12 maja na Scenie Kameralnej odbędzie się premiera spektaklu „Kronika wypadków miłosnych” na podstawie powieści Tadeusza Konwickiego. O spektaklu rozmawialiśmy z reżyserem Jarosławem Tumidajskim.
Ta powieść to zapis wyjątkowej, bo pierwszej takiej wiosny w życiu, wiosny pełnej pragnień, pierwszego seksu i pierwszego alkoholu. Akcja jednej z najgłośniejszych powieści Tadeusza Konwickiego przenosi nas do przedwojennego Wilna, w którym poznajemy grupę maturzystów, a wśród nich dwoje szaleńczo w sobie zakochanych ludzi - Wicia i Alinę. Młodzi kochankowie chcą, by cały świat należał do nich i ich miłości, ale świat i historia mają wobec nich inne plany… Nad miastem rozbrzmiewają syreny alarmowe. Nadciąga wojna.
Grażyna Antoniewicz: „Kronika wypadków miłosnych” Tadeusza Konwickiego to piękna powieść, ale zapewne niełatwa w realizacji scenicznej.
Jarosław Tumidajski: Od dawna chciałem zrobić ten tytuł, no i wreszcie przyszedł ten czas… Od razu słyszę, jak dwuznacznie wybrzmiewa to pierwsze zdanie. „Ten czas” to nie tylko wiosna tego roku, kiedy pracujemy nad spektaklem, to także czas bliskości wojny, która potężnie wzmacnia to, o czym pisał Konwicki. Bo „Kronika wypadków miłosnych” to historia miłosna, ale równocześnie opowieść o umieraniu. Bohaterów poznajemy podczas wiosny 1939 roku - zbliżają się matury, eksploduje przyroda, pojawiają się pierwsze fascynacje, pierwsze miłości, a przecież doskonale wiemy, że nadciąga kataklizm.
O czym zresztą bohaterowie rozmawiają, trochę nie dowierzając, że to się wydarzy.
Tak, bohaterowie o tym rozmawiają, ale też natura podpowiada, że dzieje się coś dziwnego, pojawia się czerwony deszcz, nad miastem zawisa stado czarnych ptaków… No właśnie - fascynujący jest klimat tej powieści. Równie ciekawa jest jej konstrukcja.
Ważnym pomysłem pisarza jest to, że nagle w środku powieści zostaje ona zatrzymana i pojawia się kilkustronicowy monolog Boga.
Boga schorowanego, kalekiego, stworzonego na obraz i podobieństwo człowieka. Zmierzenie się z tą konstrukcją, z polifonicznością tej powieści, jest wspaniałym wyzwaniem dla reżysera i dla teatru.
Adaptacja tej powieści to niełatwe zadanie, także dlatego, że mamy wiele miejsc akcji.
Ale teatr świetnie sobie z tym radzi. Teatr często musi posługiwać się pewnego rodzaju skrótem, musi wytworzyć jedną przestrzeń, która obsłuży wiele miejsc. Może i przeniesienie „Kroniki…” na scenę jest niełatwym zadaniem, ale równocześnie to zadanie, które ja w teatrze bardzo lubię - lubię tę konieczność znalezienia wspomnianego już skrótu czy metafory. I myślę, że całkiem dobrze poradziliśmy sobie ze scenografem, Mirkiem Kaczmarkiem.
O czym jest pańska „Kronika wypadków miłosnych”?
Poniekąd już o tym powiedziałem - o miłości i umieraniu. Jest to opowieść o młodych ludziach, maturzystach, ale oczywiście nie tylko o nich. Są też siostry Puciatówny, dwie stare panny, jest matka Wicia i jego dziadek, jest Nieznajomy, jest też stary, schorowany Witold… Choć to właśnie dzięki młodym bohaterom, będącym dopiero u progu dorosłości, temat umierania, odchodzenia wybrzmiewa mocniej.
Czy uważa pan, że pozostał wierny tej powieści?
Myślę, że tak, jednak nie mnie to oceniać. W ogóle mam wrażenie, że bez dobrej literatury nie ma dobrego teatru. A już na pewno dobra literatura pomaga. Poza tym wierność literaturze nie oznacza, że nie powstał współczesny spektakl zrobiony ze współczesną wrażliwością.
Kogo zobaczymy w głównych rolach?
Główna para zakochanych to Wicio i Alina, grają ich Adam Turczyk i Kasia Borkowska.
Wiele osób ma przed oczyma film Andrzeja Wajdy, więc porównywanie jest nieuniknione. Nie boi się pan?
Dlaczego miałbym się bać? Punktem wyjścia dla mojego spektaklu jest tylko i wyłącznie powieść, nie odnoszę się w żaden sposób do filmu. Ale jeżeli ktoś film Wajdy ma w pamięci, to nie szkodzi - zobaczy coś zupełnie innego. Porównań o tyle się nie obawiam, że poruszam się w zupełnie innym medium.
Na ile ta sztuka koresponduje z naszymi czasami, ze współczesnością?
O tym też już wspomniałem… Oczywiście, że ten spektakl koresponduje ze współczesnością. Bliskość wojny - wydawało się, że to już nam nie grozi. A jednak wojna nigdy nie jest daleko, a historia wcale się nie skończyła. W lutym zeszłego roku w rozmowach używaliśmy zdań niemal wyjętych z powieści Konwickiego - nie będzie żadnej wojny, wojna jest nie do pomyślenia w dzisiejszym świecie… A potem wojna nadeszła. Choć nie, pamiętajmy, że nie tyle nadeszła, co eskalowała - bo wojna rosyjsko-ukraińska trwa przecież od 2014 roku.
Na ile ten spektakl będzie bliski młodym ludziom? Starsze pokolenie pewnie inaczej na niego spojrzy.
Myślę, że młodsza część widowni zwróci uwagę na coś innego niż ludzie w moim wieku, czy jeszcze starsi. Ale to tylko dobrze.
Jakie ma pan najbliższe plany?
Jestem po bardzo intensywnym sezonie, więc w najbliższych planach mam chwilę odpoczynku.