"Porwanie" Frana Nortesa w reż. Artura Barcisia z Wydziału Produkcji Artystycznych Karol Bytner na Scenie Spektaklove w Warszawie. Pisze Konrad Pruszyński na swoim blogu.
„Porwanie” hiszpańskiego aktora i dramatopisarza Frana Nortesa, zostało okraszone przez producentów spektaklu w reżyserii Artura Barcisia podtytułem „komedia kryminalna”. Problem polega na tym, że śmiechu w przedstawieniu wcale nie tak dużo, a wątkowi kryminalnemu bliżej do pustej, groteskowej zabawy niźli przemyślanej, trzymającej w napięciu intrygi.
Piotr (Marcin Perchuć) przetrzymuje w swoim mieszkaniu syna ministra, Adama Chodeckiego (Damian Kulec). Wszystko to za sprawą ogłoszonego przetargu, w ramach którego przestrzeń miejscowego bazarku ma zostać sprzedana pod inwestycje deweloperskie. Piotr prowadzi na targowisku jedno ze stoisk. Bazar jest dla niego nie tylko źródłem utrzymania, ale również gwarantem zachowania godności, której pozbawiłby się lądując ze swoją żoną i córką w mieszkaniu teściów w Katowicach. W tytułowe porwanie z biegiem akcji włączani są kolejni bohaterowie - siostra Piotra Marta (Barbara Kurdej-Szatan) oraz jej mąż Michał (Antoni Pawlicki). Cała trójka angażuje się w intrygę, mającą przekonać ministra Chodeckiego (Artur Barciś) do zmiany decyzji i odstąpienia od przetargu.
Zaczynając jednak od początku. Tytułowego przedsięwzięcia w spektaklu Artura Barcisia w zasadzie nie oglądamy. Być może to zwykłe czepialstwo, ale porwanie to nie tyle przetrzymywanie związanego taśmą klejącą człowieka w swoim salonie, co „zorganizowane działanie mające na celu uprowadzenie kogoś lub czegoś” (PWN). Przedstawienie pozbawia nas jednak frajdy śledzenia pierwotnych poczynań porywacza, proponując w zamian coś w rodzaju faktu dokonanego.
Wkraczający w przestępczy świat Piotr nie ma na pewno doświadczenia w przeprowadzaniu podobnych działań. Początkowa scena przedstawienia, w której wychodzi zabawna nieporadność bohatera-porywacza wypadła całkiem nieźle. Sam motyw działania Piotra jest z resztą najlepszym elementem spektaklu. Owszem, można by się było przyczepić do tego, że w dzisiejszych czasach zadanie utrzymania rodziny (niezbyt przecież licznej, bo 2+1) nie spoczywa jedynie na barkach mężczyzny. Piotr ma żonę, mogącą wesprzeć go w kryzysie, ale ostatecznie niewiele dowiadujemy się zarówno o niej, jak i o jej wkładzie w poprawę sytuacji ekonomicznej rodziny. Niemniej motyw sprzeciwu wobec pozbawionych empatii działań polityków oraz deweloperów, podobnie jak ostateczna postawa Piotra wobec cynicznego zachowania i propozycji złożonej mu przez ministra, wydają się naprawdę trafione.
Tyle pochwał, bo nad pozostałymi elementami tej układanki trudno się rozpływać. Gra aktorska w spektaklu nie zachwyca - w większości jest pretekstowa, zdystansowana, a niektóre kwestie są trudno słyszalne. Jeśli odtwórcom nie łatwo uwierzyć w działania i decyzje podejmowane przez bohaterów, co można powiedzieć o sytuacji widowni? Antoni Pawlicki zwracający się do Piotra per Marcin (przypominam, że aktor grający tę postać ma na imię Marcin), rozwleczone wątki o niezbyt inteligentnym czy chociaż komediowym charakterze (np. ból jąder Michała ogrywany na początku spektaklu na wszelkie możliwe sposoby), a w końcu niekonsekwentna ocena planów deweloperskich (Marcin Perchuć mówi o budowie biurowca, a Barbara Kurdej-Szatan o galerii handlowej) to największe z zarzutów, jakie wystosować można zarówno w kierunku twórców spektaklu, jak i samego tekstu Frana Nortesa.
Mamy okres świąteczny, więc w zgodzie z filozofią „kanapki”, wedle której wady omawianego tekstu kultury należy poprzedzić oraz zamknąć rozważeniem zalet, chciałbym podkreślić, że bardzo przyjemnie patrzyło się w „Porwaniu” na scenografię Wojtka Stefaniaka, spełniającą nie tylko wszystkie wymogi inscenizacji, ale również wymuskaną w najmniejszym calu - piszę tu między innymi o przestrzeniach „po drugiej stronie”, czyli za drzwiami prowadzącymi chociażby do łazienki wyłożonej, jak przystało, niebieskimi bodaj kaflami.