EN

26.04.2022, 20:04 Wersja do druku

Idealna równowaga

O „Dziadach” w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru im. Słowackiego i „3siostrach” w reż. Luca Percevala, koprodukcji TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie pisze Jewgienija Szermieniewa w łotewskim kwartalniku teatralnym. „Teātra Vēstnesis”.

fot. Bartek Barczyk

W grudniu ubiegłego roku w Krakowie odbył się kolejny festiwal Boska Komedia, istniejący od 2008 roku. To międzynarodowy festiwal, ale najważniejszy w nim jest program konkursowy, w którym uczestniczą polskie teatry. Eksperci przez cały rok wybierają najlepsze spektakle, a podczas festiwalu międzynarodowe jury krytyków teatralnych nagradza najlepszych w dwóch programach: Inferno (gdzie rywalizują artyści z dorobkiem) i Paradiso (program dla młodych uczestników festiwalu). Dyrektor artystyczny Boskiej, reżyser Bartosz Szydłowski, jest tym człowiekiem, który podejmuje ostateczną decyzję zarówno w sprawie programu, jak i składu jury festiwalu.

Festiwal jest ważny również dlatego, że przez dziesięć dni goście mogą zobaczyć naprawdę wszystko, co najważniejsze w polskim teatrze w ostatnim sezonie.

Najwięcej nagród zdobył spektakl „Wujaszek Wania” w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego w Krakowie. Jak podkreślili jurorzy, pomimo znaczenia teatru post-dramatycznego, nieustających dyskusji na ten temat, potrzeby rozwijania nowych trendów w sztuce teatralnej, właśnie w tym roku spektakl według sztuki Czechowa zaskoczył zarówno widzów, jak i ekspertów poziomem aktorstwa i rozwiązaniami reżyserki.

Łącznie w głównym programie konkursowym zaprezentowano dziewięć spektakli teatrów z Krakowa, Warszawy, Wrocławia, Poznania. W konkursie dla młodych było dziesięć przedstawień. Mamy nadzieję, że za rok będzie można prześledzić trafność wyboru ekspertów, że prace nagrodzonych młodych twórców w nowym sezonie pojawią się w różnych miastach i teatrach w Polsce.

Bardzo silny był program pozakonkursowy, w którym można było obejrzeć spektakle Krystiana Lupy, Luka Percevala, Krzysztofa Warlikowskiego, Mai Kleczewskiej.

Co ciekawe, w ostatnich latach reżyseria kobieca coraz częściej jest obecna w Polsce. Dotyczy to różnych pokoleń, zarówno starszych, jak i bardzo młodych. Na tle politycznej daniny wobec tradycyjnych wartości katolickich ruch kobiet na rzecz ich praw jest bardzo aktywnie wspierany przez aktorki, reżyserki i artystki. W chwili pisania tego tekstu teatralna Polska żegna się z wielką Krystyną Meissner, która od lat wyznaczała wektor rozwoju teatru nie tylko w Polsce, ale także w Europie Wschodniej, stworzyła festiwale Kontakt i Dialog, nieustannie dążąc do integracji polskiego teatru ze wspólną przestrzenią kultury europejskiej.

Na festiwalu w Krakowie najsłynniejszy tekst literatury polskiej „Dziady” Mickiewicza został pokazany w inscenizacji Mai Kleczewskiej. Bilety na ten spektakl natychmiast znikają, publiczność ogląda z zapartym tchem, spektakl jest długi, bez przerwy, skomplikowany, ale w finale aktorzy na scenie i publiczność na widowni łączą się we wspólnym porywie patriotycznych uczuć, owacje na stojąco, niekończące się wezwania aktorów do ukłonów, to nie tylko spektakl – to bezsprzecznie ostra społeczna wypowiedź. W tym spektaklu zebrano wszystkie wizualne, aktorskie, technologiczne dokonania teatru ostatnich lat: transmisja wideo na żywo działań odbywających się poza sceną zostaje zastąpiona czystym monologiem aktorskim, a następnie scenami jakby ulicznego teatru z końca lat 90. i tańcem współczesnym, jako równoległą wypowiedzią towarzyszącą długiemu monologowi głównej bohaterki. Sala Teatru Juliusza Słowackiego została pozbawiona rzędów parteru, podłoga jest pokryta złotem, z połyskującym odbiciem sztukaterii kondygnacji i żyrandoli pod sufitem. W spektaklu reżyserka wykorzystuje jamę orkiestrową, co daje możliwość zjednoczenia sceny złotej sali i właściwej sceny, a następnie rozdzielenia ich wyrwą nie do pokonania. Akcja to przechodzi w głąb sceny, to wychodzi blisko publiczności w amfiteatrze, to schodzi do jamy orkiestrowej, mnożąc się w obrazach wideo. Taki totalny teatr zarówno pod względem przestrzeni, głębi tekstu, jak i sposobu wypowiedzi. Aktorzy nie boją się utrzymywać wysokiej nuty przez pół godziny, nie szukają emocjonalnego wytłumaczenia dla swojej wyrazistości, nie wstydzą się bliskości widza, mogą być niesamowicie piękni i odpychająco brzydcy.

Ten sposób aktorstwa wyróżnia polski teatr. Wszystko jest na piku emocjonalnym, bez wewnętrznych „podpórek”, z błyskawicznymi zmianami nastroju, głośności mowy, kruchości ruchów. Widzowi przyzwyczajonemu do subtelnego teatru psychologicznego czasami wydaje się, że styl grania polskiego aktora jest na granicy jakiegoś prymitywnego niskiego stylu, ale w magiczny sposób pozostaje w granicach spektaklu, nie przekracza żadnych granic i pozostaje w pamięci jako wzór niesamowitego kunsztu. Taki był prawdopodobnie teatr średniowieczny, tylko polska sztuka teatralna była w stanie utrzymać tę praktykę i wchłonąć wszystkie osiągnięcia teatru XX wieku.

„Dziady” w programie festiwalu były niczym koncentrat samej istoty polskiego teatru, spektaklem o tym, co najważniejsze w polskiej kulturze, o kształtowaniu się charakteru narodowego, o faktach historycznych zamienionych w legendy, wspierających proces tożsamościowy i rozwój kultury.

Dyrektor artystyczny festiwalu, reżyser Bartosz Szydłowski, zaprezentował w programie pozakonkursowym swój spektakl „Śnieg”, bardzo szczegółową interpretację powieści Orhana Pamuka. Spektakl, który opowiada o prawdziwych wydarzeniach, jakie miały miejsce ponad 20 lat temu, jest postrzegany jako dzisiejsza rozmowa o tym, co dzieje się w wielu krajach, w tym w Polsce. O fundamentalizmie niezależnie od tego, jaką religią się zasłania, o tym, jakim doświadczeniem staje się wygnanie i utrata więzi, i co najważniejsze o świadomości skrzyżowania wschodu i zachodu w kulturze każdego narodu, ponieważ same pojęcia wschodu i zachodu zmieniają się w zależności od tego, skąd patrzymy na świat. Spektakl ten stał się przykładem tego, jak działa obecnie polski teatr – koprodukcja Festiwalu, Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatru Studio w Warszawie i Teatru Śląskiego w Katowicach, a także Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku

fot. Magda Hueckel

Kolejny spektakl, o którym nie sposób nie napisać, to „3siostry” TR Warszawa. Teatr, który kiedyś nazywał się „Rozmaitości” i był prowadzony przez dwóch reżyserów – Jarzynę i Warlikowskiego (pierwszy pozostał, drugi kieruje Nowym Teatrem), stał się obecnie jednym z centrów współpracy międzynarodowej. Tak więc „3siostry” to gościnny reżyser Luc Perceval z Gandawy i koprodukcja dwóch teatrów: TR Warszawa i Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Spektakl ten wywołał sprzeczne opinie, tym ciekawiej było go oglądać. I trzeba zaznaczyć, że „3siostry” zostały wybrane przez krytyków teatralnych jako najlepszy spektakl roku w Polsce.

To są dosłownie Trzy siostry postapokalipsy. Wszystko już było, wszyscy, którzy przeżyli (a Perceval zostawił tylko głównych bohaterów sztuki – wszyscy inni pojawiają się jedynie w słowach) – wyglądają i zachowują się jak zombie, które za każdym razem zaczynają i kończą swój straszny krąg wspomnień z przeszłości, żyjąc jakby przez wiele lat w tej samej zamkniętej przestrzeni, w tych samych ubraniach, z nadzieją, że wydostaną się z tego hangaru czy poczekalni dworca kolejowego, skąd wojsko nie zdążyło wyjechać na dyslokację. Jedna ściana tego wąskiego i pustego kontenera została zabita sklejką, na której wyświetlany jest obraz możliwego świata, natury: to pole z kłosami, to lodowate jezioro z groźnymi falami, to ogień piekielny, a na końcu czarnoziem z wijącymi się robakami. Wszystko zgodnie z porami roku, odpowiadającymi wydarzeniom ze sztuki Czechowa, ale nie wpływającymi na wszystko inne w tej dziwnej przestrzeni. Druga ściana składa się z lustrzanych paneli. Ale lustra w tym świecie nie mogą odzwierciedlać rzeczywistości, są elastyczne i ruchome, reagują na najmniejszy ruch i zmieniają przestrzeń. Na początku spektaklu wszyscy co do jednego przyglądają się uważnie swoim odbiciom, tylko nie ma jeszcze Wierszynina, a Maszę najwyraźniej wszystko to nudzi, uważa to za niepotrzebne, choć znajome do bólu. Bohaterowie, z których każdy ma jakąś fizyczną ułomność, wpatrują się w siebie, stopniowo ożywiając się, jakby poprzez to krzywe zwierciadło wskrzeszając życie w swoich nieposłusznych początkowo ciałach. Wypowiadają tekst początku spektaklu, jak wyuczony raz na zawsze, jako niezbędną mantrę do uruchomienia swojego koła zamachowego ruchu, wydarzeń, które znają z góry. Przeskakują przez całe fragmenty sztuki, nieważne dla nich fragmenty, jakby zgubili je po drodze, ponieważ właśnie dzisiaj dążą do nowego celu, do możliwości wyjścia z tej pułapki.

Trzy siostry i ich bliscy są jak drużyna przetrwania, która musi ukończyć zadanie, a jeśli tym razem się powiedzie, czeka ich uwolnienie.

Ale to, czym żyją, nie może ich wypuścić na zewnątrz, ten rozkładający się świat wzajemnych krzywd, zdrad, oszustw tylko zasysa do środka przypadkowo pojawiającą się nową osobę, Nataszę. Tylko ona pojawia się na tym świecie bez zewnętrznych defektów, aktywna, żywa, zgrabna, wyrazista. Jakby trafiła tu z innej rzeczywistości. Wierszynin również do pewnego stopnia łamie zasady: ma na sobie nieskazitelną białą koszulę, ale porusza się na wózku inwalidzkim. Wszystko poniżej pasa jest w zaniku, nie porusza się, nie żyje. Ale Masza potrzebuje nawet takiego Wierszynina, byle złapać za koła wózka i wydostać się ze swojego zakonserwowanego świata. A dwie historie miłosne są tylko pretekstem do niewielkiej rozrywki dla wszystkich innych, nie można z nimi współodczuwać, można tylko obserwować, jak Masza rwie się w ramiona Wierszynina, wpadając w sztuczne ataki histerii, jak stopniowo zanika iskra życia w Nataszy, jak Bobik zamienia się w pluszowego psa, ponieważ tylko takie dzieci może zrodzić ten zgniły straszny świat. I nie do zniesienia jest, do całkowitego obrzydzenia doprowadza Irinę patrzenie i słuchanie niekończących się „kocham” barona, który oczywiście nie umrze, nawet zastrzelony, ale wróci do swojej ukochanej w nowej rundzie, nadal dręcząc ją swoją impotencją.

Ani miłości, ani łez, ani bólu,

Ani pala, ani podwórza

Z opuszczonej dzwonnicy

Ktoś zdjął dzwony.

Ten krótki wiersz ryskiej poetki Lidii Żdanowej wydaje się być napisany o „Trzech siostrach” Percevala. Kiedy nie ma prawdziwych uczuć, zastępują je surogaty. Stopniowo surogaty wypełniają wszystko, zastępując nie tylko dusze ludzi, ale także ich ciała, istotę. W finale spektaklu bohaterowie jakby wychodzą na pozycję wyjściową, zajmując określone miejsca naprzeciwko lustra. Muszą ponownie przeżyć tę historię, żeby czegoś nauczyła chociaż tych, którzy siedzą na widowni. Ponownie przejść przez lodowatą wodę, ogień i śmierć. Ten spektakl mówi też o Rosji, która w żaden sposób nie umie się wydostać z zaklętego kręgu zbrodni przeciwko człowiekowi. Tylko krótki okres rozkwitu – i wszystko wraca do martwej spirali.

Wracając do tematu koprodukcji, można śmiało powiedzieć, że polski teatr umie i wie, jak organizować projekty krzyżowe. Bardzo wiele spektakli biorących udział w programie zostało wskazanych jako wspólne projekty, a dotyczyło to nie tylko współpracy międzynarodowej (jak pokazany online „Austerlitz” Młodzieżowego Teatru w Wilnie, w inscenizacji Krystiana Lupy), ale także współpracy teatrów w samej Polsce, czego można pozazdrościć. Teatry, łącząc się w tworzeniu wspólnego spektaklu, zyskują zarówno większy budżet, jak i widownię dwukrotnie większą niż możliwości jednego teatru.

I oczywiście nie można nie zauważyć, że ekspansja polskiego teatru w sąsiednich krajach jest bardzo aktywna. Polscy reżyserzy wystawiają spektakle w Czechach czy na Litwie i zapraszają do siebie nie tylko reżyserów zachodnich, ale i wschodnich. Tak więc, dramaturg Iwan Wyrypajew mieszka i pracuje na stałe w Polsce, wystawili tu swoje spektakle rosyjscy reżyserzy Anton Malikow i Jurij Murawicki. Polska otworzyła możliwości pracy dla twórców z Białorusi i Ukrainy. A w sąsiedniej Litwie można zobaczyć w różnych teatrach spektakle w inscenizacji Krystiana Lupy, Agaty Dudy-Gracz, Grzegorza Jarzyny, Łukasza Twarkowskiego, Jana Klaty.

Teatr Polski rozwija się i nieustannie poszukuje dróg rozwoju, nie zamykając się w lokalnych interesach, ale też ich nie zaniedbując. Zachowując przywiązanie do profesji, tradycji teatru polskiego, włączając się w procesy międzynarodowe i nie pomijając problemów społecznych i politycznych swojego kraju. Idealna równowaga.

tłumaczenie Agnieszka Lubomira Piotrowska

Opublikowano w łotewskim kwartalniku teatralnym „Teātra Vēstnesis” nr 1/2022

Tytuł oryginalny

Idealna równowaga

Źródło:

„Teātra Vēstnesis” nr 1

Autor:

Jewgienija Szermieniewa, tłum. Agnieszka Lubomira Piotrowska

Data publikacji oryginału:

01.01.2022