Zmarła 30 lat temu Irena Eichlerówna to jedna z najwybitniejszych polskich aktorek. Posągowa, oryginalna, wyrazista, zwłaszcza w rolach tragicznych. Niektórych drażnił, ale wielu poruszał jej śpiewny głos, o niebywałej skali, na temat którego krążyły anegdoty.
Zachwycała i irytowała. Andrzej Łapicki, który partnerował jej w którymś z przedstawień wyznał, że gdy się na niego obraziła, przez tydzień grała doń tyłem, kompletnie go ignorując. Ale przyznał też, że potrafiła wydobyć ze scenicznego partnera wszystko, co najlepsze. Inspirowała.
Często grała z zamkniętymi oczyma. Na pytanie, dlaczego, bez ogródek odparła, że nie może patrzeć... jak inni grają. Bywała trudna, nieznośna, nawet okrutna. Erwin Axer w „Kartkach z pamiętnika" opisał taką oto sytuację: Kiedy wielka Irena Eichlerówna przejęła rolę w „Karocy Świętych Sakramentów" Merimeego, dekoracje Jana Kosińskiego stały już na scenie. W centrum piękna kolumna. Aktorce się nie spodobała. Robiła wszystko, by ją usunąć. A gdy, pisze Axer, to się nie udało, wypowiedziała kolumnie wojnę; a to potykała się o nią w najmniej odpowiednim momencie, a to zastygała w połowie rozpoczętego gestu pokazując, że jej kolumna grać nie pozwala, to znów obrzucała ją spojrzeniem, z którego dziecko by pojęło, że taką kolumnę tylko zupełny idiota mógł wystawić. Czasem po prostu znikała za kolumną i w ogóle jej nie było. Scenograf znosił to kilka dni. Czwartego, kwituje Axer, usłyszałem w ciemności łkanie. Kosiński płakał jak dziecko...
Natrafiłam na notatki Axera szukając teatralnej anegdoty na święta. Myślałam o czymś do śmiechu, o aniołkach, osiołku w stajence, a tu nagle wyskoczyła Eichlerówna zza kolumny. W sumie, można by się nawet z tego uśmiać. Dostojna heroina wojująca ze słupem. Można by zrywać boki, gdyby nie reakcja uznanego scenografa.
Jakiś morał na święta płynie z tej historii? Może taki, że długie milczenie potrafi być gorsze niż najbardziej okrutne słowa?