EN

13.04.2023, 10:00 Wersja do druku

Groteska i męka

„Wzrusz moje serce” Hanocha Levina w reżyserii Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Piotr Zaremba w „Polska Times”.

fot. Krzysztof Bieliński

Hanoch Levin opowiada o borykaniu się swoich bohaterów, o ich bezradności, kiedy potykają się o własne nogi i wpadają w błoto. Opowiada w jakimś magicznym rytmie. A Artur Tyszkiewicz tę magię czuje i umie nam ją przekazać.

Opowiedziałem w roku 2016 pani ambasador Izraela Annie Azari na nieformalnym spotkaniu, że dopiero co oglądałem przedstawienie „Zimowy pogrzeb” Hanocha Levina wystawione przez polską młodzież. Chodziło o świetny spektakl amatorskiego Teatru Trupa z Lubartowa działającego przy tamtejszym domu kultury. Na to asystent prasowy dyplomatki Michał Sobelman zareagował uwagą: „No, Levin to właściwie polski autor.”

Co znajdujemy u Levina?

No właśnie. To dziś jeden z częściej granych w Polsce autorów. Chyba najsłynniejszą inscenizacją był „Krum” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego wystawiony równolegle w warszawskim TR i krakowskim Teatrze Starym, w roku 2005. Levin istotnie pochodzi z rodziny polskich Żydów, ale urodził się już w Palestynie, w roku 1943. Levinowie wyemigrowali z Łodzi jeszcze przed wojną. Ze względu na zalew jego dramatów (napisał ich łącznie 56), wielu Polaków sądzi, że to wciąż żyjący autor. W istocie zmarł w roku 1999, w wieku zaledwie 56 lat.

Dla rodaków był kontrowersyjny, choćby z powodu kontestowania polityki Izraela wobec Arabów. Zarazem ktoś, kto szuka w jego tekstach polskich pierwiastków (jego rodzina mówiła po polsku), powinien się pogodzić z obserwacją, że są one jednak utrzymane w poetyce typowo żydowskiej. Są to zarazem sztuki na tyle uniwersalne, że dla nas nie tylko zrozumiałe. Mogą się wydawać bliskie.

Rozważania o podobieństwach mentalności polskiej i izraelskiej zostawiam na inną okazję. Skądinąd nasuwa się też myśl dodatkowa: może znajdujemy w jego twórczości coś, czego nie znajdujemy (względnie nie zauważamy) w polskiej dramaturgii.

Obecny dyrektor Teatru Ateneum Artur Tyszkiewicz lubi twórczość Levina. Wystawiał dramat „Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów”, w lubelskim Teatrze Osterwy w czasach, kiedy był jego dyrektorem (2013 rok). W warszawskim „Teatrze Narodowym” dostaliśmy od niego w roku 2017 znakomitą inscenizację sztuki „Nikt” – tytułową rolę zagrał Mariusz Benoit.

Od farsy po Becketta

W Ateneum, którym kieruje od dwóch lat, to jego pierwsza osobiście wyreżyserowana premiera w czasach dyrektorowania. Zarazem to nie pierwsza polska inscenizacja tego tekstu, wystawiała go w roku 2015, pod tytułem „W sobotę o ósmej”, w Teatrze Dramatycznym Małgorzata Bogajewska, zresztą w znakomitej obsadzie.

To historia dwóch zaprzyjaźnionych ze sobą mężczyzn: sędziego Lamki (sprawa sędziostwa wyjaśni się pod koniec) i Pszoniaka. Operują w realiach podupadającego izraelskiego kurortu. Ten pierwszy żyje jedną jedyną sprawą: beznadziejną miłością do piosenkarki Lalalali, który lubi zagraniczne tournée i młodych adoratorów. Lamka ma prawo odwiedzać ją raz w tygodniu, ale chce więcej, więc wystaje pod jej oknem.

fot. Krzysztof Bieliński

Z kolei pogodny Pszoniak zdaje się być pogodzony z losem, chociaż doświadczył go on małżeństwem z koszmarną Jakotaką. Potem przeciw temu małżeństwu się buntuje, a w końcu… Zarazem musi jeszcze poza własnym krzyżem wysłuchiwać nieustających zwierzeń i skarg Lamki, a z czasem i jego absurdalnych pretensji.

Rzecz zaczyna się niemal jak farsa podszyta groteską, potem nabiera miejscami tonów bez mała Beckettowskich, co zauważył Tadeusz Nyczek w teatralnym programie, a Tyszkiewicz niemal się z tą analogią zgodził. Jego zdaniem bohaterowie nie są przecież do końca realnymi postaciami. Mamy więc poniekąd metaforę, właściwie zbiór metafor,

Jest w tej inscenizacji pewien minimalizm: cały czas te same dekoracje Justyny Elminowskiej, łączące bardzo oszczędnie kilka wnętrz i przestrzeni, Julia Kijowska która gra zarówno Lalalalę jak i Jakotaką. To połączenie sugeruje mało dziś poprawne politycznie wrażenie: oto dwa różne warianty męskiego losu. Obaj faceci są skazani na kobiety, które choć w bardzo różny sposób, niosą im cierpienie. Dziś to przecież kobiety mogą cierpieć, mężczyźni – nie bardzo. Choć można by kontrargumentować, że zwłaszcza męki Lamki są jego własną winą. Jeśli ktoś się poddaje obsesji, musi odczuwać szczególny ból.

Zarazem są w tej inscenizacji i namiastki teatralnego rozmachu, delektowania się możliwościami teatralnej maszynerii. Jak wtedy, kiedy eleganccy młodzi wielbiciele Lalalali, obsługujący ją na różne sposoby, wyłaniają się z… pudła śmietnika. Albo kiedy niektóre sekwencje wyświetlają się na ekranie. Niewielka scena Ateneum staje się kosmosem. Skądinąd wymiar kosmosu nadaje jej jeszcze jedno: dodatkowym „bohaterem” tej przypowieści jest perkusista Piotr Maślanka. Jego solowe, jazzowe popisy stają się dodatkowym komentarzem, pozwalają na budowanie nastroju, na eksponowanie bezlitosnych nieraz point. Widać (lub raczej słychać) przy okazji jak głęboka może być muzyka jako składnik teatru.

Ktoś powiedział w kuluarach, że to nie jest jednak wielka literatura. I coś w tym jest, nie otwiera się przed nami nowych światów. Raczej każe się nam raz jeszcze przeżywać stare ludzkie biedy, co zresztą pojawiało się w „Krumie”, w „Nikt”, generalnie chyba we wszystkich tekstach Levina. Czy jednak to nie jest również ważną funkcją literatury?

Lamka ma w sobie coś z Charliego Chaplina wędrującego po świecie, próbującego zmagać się nieustannie z losem. I nieustannie obrywającego. Czy Chaplin, postać z popkultury nie z literatury, jest czy nie jest wtórny? Chyba jednak nie jest.

Levin opowiada o borykaniu się swoich bohaterów, o ich bezradności, o ich porażkach, kiedy potykają się o własne nogi i wpadają w błoto. Opowiada w jakimś magicznym rytmie. Jest w tych dialogach wschodnia rozlewność i rytualność przeżyć przedstawicieli narodu księgi. Musimy się przygotować na powtórzenia i na permanentne filozofowanie z tych powtórzeń wynikłe. Ono już wgryzło się w światową popkulturę („Skrzypek na dachu”). Tu mamy jego bardziej wyrafinowaną wersję.

fot. Krzysztof Bieliński

Zarazem Levinowi zarzucano drastyczność, nawet okrucieństwo. W „Wzrusz moje serce” los jest okrutny, ale środki wyrazu raczej delikatne. Właśnie Chaplinowskie, to moje elementarne skojarzenie.

Świetne aktorstwo, szersza pointa

Taki jest często, także w swoich rolach filmowych, Łukasz Simlat. Wątły, niepewny, zmaga się z pociskami losu niczym miotana wiatrem kukiełka. I często wykazuje się jednak odpornością, nawet pewnym męstwem. Tu bezradność przerasta męstwo, ale Lamka jest w jakiś magiczny sposób niezniszczalny. Pierwsza rola aktora w Ateneum to majstersztyk sztuki aktorskiej.

Świetnie mu partnerują: Grzegorz Damięcki (Pszoniak) i Julia Kijowska (Lalalala i Jakotaka). Damięcki zagłębiając się w najbardziej absurdalne dialogi, pozostaje delikatny, miękki, jakby trochę nierealny w biedach swego bohatera.

Kijowska gra karykaturalną Jakotaką bardzo powściągliwie. Dba by nie popaść w szarżę. Z kolei jako Lalalala jest sympatyczniejsza niż postępki jej bohaterki. W ostateczności ona także podupada. Ten jej proces starzenia się jest z założenia równie ekshibicjonistycznie obnażany jak dziwactwa Lamki. A jednak aktorka chroni nas i siebie przed nadmiernym zawstydzeniem.

To są trzy wirtuozerskie popisy w czterech rolach. Udatnie tworzą z kolei tło: Jan Wieteska, Jakub Pruski i Paweł Gasztold-Wierzbicki w roli swoistego haremu Lalalali. Umieją być zabawni, to skądinąd zdaje się najmłodszy narybek Ateneum. Podobne komplementy należą się Januszowi Łagodzińskiemu w roli starszego przybocznego piosenkarki Charuza Farduchiego. Oni wszyscy są częścią sugestywnej kompozycji. I jeszcze te perkusyjne, gęste „monologi” Piotra Maślanki!

Nasuwa się szersza pointa dotycząca Ateneum. Wymieńmy spektakle ostatniego sezonu: Andrew Bovell, „To wiem na pewno”, w reżyserii Iwony Kempy; „Alicja w krainie snów” na motywach Lewisa Carrolla, reżyseria Wawrzyniec Kostrzewski; względnie wierna wersja „Dnia świra” Marka Koterskiego w reżyserii Piotra Ratajczaka; no i wreszcie „Wzrusz moje serce” Levina w reżyserii dyrektora. Wszystko starannie przyrządzone, świetnie zagrane Bardziej skoncentrowane na miotaniu się jednostki w świecie niż na tezach społecznych, ale wspólnota to przecież także zbiór jednostek. Po przejęciu Teatru Dramatycznego przez Monikę Strzępkę, scena na Powiślu ma szansę stać się w stolicy czołowym ośrodkiem teatru po prostu literackiego.

Tytuł oryginalny

Groteska i męka. „Wzrusz moje serce” w Ateneum

Źródło:

„Polska Times”

Link do źródła

Autor:

Piotr Zaremba

Data publikacji oryginału:

12.04.2023