotę czterdzieści kilometrów z rodzinnej wioski Jiihada i przedarła się przez zasieki w oblężonym Bejrucie, żeby przynieść jedzenie swojemu synowi, i była bardzo zdziwiona jego zdziwieniem, jak to możliwe, że udało jej się pokonać taką drogę i przeżyć.
Albo historia kobiety, która podczas bombardowania Bejrutu co kilka dni wychodziła na dwór zrywać kwiaty dla męża, który był ciężko chory i bał się umrzeć. Zapach kwiatów pozwalał mu zapomnieć o strachu.
To właśnie wtedy, podczas pracy nad tymi historiami, wykluje się jego podstawowa definicja opowiadacza, który ma być ś w i a d k i e m opowiadanej historii, czułym, uważnym świadkiem tego, co się wydarza:
„Opowiadacz musi nabrać dystansu do opowiadanej historii. Może, a nawet powinien być nią głęboko poruszony, ale musi na nią patrzeć z boku, żeby nie narzucać słuchaczom swojej interpretacji”.
Tę figurę świadka historii praktykujemy podczas warsztatów Jiihada, gdzie w parach opowiadamy sobie nawzajem osobiste historie. Drugi krok: opowiedz na forum publicznym historię, którą usłyszałeś, stań się jej świadkiem. To niezwykle pomocne, inspirujące doświadczenie, gdy możesz
u s ł y s z e ć z b o k u swoją własną historię.
Nie bądź za blisko, bo wtedy nie zostawiasz przestrzeni dla słuchaczy, zalewasz ich swoimi emocjami, i nie bądź za daleko, bo masz świadczyć o prawdzie historii (to dotyczy zarówno historii z życia, jak i tradycyjnych, nie ma tu według Jihada różnicy). Dlatego nigdy nie utożsamiaj się w pełni ze swoim bohaterem/bohaterką, nawet wtedy, gdy dajesz mu/jej głos i opowiadasz w pierwszej osobie. Tak jak w najnowszym spektaklu Darwiche’a „Kobiety z placu Tahrir”, w którym opowiada historie w i m i e n i u Lajli, Ajszy, Fadwy, Hajat.... Zdaniem Jihada, to właśnie emancypacja kobiet podczas rewolucji w Egipcie w 2011 roku, ich wyjście z przestrzeni prywatnej do przestrzeni publicznej, zabranie przez nie g ł o s u było największą wartością tego społecznego zrywu. Jak powie jedna z bohaterek jego opowieści: „Po raz pierwszy ktoś mnie słuchał, gdy mówiłam, po raz pierwszy poczułam się obywatelką”.
Kiedy słuchałam opowieści „Kobiet z placu Tahrir” w wykonaniu Jiihada w Warszawie w 2015 roku, nie mogłam powstrzymać się od łez, choć wiem, że nie o taki efekt opowiadaczowi chodziło. Te historie były tak przejmujące, że mogłam tylko płakać – może właśnie dlatego, że się z nimi utożsamiałam. Ciężko być świadkiem, opowiadać „z boku”, gdy coś cię tak bardzo dotyczy. Ale łzy to przecież nie opowieść.
Zapytany, jak pracuje z historiami z życia, Darwiche czasie festiwalowego spotkania odpowiadał Ludwice Włodek:
„Najpierw śledzę wydarzenia, zastanawiam się nad nimi, przetrawiam, analizuję i dopiero z całej masy wybieram to, co wydaje mi się najbardziej uniwersalne. I o tym opowiadam. (…) Żeby przygotować trwający godzinę spektakl o kobietach z kairskiego placu Tahrir, przeczytałem tysiące stron, spędziłem długie godziny, wybierając z nich to, co chcę przekazać dalej”.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna wskazówka: opowiadaj to, co jesteś w stanie unieść. Jeśli jakaś historia porusza cię zbyt mocno, odłóż ją, może kiedyś przyjdzie na nią czas. Jihad świadomie przemilcza to, co najbardziej bolesne. Wybiera z rozmysłem te opowieści, które niosą n a d z i e j ę. Nawet po ataku na redakcję „Charlie Hebdo”.
***
Zapytany, jaką opowieść chciałby opowiedzieć, dając przesłanie od opowiadacza na dzisiejsze trudne czasy, ze swojego wielkiego repertuaru wyciągnął malutką bajkę o króliku i lwie. Otóż królik, złapany przez lwa, szykuje się na śmierć. Ale zanim się to stanie, zaczyna drapać pazurkami ziemię, jakby szykował się do walki. „Co ty robisz?” – wybuchnął śmiechem lew. „Zostawiam ślady, że próbowałem” – odpowiada dzielny królik.
Na podstawie tekstu Beaty Frankowskiej „Opowiadczka w (miłosnych opałach). Trzy spotkania, trzy inspiracje…” – w „Forum Sztuki Opowiadania. Rocznik 2020” pod redakcją Beaty Frankowskiej, Małgorzaty Litwinowicz, Joanny Sarneckiej.
https://ikp.uw.edu.pl/publikacje/forum-sztuki-opowiadania-rocznik-2020/
Wywiady z Jihadem Darwichem pochodzą z kronik festiwalowych Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania, reż. Paweł Ogrodzki.
Informacje o festiwalu:
www.festiwalopowiadania.pl
Bilety: www.mik.waw.pl/repertuar
Organizatorzy: Stowarzyszenie „Grupa Studnia O.”, Mazowiecki Instytut Kultury.
Festiwal dofinansowano ze środków m.st. Warszawy, ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury oraz ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego.