EN

17.07.2024, 18:34 Wersja do druku

Gogolowska satyra ma się dobrze…

„Rewizor. Komedia w pięciu aktach” Mikołaja Gogola w reż. Jurija Murawickiego w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński / mat. teatru

Od prapremiery „Rewizora” minęło bez mała dwieście lat i choć czasy się zmieniły, cięta satyra, która wyszła spod pióra Nikołaja Wasiljewicza Gogola nadal należy do bardzo chętnie wystawianych w teatrze sztuk. Mistrzowska, znakomicie napisana komedia, w której ciekawy pomysł fabularny, bogaty opis otoczenia łączą się z przemyślaną i bardzo przejrzystą konstrukcją postaci – kusi. Nawet imiona i nazwiska bohaterów mają tu znaczenie (by w pełni dostrzec geniusz dramatopisarski Gogola, warto pomyśleć o przetłumaczeniu ich na język polski). Autor wielokrotnie przeredagowywał swój dramat, cyzelował każde słowo, by nawet najkrótsze dialogi uczynić spójnymi, klarownymi i płynnymi. Te wszystkie zabiegi pisarza, który był perfekcjonistą, ułatwiają reżyserowi sceniczną adaptację dzieła, choć wciąż wymagają od niego rzetelnej pracy i odpowiedniego rozłożenia akcentów. Oczywiście – biurokracja, karykatura władzy, korupcja nadal i z taką samą siłą odbijają się w lustrze teatru, niezmiennie śmiesząc i grożąc, jednak tej ponadczasowej diagnozie rzeczywistości trzeba nadać odpowiednią oprawę. W Teatrze Dramatycznym, znany rosyjski reżyser Jurij Murawicki poddaje utwór rodaka wnikliwej analizie, szuka w „Rewizorze” współczesnych brzmień, pozostając wiernym duchowi oryginału. Prezentując swoją wersję dramatu, wydobywa z niego nie tylko komizm, ale także powagę i gorycz oraz uniwersalną, kapitalną ironię.

Inspiracją dla wybitnego pisarza była opowieść Puszkina i postać niejakiego Płatona Wołkowa, osobnika na wskroś pospolitego, którego omyłkowo wzięto kiedyś za wysokiego rangą urzędnika. U Gogola człowiek miły, poczciwy i dowcipny, ale przy tym przebiegły i sprytny, początkowo wbrew własnej woli, potem z coraz większą ochotą wciela się w rolę rewizora. Na państwowych funkcjonariuszy w prowincjonalnym miasteczku pada blady strach – do tej pory żyli sobie spokojnie, nie przejmując się zaniedbaniami, wykorzystywaniem stanowisk do własnych interesów i łapówkarstwem. Teraz drżą przed tajemniczym rewizorem, który przybywa incognito z samego Petersburga, by skontrolować pracę poszczególnych, miejscowych notabli. Zarządzający miastem horodniczy, sędzia, miejscowy dyrektor szpitala, naczelnik poczty, inspektor do spraw oświaty i inni boją się konsekwencji, bowiem nadużycia, większe i mniejsze grzeszki mocno obciążają ich kartoteki i sumienia. Aby zjednać sobie tak „wielkiego” urzędnika, postanawiają przyjąć go jak najlepiej – z ukłonami i łapówkami. „Akcja sztuki odbywa się nie tylko w Rosji sto lat temu, ale w potwornym państwie, któremu na imię głupota” – tak o „Rewizorze” pisał kiedyś Julian Tuwim, autor wcześniejszego przekładu (Murawicki wykorzystuje tłumaczenie autorstwa Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej) 

Zakłamaną, miejscową elitkę skorumpowanych do niemożliwości dygnitarzy i mieszkańców zapyziałego miasteczka, z ironią i w dowcipny sposób odmalował autor, a widzom pokazuje reżyser wraz z aktorami. Jakże prawdziwym, wręcz znajomym zdaje się ten obrazek oraz rysunek postaci – takimi widział ich i portretował Gogol, a mechanizmy społeczne kierujące zachowaniem człowieka próżnego pozostały niemal takie same. Akcję „Rewizora” umieścił Jurij Murawicki w bliżej nieokreślonej czasoprzestrzeni, trochę w zawieszeniu między światem żywych ludzi a światem umarłych, wśród widm z przeszłości, które wkraczają w naszą rzeczywistość. Wszystko zlewa się, nakłada, w zmyślny sposób intrygując, wbijając szpilę gdzie trzeba. Jedynie Iwan Chlestakow nie należy do owego królestwa wampirów (wątpliwość, mimo wszystko, pozostaje… ), choć idealnie do niego pasuje. Reżyser w swej inscenizacji podkreśla to, co w komedii ponadczasowe, doceniając jej odpowiedni, trochę złośliwy cynizm oraz naturalizm, ponadto igrając z różnymi formami teatru i unikając konfliktu z prawdą życiową. Mimo tych uwspółcześnień, w większości czytelnych i trafnych, spektakl wciąż jest wierny literackiemu pierwowzorowi. Dzięki temu charakterystyczny sarkazm, autoironia, niebanalne poczucie humoru autora nie ginie w rzece pomysłów twórców i realizatorów tego przedstawienia. Szaleństwu na scenie odpowiada szaleństwo samego tekstu, specyficznego i ekspresywnego słownictwa dialogów, dopowiedzeń, dwuznacznych wyrażeń bohaterów i wtrąceń „na stronie”. Aktorzy grają z wielkim zaangażowaniem, pokazując, że konformizm, korupcja, hipokryzja wciąż mają się dobrze, a poczucie władzy nieodmiennie mami, oślepia i ogłupia. Dramatopisarz opatrzył „Rewizora” bardzo ważnym komentarzem – „nic tu nie powinno być przesadzone albo trywialne, nawet w najmniejszych rolach (…). Im mniej aktor będzie myśleć o tym, żeby śmieszyć i być zabawnym, tym silniej objawi się komizm w jego roli”. Tego się trzymają odtwórcy głównych i pomniejszych ról. Gogol w ujęciu Jurija Murawickiego bawi, śmieszy, ale i grozi, wręcz przerażając prawdziwością, dla pozoru tylko skrytą pod scenicznymi kreacjami. Rzecz jasna w tym świecie groteski i nieco surrealistycznego absurdu wszystko zostało wyolbrzymione, gdyż przesada pozwala zbudować najlepszą karykaturę ludzkich wad i odpychających przywar. Taki jest główny bohater, tacy są pozostali – maszkarony i widma, komiczne brzuchate potwory z naszej planety, z otoczenia. Artyści traktują swoich bohaterów z przymrużeniem oka, charakteryzacja i kostiumy podkreślają reżyserską koncepcję, uwypuklając satyryczne przerysowanie i komizm odrażająco śmiesznych zombie, istot ślepo posłusznych władzy i zniewolonych, w dodatku żądnych krwi. Całym tym realno–nierealnym światkiem kieruje Horodniczy. Henryk Niebudek w tej roli, z wiarygodnością, cieniowaniem w grze, z dystansem, z wyczuciem ironii i cynizmu wydobywa esencję osobowości Horodniczego. Ukazując niuanse charakteru bohatera, podkreśla niektóre frazy, słowem, gestem i ruchem buduje wizerunek Antona Antonowicza Skwoznikowa-Dmuchanowskiego – człowieka dumnego, twardo rządzącego podlegającymi mu prowincjonalnymi urzędnikami. Pogardza kupcami, spogląda z góry na maluczkich – chłopów, wdowy po podoficerach, jednocześnie płaszcząc się i bijąc pokłony przed „dostojnym” Chlestakowem. Miał i nadal ma wyższe aspiracje – śnią mu się przepych oraz generalska ranga. Ogłupia go marzenie o awansie, ale ostatecznie potrafi chłodno spojrzeć na samego siebie. Niebudek cyzeluje niektóre słowa, podkreśla frazy, by wydobyć esencję charakteru Antona Antonowicza, jego spojrzenie i dumę! Tylko czy jest w stanie odzyskać szacunek wobec samego siebie? Odpowiedzi można szukać w końcowym monologu Horodniczego, skierowanym do publiczności. On i jego małżonka tworzą parę znakomitą. Ich postaci to jakby wykrzywiona w powiększającym zwierciadle sylwetka prowincjonalnej manii wielkości i zarozumialstwa. Małgorzata Rożniatowska jako żona Horodniczego Anna jest znakomita. Gra z werwą, bawi widza swą interpretacją, eksponując energię, podkreślając groteskową pyszałkowatość Anny, jej próżność i niespełnione ambicje „bycia lepszą od innych”. Aktorka pokazuje ostry, komediowy pazur, gdy wciela się w hałaśliwą, chętną do romansu z urzędnikiem z Petersburga i łasą na pochlebstwa, niemłodą już żonę Horodniczego. Córeczka Maria – gra ją Agata Góral – wydaje się nieodrodnym dzieckiem swych rodziców: głupiutka i kuriozalna, równie błazeńska i trywialna jak oni, minami i gestami podkreśla własne, wydumane plany na życie. Choć ostatecznie trzeba przyznać, że ta prowincjonalna gąska zachowuje resztki niewinności, niezwykłe wśród krwiopijców. W postać Chlestakowa wciela się Waldemar Barwiński (niezapomniany sędzia Lamka w spektaklu „Wzrusz moje serce”, główny bohater w „Madame” według Libery, odtwórca roli Józia w „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza) i gra bardzo przekonująco, oddając soczystość wizerunku bohatera. Bywa przesadnie stylizowany na wielkomiejskiego panicza, innym razem dosadny, odrobinę wulgarny, a jego język pozostaje żywy, jędrny i pełen ekspresji. Doskonale pokazuje cechy swego bohatera: lenia, hulajduszy, nadętego, tępego urzędnika. Jest pyszałkowaty, pewny siebie i bez skrupułów wykorzystuje ludzką głupotę. W zasadzie staje się oszustem z przypadku, ale to przecież nie usprawiedliwia nieuczciwości.

Horodniczemu towarzyszą przedstawiciele miejscowej elity, przywykli do systemu posłuszeństwa i strachu. Wśród mało sympatycznych indywiduów pojawia się dyrektor szpitala Ziemlanika – Piotr Siwkiewicz, wielki krętacz, w dodatku bez rozumu. Obok niego sędzia Lapkin-Tiapkin, czyli Tomasz Budyta. Obaj bawią i śmieszą swym karykaturalnym wizerunkiem, dając wyraz wypracowanej, aktorskiej biegłości warsztatowej. Sędzia przeczytał kilka książek i uważa się niemal za Cycerona, a Ziemlianika to zarozumialec i obaj charakterem nie różnią się od pozostałych bohaterów, choć ambicje mają wielce rozdmuchane. Takim jest inspektor do spraw oświaty, jąkała Chłopow, który chciałby wreszcie zasłużyć na podziw, ufając swej wątłej inteligencji. Cóż, kiedy bystrości brak i takim właśnie maluje go Kamil Szklany. Znakomity, prześmieszny duet stworzyli Kamil Siegmund (Bobczyński) i Mateusz Weber (Dobczyński), blisko i zawsze razem, niczym bliźnięta. Piotrusiowie przewracają się wespół w zespół, gną w identycznym, wspólnym ukłonie, podsłuchują razem, a poglądy wyrażają wspólnym potokiem słów. Aktorzy wiernie odtwarzają charakterki naiwnych głuptasów, którzy niczym dwuosobowy chórek wyśpiewują na tę samą nutę. Mateusz Weber i Kamil Siegmund w „Rewizorze” osobno nie istnieją… . Trzeba podkreślić, że wszyscy występujący w sztuce Gogola bohaterowie są prawdziwymi mistrzami w usprawiedliwieniu własnej nikczemności. Cóż w tym dziwnego, skoro nadużycia są codziennością prowincji, miasta, a pewnie i całego państwa. Ważną postacią jest naczelnik poczty Szpekin, który z powodu swej ciekawości i słusznej jego zdaniem nadgorliwości zawodowej wywołał całe zamieszanie, związane z wizytą rewizora. Mariusz Drężek w tej roli pokazuje bohatera w miarę poczciwego, jednak z licznymi grzeszkami na sumieniu oraz lizusostwem wpisanym w stanowisko i osobowość. Reżyser zadbał również o postacie drugoplanowe, smakowite, przydające kolorytu inscenizacji (choć w barwie kostiumów dominuje smętna szarość) – Karol Wróblewski jako mroczny Komendant – Drakula jest niepowtarzalny, Sebastian Skoczeń, czyli prześmieszny służący Miszka równie dobry, „charakterny”, tak samo Łukasz Wójcik – Posterunkowy stylizowany na Frankensteina.

Reżyser i pani scenograf Galya Solodovnikova poruszają zmysły widzów bogactwem pomysłów, odniesieniami do horroru rodem z niemego filmu, nawet do kabaretu i elegancko okraszają całość tragifarsowym humorem. Zadziwiające, szczegółowo dopracowane kostiumy, inspirowane „upiornym” kinem i klasycznym teatrem, dobrze współgrają ze znanymi cytatami, aluzjami do współczesnej sytuacji na świecie.

Gogol jako niezrównany demaskator i humorysta dobrze wiedział, jak trudno wykorzenić zło ludzkiej natury i że niełatwo pokonać strach, który nią manipuluje, dlatego postanowił walczyć z tymi demonami śmiechem. Właśnie taką nutę: gorzko-straszną, śmieszno-groźną, kpiąco-przerażającą pokazuje reżyser spektaklu w Teatrze Dramatycznym, a pomagają mu znamienici aktorzy.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła