„Hamlet we wsi Głucha Dolna” wg Ivo Brešana w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Karol Rawski w portalu Teatrologia.info.
Przedstawienie „Hamleta” we wsi Głucha Dolna ma już pewną tradycję inscenizacyjną. Po raz pierwszy w Polsce utwór Ivo Brešana został wystawiony w 1975 roku przez Andrzeja Witkowskiego w Lubuskim Teatrze im. Leona Kruczkowskiego w Zielonej Górze. Potem do końca lat osiemdziesiątych realizowano go kilkanaście razy, w tym dwukrotnie zrobił to Kazimierz Kutz w 1977 roku w warszawskim Teatrze na Woli (z Tadeuszem Łomnickim) i w 1978 w gdańskim Teatrze Wybrzeże. Szerszej publiczności utwór znany jest przede wszystkim z Teatru Telewizji, w którym w 1987 przygotowała go Olga Lipińska. Po roku 1989 dramat z mniejszą częstotliwością gościł na polskich scenach, wciąż jednak pozostaje bardzo atrakcyjną sztuką, mogącą stanowić komentarz do przemian społecznych, a także krytykę systemu władzy w państwach doświadczonych komunistycznymi totalitaryzmami, a mikroskala wsi pomaga w obnażeniu machinacji politycznych i działania sieci zależności, które potęgują próby wystawienia Hamleta.
Konstrukcja tego utworu jest dość prosta – mamy tu do czynienia z teatrem w teatrze. Bohaterowie grają Szekspirowskie postaci, mierząc się z podobnymi rolami w swoim życiu. Oczywiście nie na taką skalę, nie w takim zakresie i niedokładnie w ten sam sposób, jednak schemat intrygi da się niemal przełożyć.
Kluczowe jest tu właśnie „niemal”, bo metateatralne zderzenie arcytragedii z wysiłkiem aktorów-amatorów ze wsi Głucha Dolna – groteskowe i tragikomiczne – ujawnia niesamowitą nędzę ludzkiej egzystencji, pożerające wszystkich kompleksy maskowane poczuciem wyższości, a przede wszystkim przemoc odzierającą z tego, co ludzkie. Hamlet, tragedia o wielkich i o zemście, o władzy i wzniosłej sprawiedliwości wołającej z zaświatów, rozgrywany jest przez ludzi małych, których partykularny interes pcha do świństw, zmowy milczenia, bierności, umywania rąk i przyzwolenia na krzywdę, dopóki ta nie dotyka ich bezpośrednio.
Ignorancja – to chyba pierwsze, co przychodzi do głowy, gdy śledzi się początkowe sceny, w których na zebraniu uchwalone zostaje odegranie tragedii Shakespeare’a przed przyjeżdżającym do wsi premierem z „Jedynej Słusznej Partii”. Poza Szymonem Murzynem (Tomasz Kubiatowicz) i Andrzejem Kuncą, nauczycielem (Dariusz Kowalski) nikt Hamleta nie zna i nikogo on tak naprawdę nie interesuje. Jakiekolwiek próby przybliżenia Shakespeare’a przez wiejskiego nauczyciela ustępują przaśnej opowieści Murzyna, który sztukę obejrzał w stolicy i zachwyciły go cycki i dupa młodej Ofelii, a i królowa była niczego sobie. Sensy i znaczenia dramatu wyparowują, pozostaje sensacja, na którą zebrani chętnie przystają… Jednak trzeba tragedię uładzić, pozbawić wszystkich wydumanych, zbytecznych elementów, metafizycznych rozterek, burżuazyjnych wtrętów. Hamlet ma być naszym człowiekiem, działaczem z ludu i dla ludu, Hamleta trzeba po prostu na nowo napisać, a nawet wtedy, kiedy wszystko jest już jasne i swojskie, potrzebna nam rola objaśniacza, który będzie tłumaczył widowni, co dzieje się na scenie.
Ta oczywista drwina z widowni, z tych, którzy publiczność mają stanowić, stawia pytanie o istotność teatru, a szerzej, kultury w ogóle. Kunca, początkowo próbujący bronić Shakespeare’a i sprzyjający naszemu głuchodolnemu Hamletowi, ponosi całkowitą klęskę, bo tak jak wszyscy uwikłany jest w system zależności. Jego tragedia polega na absolutnej niemocy. Jako jedyny reprezentant inteligencji doskonale rozumie, że gwałt dokonuje się nie tylko na sztuce, ale przede wszystkim na życiu mieszkańców Głuchej Dolnej. Widzi przemoc, wobec której jest bezsilny. Wykształcenie nie przynosi mu szacunku, a lekceważenie i śmiech, które znoszą klasowe różnice. Władza, którą przywołuje poprzez postać kuratora przyjeżdżający ze stolicy poseł z „Jedynie Słusznej Partii” Marian Bukara (Bartosz Turzyński), i groźba odebrania możliwości wykonywania zawodu skutecznie krępują Kuncy ręce. Warto zwrócić tu uwagę na poprowadzenie tej postaci. Dariusz Kowalski zawsze pozostaje z boku. Nawet wygłaszając dwa Hamletowskie monologi (ze sceny 2 I aktu i sceny 1 aktu III), znajduje się na obrzeżach sceny, i co niezwykle istotne – stoi wtedy na podwyższeniu, górując nad innymi postaciami, które albo są nietrzeźwe, albo spiskują przeciwko sobie. Gest ten jest dobrze nam znanym „moralnym zwycięstwem”, wzniesieniem się nad miałkością i upodleniem w horyzontalnym układzie, które jednak nic nie daje, a jego impakt pozostaje równie bezsilny, co nauczyciel.
Jedyną działającą postacią pozostaje Jasiek (metateatralny Hamlet) – młodzieniec, którego ojciec został aresztowany za defraudację, w którą go wrobiono. Chłopak stara się udowodnić niewinność rodzica, posuwając się coraz dalej w swojej desperacji, potęgowanej samotnością w obliczu zmowy milczenia wiejskiego kolektywu. Obserwujemy postępujący upadek bohatera. Jego końcowa apatia w przedstawianiu jest zapowiedzią wybuchu w scenie finałowej. Doprowadzony do ostateczności, groźbą wymusza wyznanie prawdy, która nikogo jednak nie wyzwala. Obezwładniony i uznany za wariata, znika ze sceny.
Warto podkreślić, że w rolę Jaśka wciela się debiutujący Maciej Kobiela, który sprawnie ogrywa postać, zwłaszcza w „gniewnych partiach”. Mniej przekonująco wypada jako kochanek Andżeliki (Paulina Walendzik). Ich relacja w niektórych momentach wydaje się dość sztywna. Sama aktorka świetnie radzi sobie jako zmanierowana, a jednocześnie nieco nieśmiała, pozbawiona przez ojca i posła Bukarę możliwości artykulacji własnego zdania, bardzo emocjonalna bohaterka, której miejsce urodzenia odbiera wiele szans na realizację samej siebie. Widać to przede wszystkim w scenach, w których stara się śpiewać po angielsku.
Jej posłuszeństwo ojcu, Mirkowi Puliczowi (Przemysław Dąbrowski), ślepo zapatrzonemu w Bukarę, jest dość symptomatyczne dla całej głuchodolnej społeczności. Poseł przyjeżdżający ze stolicy reprezentuje figurę władzy, ale władzy ludowej, co często akcentuje w swojej retoryce, określając siebie synem ziemi, dla której pracuje. Miasto jawi się jako inny świat, do którego większość nie ma dostępu. Bukara czyni ze wsi swoje prywatne państewko. Rządzi nim twardo, wykorzystując strach i ułudę swojej mocy sprawczej, wywierającej duże wrażenie. Turzyński dobrze wypada w roli cwanego samowładcy i silnie wybrzmiewa w interakcjach z Kobielą, grającym Jaśka. Konflikt między postaciami podbija wcielanie się przez nich w role Klaudiusza i Hamleta.
Dramat, zderzając kulturę wysoką z całkowicie przyziemną rzeczywistością, w ciekawy sposób zarysowuje konflikty na tle klasowym, które, mimo zmian społecznych, wciąż są przecież obecne. Sztuka Ivo Brešana, choć swoją chorwacką premierę miała na początku lat siedemdziesiątych i dotyczy ówczesnych realiów została przez Roberta Talarczyka i jego dramaturga zręcznie przetransponowania na dzisiejsze warunki polskie, czyli rządy prawicy, także dzięki scenografii przygotowanej przez Justynę Łagowską. Wśród drogowych pachołków, beli siana, prowizorycznej, kiczowatej sceny, przygotowanej na okazję przedstawienia, z rozwieszonego na rusztowaniu baneru wyborczego spogląda na nas Marian Bukara, za którym powiewa biało-czerwona flaga. Również w warstwie językowej znajdziemy referencje odsyłające nas nie tylko do PRL-owskiej nowomowy.
Głucha Dolna staje się przez to bardziej swojska, prosta, a czasem i prostacka, pełna schematycznych obrazków odsyłających w rejony wiejskich patologii z alkoholizmem na czele, a jednocześnie dumna, pewna siebie, świetnie odnajdująca się w retoryce władzy dającej jej mieszkańcom poczucie godności, będącej remedium na kompleksy, widoczne nie tylko w majaczącym podziale na centrum/stolicę/miasto i nas/peryferie/wieś, ale przede wszystkim w dobrze zagranym pijackim monologu Marii Miś (Agnieszki Korzeniowskiej). Podczas tej sceny zażenowanie miesza się ze współczuciem, a sama bohaterka stawia się wyżej od innych głuchodolan, pokazując swoją realną władzę – sprzedawania niegdyś w wiejskim sklepie „na zeszyt”, czyli na kredyt. Przypadająca jej w udziale Hamletowska rola królowej Gertrudy tylko podnosi jej poczucie własnej wartości.
Władza jest tym, co organizuje życie społeczne i w jej system każdy z bohaterów jest uwikłany – nie jest to jednak władza tak bezpośrednia, jak sami by tego chcieli. To władza pozoru, funkcji, którą pełnią w lokalnej społeczności. Tę pozorność uwydatnia Hamlet ze swoimi królami i książętami, czy, w zmienionej wersji, z działaczami politycznymi z kręgu Zjednoczonej Prawicy. Prawdziwa sprawczość, leżąca przecież w gestii synów tej – czy jakiejkolwiek innej ziemi – nie liczy się z ludźmi, których rzekomo reprezentuje. „Hamlet” we wsi Głucha Dolna dobitnie to obnaża. Układy i własny interes stoją zawsze nad dobrem jednostek, a ich prywatna katastrofa – w tym przypadku wysiedlenia – pozostaje bezgłośna. Bohaterowie po prostu znikają. Wzniosłość szekspirowskiej tragedii niewiele ma wspólnego z tragicznością losu kogoś bez perspektyw i nadziei, dlatego też próby inscenizacyjne są groteskowe – bo nikt nie zapłacze nad losem Ofelii, jeśli właśnie stracił wszystko, co miał.
„Hamlet” we wsi Głucha Dolna. Autor: Ivo Brešan; reżyseria: Robert Talarczyk; adaptacja tekstu, dramaturgia: Miłosz Markiewicz; scenografia, kostiumy, reżyseria światła: Justyna Łagowska; muzyka: Miuosh. Teatr Nowy im. K. Dejmka w Łodzi (Duża Scena), premiera 6 stycznia 2023.