Mają rozległe umiejętności i wiedzę, nierzadko doktoraty, są twórczy i otwarci na wyzwania. Zarabiają mniej niż kasjerzy w markecie. Tego losu nie zgotowała im niewidzialna ręka rynku, tylko państwo polskie. Oto pracownicy publicznych instytucji kultury - frajerzy i idealiści - pisze Karolina Maciejewska na stronie wwww.miejmiejsce.com.
W piątkowy wieczór siedzimy w czyjejś kuchni przy butelce czerwonego wina za 11 zł i jeden z gości opowiada przezabawną dykteryjkę o tym, jak zaproponowano mu ćwierć etatu w instytucji kultury za 800 zł, które w praktyce okazało się trzema czwartymi etatu o niestandardowych godzinach pracy. I rusza lawina opowieści o absurdalnych stawkach dla twórców i animatorów kultury: 10 zł za postprodukcję zdjęcia, 90 zł za redakcję arkusza wydawniczego tekstu, artykuł do prasy za 100 zł. Wśród tych licytacji raz po raz powraca leitmotiv żenująco niskich wynagrodzeń w publicznych instytucjach kultury. Też mogę wiele powiedzieć na ten temat. Mimo że mam w CV kilkuletnie doświadczenie na odpowiedzialnym stanowisku, w samorządowych instytucjach już kilkukrotnie zaoferowano mi około 1 800 zł netto za cały etat. Podczas rozmów kwalifikacyjnych jestem pytana o oczekiwania finansowe. Gdy podaję kwotę zbliżoną do wynagrodzenia młodego stażem pracownika