EN

5.07.2023, 12:13 Wersja do druku

Gruba, garbata i bez szyi, czyli gorzko-śmieszna opowieść o Judy Garland

 „Judy” Billy’ego van Zandta w reż. Sławomira Chwastowskiego w Teatrze Imka w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. teatru

Ostatnie miesiące życia Judy Garland, tuż przed tragiczną śmiercią, pokazane w sztuce „The Property Known as Garland” autorstwa Billiego van Zandta, wciąż robią wrażenie na widzach i o żadnej nudzie nie ma mowy. Na Broadwayu przedstawienie święciło wprawdzie triumfy w 2006 roku, ale obecnie nadal jest wystawiane z powodzeniem, w Polsce od 2011 roku. Dramat przetłumaczył i wyreżyserował Sławomir Chwastowski, a zrobił to z myślą o Hannie Śleszyńskiej, która wciela się w podziwianą przez miliony gwiazdę złotej ery Hollywood (postać wręcz ikoniczną, jeśli przypomnimy jej legendarną rolę w „Czarnoksiężniku z krainy Oz”). Premiera odbyła się w warszawskim Teatrze „Capitol” i początkowo spektakl nosił tytuł „Własność znana jako Judy Garland”, a obecnie grany jest jako „Judy” i nadal tchnie ciepłem, zrozumieniem, cieszy humorem. Hanna Śleszyńska niezmiennie wzrusza i rozśmiesza (po raz chyba już setny), opowiadając o Judy Garland, jej tragicznym życiu, karierze, macierzyństwie i trudnych związkach.

25 marca, ostatnia noc trasy koncertowej Judy Garland w Kopenhadze w 1969 roku, podczas której aktorka straciła przytomność i upadła na podłogę (ale tego nie zobaczmy w spektaklu). Ma 48 lat i jest wrakiem – uzależniona od alkoholu i środków medycznych, pije za dużo i bierze za dużo proszków nasennych. W fikcyjnej sztuce, z wymyślonym scenariuszem, autor pokazał Judy w dużo lepszym stanie. To prawda – jest roztrzęsiona, ale całkowicie panuje nad sobą i miewa się nieźle. A przecież zmarła trzy miesiące po występie w Danii. Judy opowiada o swym życiu w wytwórni filmowej Metro-Goldwyn-Mayer, o koszmarze maltretowanego dziecka, traktowanego niemal jak niewolnica. Każdą decyzję dotyczącą tego, co jeść, ubrać lub myśleć, ile spać i jak długo pracować, podejmowano za nią. O wszystkim decydowali potentaci filmowi, a zwłaszcza Louis B. Mayer. Garland zagrała u niego w ponad trzydziestu filmach (w1939 roku w „Czarnoksiężniku z Oz”), a po piętnastu latach MGM rozwiązało z nią umowę. Czuła się niespełniona i nieszczęśliwa. Jej matka od zawsze była „prawdziwą Złą Czarownicą z Zachodu”, która całkowicie kontrolowała życie córki, od czwartego roku życia przymuszając do występów w wodewilach. Jej małżeństwa były katastrofalne i po finansowych bitwach straciła wszystkie swoje pieniądze. Jednak twierdzi, że zna i rozumie miłość – ma przecież dzieci: najstarszą Lizę Minnelli, młodszych Lornę i Joeya. Pytanie, na ile niestabilna emocjonalnie, zupełnie rozsypana, otumaniona przez nałogi matka może właściwie troszczyć się o dzieci?

fot. mat. teatru

Jeśli nawet scenariusz monodramu nie wychodzi poza schemat bezkrytycznego kultu bohatera, to i tak nie ma to większego znaczenia. Przecież mamy świadomość, że nie o wierną biografię tu chodzi. „To naprawdę uniwersalne przedstawienie, a szczególnie dla kobiety aktorki. W sztuce występują również elementy humorystyczne w postaci rozmaitych anegdot. Judy Garland ma o czym opowiadać” – mówiła przed laty Śleszyńska. Judy Garland, ulubienica Ameryki, całe swoje życie rozpaczliwie walczyła choć o odrobinę uwagi. Miała niską samoocenę i nic w tym dziwnego, skoro od wczesnych lat słyszała, że jest „gruba, niska, ale za to garbata”. Faszerowanie dziecka lekami (w dzień, żeby pracowała, wieczorem – aby zdołała zasnąć) też miało na to wpływ. Hanna Śleszyńska wczuwa się w dramatyczną sytuację Judy i z humorem, ze szczerością ożywia gwiazdorskiego ducha nieszczęsnej artystki. W komediowej roli, z rysem dramatyzmu, czuje się doskonale. Jej występ to pełen emocji tour-de-force. Jej Judy robi wszystko, by poradzić sobie z kryzysem psychicznym oraz emocjonalnym, walczy z lękiem przed opuszczeniem, zapomnieniem i poczuciem bezwartościowości. Aktorka jest przy tym niezwykle dynamiczna, z zaraźliwą energią i prezencją godną samej Garland. Momentami niemożliwa, jak młodociany łobuz, jednocześnie zaskakuje, wzrusza i rozśmiesza. Urocza, kiedy niemal terroryzuje kierownika sceny – w tej roli Hubert Podgórski, domagając się kategorycznie ziemniaczanego puree. Jej zachwycający, wypracowany warsztat aktorski przykuwa uwagę. Należy pamiętać, że monologi to trudne, a przy tym niezwykłe i satysfakcjonujące wyzwanie dla aktorów. Trzeba wielkiego talentu, by tak gładko poradzić sobie z rolami bohaterek, w ustach których kpina, żal, humor oraz osobiste wyznania brzmią bardzo wiarygodnie. A rola Śleszyńskiej to w zasadzie monolog, choć Hubert Podgórski dorzuca całkiem udany kamyczek do inscenizacji. Pani Hanna ze swobodą wciela się też w innych artystów, związanych z Judy – w toku opowieści przepysznie parodiuje na przykład Marlenę Dietrich i jej… słynne nogi. Śpiewając piosenki z tekstem Młynarskiego wprowadza do spektaklu oryginalny rytm, konieczny puls i świeżość.

 Śleszyńska niezmiennie potrafi oczarować widza mową, mimiką, gestem i ruchem, a wachlarz jej możliwości aktorskich wydaje się nieskończony. „Jeżeli mam przed sobą życzliwą widownię, która reaguje, odpowiada, kiedy czuję dobry odbiór, to aż chce się grać! Myślę, że już sam tekst i ten materiał, to znaczy monodram zachęca, by wciąż się sprawdzać” – tak mówiła w wywiadzie, który przed kilkunasty laty z nią przeprowadziłam. I to się nie zmieniło! W „Judy” kunsztownie wywiązuje się z twórczego zadania, z jakim mierzy się od dawna – zmysł obserwacji, staranność języka i wyczucie szczegółu oraz zmysłowa obrazowość – to wszystko nadal jest w tym spektaklu, tym bawi siebie i publiczność.

Tytuł oryginalny

Gruba, garbata i bez szyi, czyli gorzko-śmieszna opowieść o Judy Garland

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Anna Czajkowska

Data publikacji oryginału:

05.07.2023