"Fortepian pijany" w reż. Marcina Przybylskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.
Ktoś przy okazji premiery "Fortepianu pijanego" zastanawiał się, czy można na scenie teatralnej odtworzyć klimat półświatka spelun i pubów w południowej Kalifornii czy w Kentucky? Być może nie jest to wcale takie proste, ale czy w końcu o to chodziło Marcinowi Przybylskiemu, który postanowił w Narodowym zmierzyć się z twórczością Toma Waitsa? W moim odczuciu takie pytanie jest zupełnie bezzasadne, najważniejsze jest to, że udało się znaleźć ekwiwalent sceniczny dla znakomicie interpretowanych songów, niejednokrotnie odbiegających znacznie od oryginałów, i przy okazji opowiedzieć, bez szczególnego uciekania się do elementów czysto biograficznych, fascynującą historię człowieka, który stał się legendą. Trudno też deprecjonować "teatralność" przekazu, który tutaj aż kipi od wieloznacznie eksponowanej ekspresji i bardzo mocnych i silnych teatralnie znaków - wcale nieoczywistych i jednoznacznych, jak to by się pozornie mogło wydawać.