EN

1.09.2021, 13:01 Wersja do druku

Hipsterski zgryw, czyli precz z młodą reżyserią

„Boginie” Alicji Kobielarz w reż. Jana Jelińskiego scenie Domu Machin Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Sławomir Szczurek z Nowej Siły Krytycznej.

fot. Bartek Barczyk

Do greckich mitów – pomnika kultury – stosunek mam niemalże mityczny. Opowieści o bogach i herosach zamykają w sobie cały świat, a pośród nich umiejscowiony ten najważniejszy – człowiek. Dziś zapewne przybrałyby miano poradnika, jak żyć.

Na scenie Domu Machin Teatru im. Słowackiego w Krakowie za sprawą Jana Jelińskiego zyskują formę elementarza kardynalnych błędów kogoś, kto chciałby być reżyserem. Najgorsze jest jednak to, że prób tych dokonuje się na ludziach, którzy są profesjonalnymi aktorami. Nawet odpalając kolejne pokłady swoich warsztatowych możliwości, nie mogą zrobić nic. Widz wychodzi z przedstawienia ze słowami na ustach: co wyście zrobili z tym teatrem? A pięcioosobowy zespół robi naprawdę, co może. Pierwszy raz zobaczyłem, jak dobrą aktorką jest Natalia Strzelecka (Demeter). Są wspaniali. Może prócz wychwalanej przeze mnie za rolę w „Zimowli” Magdaleny Osieńskiej (Eurydyka, Baubo), która tu akurat ewidentnie gra na siebie. Ktoś jej jednak pozwolił być najważniejszą z „bogiń”. Gra jakby co najmniej była to rola Hamleta. A to ani ta ranga postaci, ani tym bardziej tekstu. Pomyślałem nawet, że eksperyment Jelińskiego może właśnie powinien być monodramem. Tyle że maniera Osieńskiej w wersji solo byłaby nie do zniesienia. I co najważniejsze! „Boginie” koniecznie należałoby wyprowadzić poza mury pięknego, secesyjnego, ornamentów pełnego gmachu.

Założę się na noże, że tekst powstawał do ostatniej chwili. Banalny, pisany na kolanie, skreślany, nieprzemyślany. Słowna i dramaturgiczna breja. Pompatyczne i trywialne hasła, typu „be happy, stay happy”. Pustosłowie. Treściowo nie lepiej. Upchane wszystko. Mitologia. Miłość. Relacje rodzicielskie. Rak. Zaburzenia odżywiania. Urojona ciąża. Trochę popkultury. I moja ulubiona w ostatnim czasie – niebinarność. Jak wczuć się w problemy osób niebinarnych po tym „wydarzeniu”, zakładając nawet u widza nieskończone pokłady chęci zrozumienia, jeśli opowieść sprowadza się na scenie do odmiany zaimków rzeczowych w formie niebinarnej. Pytam się jak?! Fiaskiem kończą się huczne obietnice autorów o poszukiwaniu tożsamości i nauce rozumienia własnego ciała.

Jak powiedzieć o tylu złożonych, budzących społeczne kontrowersje tematach? Twórcy „Bogiń” pokazują, że nie sposób! Że można liznąć zaledwie. Nawet nie zasygnalizować. Upchać, przygnieść hipsterskim butem, wcisnąć w hipsterskie ubrania i liczyć, że się uda. Otóż nie udało się! To zwykłe efekciarstwo jest. W dodatku bezmyślnie jeden do jednego skopiowane z Sarah Kane według Krzysztofa Warlikowskiego, czyli z „Oczyszczonych” Anno Domini 2001. Efekciarstwo, za którym nie stoi nic. Zaś za każdym z poruszanych problemów mogą stać ludzkie dramaty, one mają imiona, nazwiska, historie! Autorka tekstu – Alicja Kobielarz – i reżyser zwyczajnie je zlekceważyli. Wzięli na warsztat jedynie po to, by było głośno i fancy.

Najbardziej boli szansa komuś podarowana i zaprzepaszczona. Szansa zabrania głosu i wybrzmienia tekstu na jednej z najważniejszych scen w Krakowie. W kultowym niegdyś teatrze. Tym samym, w którym wystawiali Stanisław Wyspiański i Witkacy, a grywali Halina Mikołajewska, Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki, Anna Polony.. Zawsze jest winny reżyser. A ten widać nie zaimponował zespołowi, nie pokazał swojej wizji teatru, nie zaraził niczym. Nie wystarczy podpięcie się pod nośne tematy i iść po swoje, nawet na plecach wybitnej aktorskiej drużyny.

I zanim podniosą się głosy, że nie wspieram młodych artystów, niszczę czyjąś wrażliwość, przypomnę, że niezmiennie kibicuję reżyserskim poczynaniom młodych: Darii Kopiec (w głośnych „Zakonnicach odchodzących po cichu” potrzebowała jedynie czterech aktorek i czterech krzeseł, by efekt był piorunujący); Agaty Puszcz (sądząc po wspaniałym „Ciało Bambina”, winno jej być zdecydowanie więcej na teatralnych deskach ), czy też Franciszka Szumińskiego (z pokorą dotyka tekstów Lwa Tołstoja – bardzo dobra realizacja „Śmierci Iwana Iljicza, czy Thomasa Bernharda – „Plac Bohaterów” i „Oddech”). Może nie są to jeszcze najgłośniejsze spektakle w polskim teatrze, ale ci młodzi reżyserzy idą dobrą drogą. Mają coś do powiedzenia. Pracują z zachowaniem szacunku do miejsc, w których się pojawiają, tematów, które poruszają i nade wszystko do aktorów i widzów.

Przypomnę, że Jan Jeliński w tym roku otrzymał nagrodę główną 10. Forum Młodej Reżyserii w Krakowie za spektakl, nomen omen, „Nimfy 2.0”. Na samą myśl o planowanej przez niego w tym sezonie pracy w Teatrze Polskim w Bydgoszczy nad tematem pornografii, aż drżę.

Alicja Kobielarz

„Boginie”

reżyseria: Jan Jeliński

dramaturgia: Alicja Kobielarz

Teatr im. Juliusza Słowackiego, Dom Machin (Scena Miniatura), premiera: 4 czerwca 2021

występują: Magdalena Osińska, Natalia Strzelecka, Alina Szczegielniak, Karol Kubasiewicz, Rafał Szumera

Sławomir Szczurek – mieszka w Katowicach, z wykształcenia filolog polski, wielki miłośnik teatru.


Źródło:

Materiał własny