W ciepłe dni można zauważyć wędrującego ulicą Fałata w Słupsku przystojnego, choć lekko już zgarbionego, starszego pana z białą laseczką, pokonującego odległość między numerem piątym a przystankiem, na którym zatrzymuje się autobus, jadący na pobliską plażę. Wszyscy znają go tu doskonale. To wybitny polski aktor, Ireneusz Kaskiewicz, który ostatnie lata swojej pracy postanowił spędzić w miejscu, gdzie będzie miał nieograniczony dostęp do morza.
I do dziś, choć parę lat ze względu na stan zdrowia już nie występuje na scenie Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza, czuje się tu doskonale. Uznał Słupsk za swoje miejsce na ziemi. Spacery wzdłuż brzegu, wdychanie zapachu jodu, wystawianie twarzy na lekkie podmuchy bryzy, to doznania, jakich nawet duży procent utraty wzroku nie jest w stanie go pozbawić.
A na scenie pojawił się bardzo wcześnie. Bo jeszcze jako licealista, występował w znanym na Podlasiu Zespole Pieśni i Tańca „Kurpie Zielone”. Pracujący wówczas z młodzieżą znakomity choreograf Wiesław Dąbrowski, odżałować nie mógł, że najlepszy tancerz, tego tak zwanego „małego Mazowsza”, nie chce poświęcić się karierze baletowej. Ale Irka bardziej zawsze pociągało śpiewanie, tymczasem jego piękny mocny głos, nie przystawał wówczas do młodzieżowego chóru. Od razu po maturze, w wieku 18 lat, wystartował do łódzkiej filmówki, którą ukończył w 1967 roku. Już nie wrócił w rodzinne strony. Ani do Sokółki, gdzie się urodził, ani do Białegostoku, gdzie uczęszczał do szkoły.
Choć ze względu na wyjątkowy głos, basso profondo, profesorowie mieszczącej się nad filmówką, Akademii Muzycznej, proponowali mu po skończeniu studiów aktorskich przejście na ich uczelnię, on, odniósłszy już pierwsze sukcesy na szkolnej scenie dramatycznej, od razu po studiach został wchłonięty przez dyrekcję Teatru Jaracza. Pamiętano tu bowiem pierwszą postać, w którą wcielił się na tej scenie Kaskiewicz, Idrysa w spektaklu „W pustyni i w puszczy” na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza wyreżyserowanym przez Janusza Mazanka.
Jednym z ciekawszych doświadczeń twórczych było dla Kaskiewicza zetknięcie się w Teatrze Jaracza z Jerzym Grzegorzewskim. W 1969 zagrał Upiora w reżyserowanym przez Grzegorzewskiego „Weselu” Wyspiańskiego, rok później Scypiona w „Irydionie” Zygmunta Krasińskiego, a w 1972 roku Kata- Artura w spektaklu „Balkon” Jeana Geneta będąc też przy tym asystentem reżysera. Wystąpił również w jego „Antygonie”.
Łodzianie zapamiętali Ireneusza Kaskiewicza i z licznych inscenizacji Teatru Nowego. Grał tam m. in. w „Proroku Ilji, „Królowej i Szekspirze”, „Głodzie”, „Śnie pluskwy”, „Dożywociu”, „Obronie Sokratesa”. 24 marca 2007 roku na deskach tegoż teatru z okazji setnej rocznicy śmierci Stanisława Wyspiańskiego odbyła się premiera „Wesela” w reżyserii Ryszarda Peryta. Ireneusz Kaskiewicz zagrał Wernyhorę. Cała Łódź mówiła o tym przedstawieniu i o tej roli.
Z czasów łódzkich przywołuje w pamięci pan Ireneusz m. in. spektakl prezentowany na scenie „7:15” „Łestern”, inspirowany nieco amerykańskimi filmami kowbojskimi, ale akcja działa się współcześnie. -Niesamowite było to, że dwanaście osób tańczyło i śpiewało na scenie jednocześnie, a mikrofony z ośmiometrowymi kablami podłączone były do urządzeń wzmacniających dźwięk głęboko w kulisach, a mimo to w trakcie spektaklu ani razu nam się nie splątały. Ale też specjalnie pod tym kątem układane były scenografia i choreografia. Dziś technika sprzyja artystom, wtedy zdarzało się, że utrudniała.
Był aktorem teatralnym, filmowym, dubbingowym. Obdarzony głosem, którym mógł i potrafił imitować najrozmaitsze dźwięki; w dubbingu odtwarzał głównie postaci jakichś straszliwych potworów, a nawet różnego typu przedmiotów. Podobnie w teatrze lalek. Niezapomnianą z pewnością przez dziś dorosłych już łodzian jego rolą jest Stary Wiatrak w „Don Kichocie” bardzo „nie po bożemu”, wyreżyserowanym na scenie „Arlekina” przez Waldemara Wolańskiego. - Brawa należą się również za kilka wersji Wiatraka, który ze sceny na scenę rośnie i ożywa, by pod koniec wezwać do siebie bohatera głębokim głosem Ireneusza Kaskiewicza - napisała 26 marca 2001 w portalu „Naszemiasto Łódź” Monika Pietras.
Grywał też w teatrach operowych i muzycznych, zajmował się kształceniem głosów młodych artystów w łódzkiej Akademii Muzycznej, reżyserował spektakle teatralne, komponował.
Ale Łódź to nie tylko teatry. To również największa w kraju wytwórnia filmowa. Tu w 1984 roku narodził się m. in. słynny Kazimierz Mikuła, główny bohater „Pana na Żuławach” , polskiego serialu telewizyjnego przedstawiającego perypetie repatriantów z Francji, którzy osiedlili się na Żuławach Wiślanych. –Jednym z moich filmowych krewnych- wspomina pan Ireneusz- był w tej produkcji Krzysztof Szuster, obecny prezes ZASP, który kreował tam postać mego krewnego, Józefa Romika. Znakomicie się nam współpracowało.
W sumie Pan Ireneusz zagrał bez mała trzydzieści postaci filmowych. Odżałować tylko nie może, że pomimo zaproponowanej mu roli w „Nad Niemnem” odmówił Zbigniewowi Kuźmińskiemu, wybierając teatr, a ściśle postać Cześnika w „Zemście”. Tymczasem z powodu roszad na dyrektorskich stanowiskach w teatrach, do realizacji „Zemsty” wówczas w ogóle nie doszło.
Po 12 latach pracy w Łodzi pan Ireneusz został ściągnięty do Krakowa. Grywał na scenach Teatru Słowackiego. Ale i Teatru Ludowego w Nowej Hucie, gdzie tak bardzo wiarygodnie i wzruszająco wcielił się w postać Przeora w „Dniu gniewu” Romana Brandstaettera w reżyserii Romany Bobrowskiej, że publiczność płakała, niektóre osoby nawet klękały, płakali i w kulisach koledzy aktorzy. Jakieś dwa tygodnie po tej premierze, gdy grał w kabarecie „Zielona Gęś”, przyszła pod garderobę wycieczka kilku kobiet, które zaklinały go, że jemu nie wolno występować w takim repertuarze. Okazało się, że ludzie pod wpływem jego Przeora nawracali się. Te panie słuchać nawet nie chciały, kiedy tłumaczył im, że on jest tylko aktorem, który musi grać każdą zaproponowaną mu rolę.
Potem sytuacja rodzinna, a dokładniej przyjście na świat córki, zmusiły go do powrotu do Łodzi, gdzie mieszkali teściowie. Występował tam na deskach Teatru Powszechnego, Muzycznego, Studyjnego, Arlekina, Nowego i Wielkiego.
Kolejny etap jego kariery to teatry Polski Północnej. Opera Na Zamku w Szczecinie, Bałtycki Teatr Dramatyczny im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie, gdzie zagrał Gospodarza w „Weselu” Wyspiańskiego, które potem zyskało aplauz w samej Warszawie, Radosta w „Ślubach panieńskich”, Pustelnika w „Balladynie”. Potem zrobił sobie krótką przerwę na Teatr Muzyczny w Lublinie, by wreszcie z powrotem już na stałe, osiąść na północy. Wybrał Teatr Nowy w Słupsku. 25 marca 2007 roku aktor obchodził swój jubileusz 40- lecia pracy artystycznej tytułową rolą w „Obronie Sokratesa” wg Platona.
Rolą, której słupska widownia nie zapomni na pewno długo był Sir Ireneusza Kaskiewicza w „Garderobianym” w reżyserii Krzysztofa Galosa. O tym przedstawieniu rozpisywała się też szeroko prasa w różnych miastach i portale internetowe. Mówiono, że Kaskiewicz zagrał tu postać swego życia. Koledzy zawyrokowali , że gra siebie.
Ale były też inne wspaniałe role, jak choćby, zagrana na dzień dobry 11 grudnia 2004 r. postać Ojca w „Ślubie” Gombrowicza w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza, czy chwilę później, przed samymi świętami Posła w „Intercity” Leszka Malinowskiego. A wkrótce potem Księcia w „Romeo i Julii” Szekspira w reżyserii Bogusława Semiotiuka, a już wiosną wydarzył się ten rewelacyjny Tewje Mleczarz w „Skrzypku na dachu” Jerry’ego Bocka w reżyserii Zbigniewa Maciasa, o którym mówiono, że chwilami lepszy był od filmowego. Albo Kreon w „Edypie i Antygonie” Sofoklesa, a jednocześnie poza sceną, asystent Bogusława Semiotiuka, czy wreszcie niezapomniany Marmieładow w „Zbrodni i karze” Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Edwarda Żentary, któremu też asystował.
- W Słupsku obchodziłem też swoje 55- lecie pracy artystycznej i 15 lecie grania na tej scenie, a wszystko w powiązaniu z jubileuszem odrodzenia się teatru, który na początku lat dziewięćdziesiątych, jako jeden z dwóch tylko teatrów w Polsce został zlikwidowany. A przecież on temu akurat miastu był naprawdę potrzebny. Stąd z okazji tego jubileuszu była naprawdę wielka radość i feta-przy okazji rozpamiętywano też moje zasługi dla słupskiej sceny - wspomina pan Ireneusz.
Goście z Polski, lokalne władze, przedstawiciele kultury i sztuki w przemówieniach przypominali jego role, takie jak Pustelnik w „Balladynie” Słowackiego czy Pozzo w „Czekając na Godota” Becketta w reżyserii Jana Machulskiego, a wreszcie Sokratesa w „Obronie Sokratesa” Platona w własnej reżyserii Ireneusza Kaskiewicza.
Kochał swój zawód, czasem nawet bardziej niż dom. Pracował jednocześnie w teatrze, w filmie, w studiu dubbingowym, nagrywał słuchowiska w Teatrze Polskiego Radia, grał w spektaklach Teatru Telewizji.
W jednym tylko 1991 roku mogliśmy zobaczyć go w marcu jako Barona w „Trans- Atlantyku” Witolda Gombrowicza w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, a już 1 września objawił się nam jako Burmistrz w przedstawieniu wyreżyserowanym przez Wojciecha Adamczyka w spektaklu „Restauracja Wiernicki Wiesław”. A następnego dnia ujrzeliśmy go kolejnym spektaklu w reżyserii Mikołaja Grabowskiego „Kto tu wpuścił dziennikarzy” Marka Millera.
O kilkuset rolach Ireneusza Kaskiewicza można by mówić długo a jeszcze dłużej przytaczać anegdoty teatralne, które przepięknie opowiada.
Ale Ireneusz Kaskiewicz jest przecież również reżyserem. Wielkim sukcesem cieszyła się np. jego farsa „Okno na parlament” w jego reżyserii, spektakl, w którym sam też równocześnie grał główną rolę Ministra. Ludzie wychodzący z jednego z słupskich kin po obejrzeniu produkcji filmowej tego tytułu, mówili, że u nich w teatrze było ciekawiej, co na własne uszy podsłuchała sąsiadka pan Ireneusza i co prędzej przybiegła do niego, by podzielić się tą szczególną „recenzją. Karierę, zwłaszcza wśród młodzieży, zrobiła też zrealizowana przez Kaskiewicza na scenie słupskiego Nowego Teatru „Zemsta” Aleksandra Fredry. Przez parę sezonów cieszyła się niesłabnącym zainteresowaniem.
Ten urokliwy i charyzmatyczny aktor był też zawsze bardzo dobrym, życzliwym kolegą. Chętnie pomagał młodym aktorom. Dzielił się doświadczeniem.