„Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze dla Wszystkich.
,,Wesela’’ się nie uczy, ,,Wesele’’ się zna - Adam Hanuszkiewicz.
Obcując z dziełami Stanisława Wyspiańskiego zawsze ma się wrażenie doświadczenia transcendentnego, wyjścia za kolejną ramę i odnalezienia nowego horyzontu. Nie inaczej jest w przypadku wznowienia ,,Wesela’’ w Teatrze STU w reż. Krzysztofa Jasińskiego.
Spektakl ten nie jest przesiąknięty nurtem wprowadzania na scenę niepotrzebnego szaleństwa czy przesady, ale – jak to zwykle bywa w Teatrze STU – jest minimalistyczny, dopracowany i korzysta nie tylko z klasycznych zabiegów artystycznych, ale również z możliwości multimedialnych. Jednak należy wszystko ocenić po kolei.
Materiał źródłowy został dosyć mocno okrojony, co w zasadzie nie wpływa niekorzystnie na całokształt, podobnie jak zmiana kolejności niektórych scen w obrębie poszczególnych aktów. Spektakl nie ma również charakteru wielkiej inscenizacji, w której występuje ponad trzydzieści postaci – obsada jest uszczuplona, rolę mniej istotnych bohaterów przejmuje Dziennikarz (Grzegorz Mielczarek), Poeta (Krzysztof Kwiatkowski) czy Gospodarz (Robert Koszucki). Akcja dzieje się naturalnie w dwóch płaszczyznach, realnej, wśród gości weselnych, i urojonej, kiedy pojawiają się widma, duchy i upiory, których kwestie wypowiadają siedzący w półmroku weselnicy otaczający głównego bohatera sceny, zwracającego się do wizerunków Stańczyka, Rycerza czy Wernyhory przeniesionych na ekrany.
W adaptacji zdecydowanie podkreśla się rolę Gospodarza, którego monolog, nie pochodzący co prawda z tekstu dramatu, otwiera spektakl i kończy w zasadzie całość na chwilę przed pojawieniem się Jaśka (Daniel Chodyna). Takie potraktowanie tematu zmienia odrobinę sens całości, gdyż widzowie nie są świadkami marazmu i chocholego tańca; na scenie nie pozostają bohaterowie, o których wiemy, że nie wyruszyli dalej na dźwięk rogu. Pozostaje na niej jedynie gospodarz ze słowami:
[…] Ażeby to była prawda:
że Wernyhora tam leci
z Aniołem, Archaniołem na czele.
Zabiegowi temu trudno odmówić celności, jest znakomitym odwołaniem się do nastroju współczesności, w której marzenie często pozostaje bez echa w rzeczywistości i w której my sami nie wprowadzamy zmian, czekając na złoty róg, który nie jest nikomu przecież potrzebny.