"Rodelinda" Georga Friedricha Haendla w reż. Andrzeja Klimczaka w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.
Przy okazji każdej nowej realizacji opery barokowej wciąż pojawia się niczym mantra pytanie, jak dzisiaj przetransponować stylistykę choćby dzieł Haendla na współczesny teatralny język, tak, by stał się bliski naszej współczesnej wrażliwości. Ostatnia premiera w Polskiej Operze Królewskiej nie rozwiązuje tego problemu, jako że inscenizacja "Rodelindy" w reż. Andrzeja Klimczaka jest dziełem nieszczególnie oryginalnym, można rzec zachowawczym, czy nawet archaicznym, pozbawionym fajerwerkowych rozwiązań i nie wychodzi poza kanony statycznego i namaszczonego powagą ustawiania sytuacji, stereotypowej typologii gestów konstruującej relacje między bohaterami, które dobrze znamy z tradycyjnych realizacji nie próbujących poszukiwania nowego języka w warstwie koncepcyjno-interpretacyjnej, czy nawet odrobiny dystansu pomieszanego z ironią. Tutaj dominowały różne rodzaje ogrywania elementów dekoracji, co śpiewacy wykorzystywali na różny sposób, najczęś