Pomysł, żeby zrobić musical o Grecie Thunberg, jest strzałem w dziesiątkę. A że premiera miała miejsce w Odeonie Heroda Attyka, to mogę napisać: pocisk był w tym wypadku kulą dum-dum.
Zdobycie zaproszenia na premierę graniczyło z cudem, ale na szczęście kilkukrotny udział w uroczystościach ku czci boga Dionizosa pozwolił mi poznać ludzi, którzy się o takowe dla mnie wystarali, używając do tego wszystkich swoich wpływów.
Lot rejsowym samolotem do Aten nie trwa długo, przez całą drogę rozmyślałem, jak też twórcy przedstawienia poradzili sobie z librettem. O muzykę byłem spokojny, moi przyjaciele spod znaku Dionizosa zapewnili, że operę skomponują najlepsi z artystów naszej postępowej ludzkości. A co do libretta, to mówiło się, że reżyser kilka razy zmieniał dramaturgów, bo nie był do końca zadowolony z ich pracy. Ostatecznie powstał tekst, który był wypadkową tego, co proponowali kolejni libreciści płci obojga (wśród nich podobno ktoś z Polski, nagradzany wielokrotnie w rodzimych konkursach dramaturgicznych, ale niestety nie znam personaliów). Kto nie znał kulisów, nie wiedział o niczym, bo i tak wszyscy twórcy zdecydowali się na anonimowość, podpisując się pod dziełem zbiorowo jako Earth Salvation Ensemble.
Ma to głęboki sens, bo raz, że podkreślają, iż ratowanie planety jest dziełem zbiorowym, dwa, że chroni ich przed atakami obu najbardziej zainteresowanych przedstawieniem grup: z jednej strony fanatycznych wyznawców Grety, którzy uważają, że ich idolka nie jest nigdy dostatecznie wyidealizowana, z drugiej krytyków Grety, którzy podnoszą zarzuty o przemilczaniu związanych z nią kontrowersji.
Nie chcąc zajmować stanowiska w tym emocjonującym sporze, przywołam tylko kilka dyskusyjnych wątków z biografii Grety, których choćby aluzyjne podnoszenie będzie dla jednych wyrazem zdrady ekosprawy i przyłączeniem się do negacjonistów klimatycznych, a dla drugich – wyciszaniem, zamiataniem problemów pod dywan (bo należałoby postawić je w centrum uwagi i wyjaśnić do końca).
Pierwsze: choroba Aspergera, stawiająca pod znakiem zapytania racjonalność działań Grety i jednocześnie dyskutowana z punktu widzenia odpowiedzialności jej rodziców za to, że narazili niepełnoletnią przecież na początku córkę na przeciążenia psychiczne związane z jej działalnością publiczną.
Drugie: sławny rejs Grety przez Atlantyk, spowodowany jej legendarną niechęcią do latania samolotem (bo samoloty są nieekologiczne), po którym sześciu członków załogi jachtu wracało do Europy drogą lotniczą, zatem ślad węglowy tej podróży był większy, niż gdyby sama Greta wybrała ten środek transportu zamiast drogi morskiej.
Trzecie: wątek tak zwanego „cudu Grety”, tj. obniżania temperatury Ziemi o jeden stopień rocznie, odkąd Wielka Aktywistka weszła na arenę dziejów. Tu podział jest jasny: wyznawcy uważają podważanie prawdziwości tych cudów za grzech klimatyczny i negacjonizm, zaś krytycy traktują „cud Grety” jako zwykłą bujdę na resorach.
Czwarte: sławna choć tajemnicza podróż Grety do Chin (rowerem albo hulajnogą – tu krążą różne wersje) i jej spotkanie z Xi Jinpingiem, który po emocjonującym przemówieniu Grety, połączonym z machaniem warkoczykami i koncertem jej najbardziej okropnych min, miał się rozpłakać i na kolanach obiecać Grecie, że odtąd Chiny nie będą truć i w ciągu dekady zredukują emisję gazów cieplarnianych o trzy czwarte. Wyznawcy są przekonani, że Greta swoją charyzmą złamała chińskiego przywódcę i co roku analizują dane, by się przekonać jak szybko Chiny dotrzymają obietnicy danej przez Xi Grecie, zaś krytycy pozostają krytyczni i wyśmiewają sam pomysł, że do takiego spotkania mogło dojść, nie mówiąc o jego rzekomych efektach.
Tych kontrowersji jest oczywiście więcej, nie chcę tu wszystkich wyliczać, ale o nich właśnie myślałem, lecąc do Aten na premierę musicalu i potem, już w Atenach, lecąc helikopterem na Akropol, bo samo wzgórze było tego dnia ogłoszone twierdzą. Chroniło tej twierdzy dziesięć tysięcy policjantów zwiezionych tu z całej Grecji, nie licząc paru dodatkowych tysięcy tajniaków, penetrujących niezliczone tłumy manifestantów zgromadzonych, aby zaprotestować przeciwko musicalowi. Jedni z powodu profanacji, jaką ich zdaniem jest robienie musicalu o Grecie (i potencjalne krytyczne czy też nie dość idealne przedstawienie tej współczesnej świętej klimatycznej), drudzy – zarzucając spektaklowi, że idealizuje Gretę zamiast spojrzeć na nią krytycznie. Oczywiście, jak to zwykle bywa, ani jedni, ani drudzy nie mieli pojęcia o kształcie przedstawienia, bo jego szczegóły – między innymi z uwagi na bezpieczeństwo prób – były do końca trzymane w tajemnicy. Mówiło się o możliwych zamachach bombowych z obu stron: fanatyków i negacjonistów klimatycznych.
Spektakl oglądało się przyjemnie, jak musical i operę w jednym, albo coś pośredniego, bo wszak korzenie tych widowisk są wspólne. Nad całością unosił się duch extravaganzy i zarazem nastrój włoskich maskarad karnawałowych. Było tu troszkę z Wagnera, troszkę z Evity, co nieco z Pucciniego, sporo z Miss Saigon i My Fair Lady. Słowem: co tylko może być w teatrze muzycznym najlepsze – w jednym.
Intrygującym pomysłem było wprowadzenie jako antybohatera, antagonisty Grety, postaci Lekarza, nawiązującej do Komandora.
Aktorka grająca tytułową bohaterkę sprawiła się znakomicie, imitując do złudzenia oryginał, zarówno na poziomie gestykulacji, jak i mimiki. Można to było w pełni docenić dzięki ogromnym telebimom, które w ważnych momentach pokazywały zbliżenia jej twarzy, a wtedy widownię, w tym niżej podpisanego, przechodził dreszcz ekstazy. Scena spotkania Grety z Xi Jinpingiem była rozegrana z wirtuozerią, a pomysł kostiumolożkini, by warkoczyki Grety powiększyć do kilku metrów i wykonać z usztywnionych czymś chyba anielskich włosów, był naprawdę genialny. Kiedy te potężne warkocze-węże sunęły z szelestem po scenie, nikt nie miał wątpliwości, dlaczego przywódca Chin uległ Wielkiej Aktywistce, co ostatecznie przyczyniło się do sukcesu w walce z globalnym ociepleniem. Takież samo wrażenie robiła scena sztormu na Atlantyku podczas osławionej podróży Grety na forum ONZ. Rozwichrzony ocean wykonany z plastikowych butelek był metaforą Planety rozgwiazdkowanej na ludzkość z powodu jej destrukcyjnych działań.
Zakończenie można uznać za wieloznaczne. Greta, prześladowana przez Lekarza-Komandora, który zarzuca jej instrumentalizowanie problemów klimatycznych i wykorzystywanie ich do osobistego lansu, a także sprowadzanie wszystkiego do działań pozornych (m.in. młodzieżowych strajków, które są pustym gestem i w żaden sposób nie zatrzymują globalnego ocieplenia), w końcu ucieka w kosmos, by jak John Brown u Norwida „precz odkopnąć planetę spodloną”. Nawet szkoda, że twórcy nie nawiązali wprost do naszego wieszcza. Jakże pasowałby tu ów sławny finałowy dwuwiersz: „pieśń nim dojrzy, człowiek nieraz skona, a niżli skona pieśń, naród pierw wstanie”.
Finałowa aria Lekarza-Komandora wybrzmiewa na tle monstrualnych rozmiarów Grety, spowitej w panele fotowoltaiczne, która, unoszona mocą wielu silników napędzanych ekologicznym kompostem, zaczyna z wolna unosić się do góry, najpierw nad Odeonem, potem nad Akropolem, wreszcie nad całymi Atenami. Trudno odczytać to inaczej niż jako protest przeciw używaniu takich paneli, które, jak wiadomo, są produkowane rękami niewolników, zatrudnianych przez podwykonawców czterech największych chińskich firm dostarczających elementy do tych paneli, co jest tajemnicą poliszynela w branży odnawialnej energii.
Nigdy nie zapomnę momentu, gdy słabiej już widoczna na ateńskim niebie postać Gargantuicznej Grety wybucha setkami ogni, trafiona rakietą terrorysty zamachowca – do dziś nie ustalono – fanatyka czy krytyka Wielkiej Aktywistki. A może był to element promocji spektaklu? Tak czy inaczej bilety na musical są wyprzedane na trzy lata naprzód – przez ten czas Odeon, w którym śpiewali Luciano Pavarotti, Placido Domingo, Montserrat Caballé czy Maria Callas, nie będzie gościł innych wydarzeń. I dobrze. Herod Attyk byłby dumny, że przyczynił się to tego przedsięwzięcia.
A kiedy helikopter odwoził mnie wraz z innymi gośćmi premierowego przedstawienia na bankiet (na którym zjawił się jakiś tysiąc vipów, którzy naturalnie przylecieli na premierę musicalu do Aten prywatnymi odrzutowcami) i nazajutrz, w samolocie do Polski, ciągle myślałem, o ileż musiała się oziębić Ziemia od tego widowiska. Globalne ocieplenie zostało po raz kolejny rzucone na łopatki.
Naprawdę, muszą to Państwo kiedyś zobaczyć!