EN

24.10.2023, 15:46 Wersja do druku

Helena Englert nie musi liczyć na nazwisko. Udowodniła to na teatralnych deskach

„Władca much” Williama Goldinga w reż. Piotra Ratajczaka w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Przemek Gulda w portalu WP.pl.

fot. Robert Jaworski

Wydaje ci się, że Helena Englert to rozkrzyczana celebrytka? Idź na spektakl "Władca much" do Och-Teatru - można się tam przekonać, jak znakomitą jest aktorką.

Najnowsza produkcja Och-Teatru, młodszej siostry Polonii Krystyny Jandy, to adaptacja "Władcy much" Williama Goldinga, klasycznej powieści dla młodzieży, opowiadającej o grupie dzieciaków, które na bezludnej wyspie wyrywają się z ram kultury i cywilizacyjnego porządku. Mocny, wyrazisty spektakl, pełen mocnych środków, wyreżyserował doświadczony twórca, Piotr Ratajczak.

Coraz mroczniejszy spektakl

Głównym motywem tej książki, który w Och-Teatrze dobrze udało się przenieść na scenę, jest potęgująca się groza, wynikająca z kolejnych etapów wyzbywania się przez bohaterów człowieczeństwa. Początkowa sielanka, z jasnym światłem udającym słońce na tropikalnej wyspie i rytmicznym szumem morza w tle, drobnymi krokami zmienia się w mrok pełen przemocy, konfliktów, podziałów. Dziecięce tańce i radosne zabawy, stają się groźnymi plemiennymi tańcami, w których albo się uczestniczy, albo na dobre, na zawsze, zostaje na marginesie.

To dlatego tak ważny w tym przedstawieniu jest ruch. Jego autorka, Aneta Jankowska, z powodzeniem czerpie z parkouru - tym bardziej, że scenografia Marcina Chlandy mocno przypomina miejski tor przeszkód - i z tradycyjnych tańców rdzennych plemion z różnych kontynentów. Przygotowane przez nią układy, zwłaszcza te z końcowej części spektaklu, to tańce groźne, wykluczające, zagłuszające jakiekolwiek głosy protestu. Tańce, którym towarzyszą przerażająco brzmiące, skandowane hasła - istne okrzyki pogromowe. Z tym pomysłem dobrze współgra rytmiczna, potężnie brzmiąca muzyka Macieja Zakrzewskiego i kostiumy grupy Mixer, łączące estetykę plemienną i postapokaliptyczną.

Jest jednak płaszczyzna, na której spektakl wypada blado. O ile bowiem pod względem wydźwięku ideowego tekst Goldinga zachował zaskakującą aktualność, na poziomie językowym okazuje się mocno archaiczny. W spektaklu, kiedy słowa z tłumaczonej przed wielu laty książki ożywają na scenie, słychać to wyjątkowo mocno. I niestety nie brzmi to dobrze - nastolatki wyzywające się od "głąbów" czy "patałachów", nijak nie brzmią autentycznie i przekonująco.

Młode gwiazdy jasno błyszczą

To spektakl gwiazd. Ale gwiazd zupełnie nowych. Większość obsady to młode aktorskie pokolenie - osoby dopiero po dwudziestce, już rozpoznawalne, cenione, doskonale znane z popularnych seriali, a nawet - z okładek kolorowych pism.

Największą z nich jest niemal wszechobecna ostatnio Helena Englert - i to niemal przekora, że w tym spektaklu gra postać wycofaną, wyciszoną, zamkniętą w sobie. To chłopiec, który przez większość akcji siedzi w cieniu, dopiero w momencie próby przełamuje swoje zahamowania i ograniczenia, wybucha jak dobrze ukryta pod ziemią mina. Englert w znakomity sposób buduje tę postać, dobrze panując nad aktorskimi środkami.

Ozdobą jej roli, a jednocześnie jednym z momentów, który w całym spektaklu robi największe wrażenie, jest jej długi końcowy monolog. Wciela się w nim w dwie postacie, zamknięte w jednym ciele. Płynnie przechodzi między biegunowo odmiennymi stanami - prezentuje w tej scenie aktorstwo naprawdę wysokiej próby. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do jej talentu, ta jedna scena wystarczy, żeby się ich pozbyć.

fot. Robert Jaworski

Uwagę mocno zwraca też duet: Kamila Janik i Natalia Szczypka - dość podobne fizycznie, grają parę bliźniaków, sprawnie dublując swoje gesty i ruchy. Bardzo przekonujący w roli dominującego samca alfa jest Jędrzej Hycnar, dużo mniej miejsca na stworzenie wyrazistej kreacji dostał Sebastian Dela, który z aktorską pokorą wspiera lidera swojej spektaklowej "bandy" - współpraca całej obsady, mocne sceny zbiorowe, owocne współdziałanie to, swoją drogą, bardzo ważny element tego spektaklu - podobnie było zresztą w przypadku wielu wcześniejszych przedstawień Ratajczaka.

Nowe pokolenie gwiazd z pewnością przyciągnie na "Władcę much" Ratajczaka dużo młodej publiczności. Obok wartkiej akcji, atrakcyjnej strony wizualnej, mocnych scen, dostanie tam jeszcze coś innego: choćby mocne słowa jednego z bohaterów: "Czy musimy się tak nienawidzić, czy musimy być tak bardzo podzieleni?". To może być dla młodych ludzi ważna lekcja na czas sklejania poPiSowskiej Polski.

Tytuł oryginalny

Helena Englert nie musi liczyć na nazwisko. Udowodniła to na teatralnych deskach [RECENZJA]

Źródło:

ksiazki.wp.pl
Link do źródła

Autor:

Przemek Gulda

Data publikacji oryginału:

24.10.2023