„Władca much” Williama Goldinga w reż. Piotra Ratajczaka w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Przemek Gulda w portalu WP.pl.
Wydaje ci się, że Helena Englert to rozkrzyczana celebrytka? Idź na spektakl "Władca much" do Och-Teatru - można się tam przekonać, jak znakomitą jest aktorką.
Najnowsza produkcja Och-Teatru, młodszej siostry Polonii Krystyny Jandy, to adaptacja "Władcy much" Williama Goldinga, klasycznej powieści dla młodzieży, opowiadającej o grupie dzieciaków, które na bezludnej wyspie wyrywają się z ram kultury i cywilizacyjnego porządku. Mocny, wyrazisty spektakl, pełen mocnych środków, wyreżyserował doświadczony twórca, Piotr Ratajczak.
Coraz mroczniejszy spektakl
Głównym motywem tej książki, który w Och-Teatrze dobrze udało się przenieść na scenę, jest potęgująca się groza, wynikająca z kolejnych etapów wyzbywania się przez bohaterów człowieczeństwa. Początkowa sielanka, z jasnym światłem udającym słońce na tropikalnej wyspie i rytmicznym szumem morza w tle, drobnymi krokami zmienia się w mrok pełen przemocy, konfliktów, podziałów. Dziecięce tańce i radosne zabawy, stają się groźnymi plemiennymi tańcami, w których albo się uczestniczy, albo na dobre, na zawsze, zostaje na marginesie.
To dlatego tak ważny w tym przedstawieniu jest ruch. Jego autorka, Aneta Jankowska, z powodzeniem czerpie z parkouru - tym bardziej, że scenografia Marcina Chlandy mocno przypomina miejski tor przeszkód - i z tradycyjnych tańców rdzennych plemion z różnych kontynentów. Przygotowane przez nią układy, zwłaszcza te z końcowej części spektaklu, to tańce groźne, wykluczające, zagłuszające jakiekolwiek głosy protestu. Tańce, którym towarzyszą przerażająco brzmiące, skandowane hasła - istne okrzyki pogromowe. Z tym pomysłem dobrze współgra rytmiczna, potężnie brzmiąca muzyka Macieja Zakrzewskiego i kostiumy grupy Mixer, łączące estetykę plemienną i postapokaliptyczną.
Jest jednak płaszczyzna, na której spektakl wypada blado. O ile bowiem pod względem wydźwięku ideowego tekst Goldinga zachował zaskakującą aktualność, na poziomie językowym okazuje się mocno archaiczny. W spektaklu, kiedy słowa z tłumaczonej przed wielu laty książki ożywają na scenie, słychać to wyjątkowo mocno. I niestety nie brzmi to dobrze - nastolatki wyzywające się od "głąbów" czy "patałachów", nijak nie brzmią autentycznie i przekonująco.
Młode gwiazdy jasno błyszczą
To spektakl gwiazd. Ale gwiazd zupełnie nowych. Większość obsady to młode aktorskie pokolenie - osoby dopiero po dwudziestce, już rozpoznawalne, cenione, doskonale znane z popularnych seriali, a nawet - z okładek kolorowych pism.
Największą z nich jest niemal wszechobecna ostatnio Helena Englert - i to niemal przekora, że w tym spektaklu gra postać wycofaną, wyciszoną, zamkniętą w sobie. To chłopiec, który przez większość akcji siedzi w cieniu, dopiero w momencie próby przełamuje swoje zahamowania i ograniczenia, wybucha jak dobrze ukryta pod ziemią mina. Englert w znakomity sposób buduje tę postać, dobrze panując nad aktorskimi środkami.
Ozdobą jej roli, a jednocześnie jednym z momentów, który w całym spektaklu robi największe wrażenie, jest jej długi końcowy monolog. Wciela się w nim w dwie postacie, zamknięte w jednym ciele. Płynnie przechodzi między biegunowo odmiennymi stanami - prezentuje w tej scenie aktorstwo naprawdę wysokiej próby. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do jej talentu, ta jedna scena wystarczy, żeby się ich pozbyć.
Uwagę mocno zwraca też duet: Kamila Janik i Natalia Szczypka - dość podobne fizycznie, grają parę bliźniaków, sprawnie dublując swoje gesty i ruchy. Bardzo przekonujący w roli dominującego samca alfa jest Jędrzej Hycnar, dużo mniej miejsca na stworzenie wyrazistej kreacji dostał Sebastian Dela, który z aktorską pokorą wspiera lidera swojej spektaklowej "bandy" - współpraca całej obsady, mocne sceny zbiorowe, owocne współdziałanie to, swoją drogą, bardzo ważny element tego spektaklu - podobnie było zresztą w przypadku wielu wcześniejszych przedstawień Ratajczaka.
Nowe pokolenie gwiazd z pewnością przyciągnie na "Władcę much" Ratajczaka dużo młodej publiczności. Obok wartkiej akcji, atrakcyjnej strony wizualnej, mocnych scen, dostanie tam jeszcze coś innego: choćby mocne słowa jednego z bohaterów: "Czy musimy się tak nienawidzić, czy musimy być tak bardzo podzieleni?". To może być dla młodych ludzi ważna lekcja na czas sklejania poPiSowskiej Polski.