O „Elizabeth Costello” wg tekstów Johna Maxwella Coetzeego w reż. Krzysztofa Warlikowskiego w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w swoim cyklu PRZEŻYTE/ZAPISANE.
Gdy rok temu z wywiadu Krzysztofa Warlikowskiego dla francuskiego magazynu „The Inrockuptibles” dowiedziałem się, że planuje powrót do „Elizabeth Costello” Johna Maxwella Coetzeego i że tym razem chciałby przeprowadzić widzów przez całą tę powieść, a nie tylko jej fragmenty, poczułem się nieswojo. I zapamiętałem ostatnie zdanie reżysera w tej rozmowie: „Tak naprawdę powracam do źródła”. Na początku więc przeważało zdziwienie, potem zrodziła się irytacja, a ta najczęściej kończy się rozczarowaniem, którego podświadomie byłem pewien. Chyba za wszelką cenę chciałem mieć rację, zakładając, że wszystkie dane pozyskane z przedstawień Warlikowskiego wystawionych od 2009 roku (wtedy powstała „(A)pollonia”, pierwszy tytuł pod szyldem Nowego Teatru) są po mojej stronie. Przewidywałem wyczerpanie twórcy po latach podejmowania podobnych tematów, realizowanych w podobnej konwencji. Byłem przekonany, że Warlikowski, po tym jak w bodaj pięciu tytułach sięgnął już po wyimki z „Costello”, wraca do tej książki wyłącznie dlatego, że zajęty projektami operowymi w Paryżu czy Monachium nie ma czasu na przemyślenie swojego teatru od nowa, na zredefiniowanie tego, co się w nim wyczerpało, i tego, co nadal decyduje o jego żywotnej sile. Bo nawet jeśli wystawiona trzy lata temu w Nowym Teatrze „Odyseja. Historia dla Hollywoodu” znów udowodniła, że Warlikowski jak nikt inny potrafi łączyć literackie wątki i toposy w jeden fascynujący esej, to paradoksalnie też pokazała, jak wiele literackich odniesień, a przede wszystkim społecznych tematów pozostaje przez niego nienaruszonych, jakby stanowiły zagrażający teren, na który artysta raz po raz boi się wkroczyć. Co samo w sobie zastanawia, kiedy tylko zauważymy, że reżyser przynajmniej od dekady cieszy się w Europie statusem teatralnego guru i może sobie pozwolić niemal na wszystko. Również na to, że będąc dyrektorem artystycznym specjalnie dla niego powołanej w Warszawie sceny, swoje spektakle wystawia na niej wyjątkowo rzadko, i w instytucji przez siebie kierowanej jest od kilku lat gościem. Jednak to problem na nieco inną dyskusję.