To nie krytyka ludzkości, która uległa zezwierzęceniu, ale okoliczności, które ją do tego doprowadziły - o spektaklu "Zburzeni" w reż. Kiriłła Wytoptowa prezentowanym na XXI Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.
Tytuł spektaklu "Zburzeni" może być mylący dla polskiego widza. W oryginale brzmi on "Razwaliny", co w dosłownym tłumaczeniu oznacza 'ruiny'. Chodzi tu jednak nie o pozostałości zabudowań, ale o nazwisko rodziny rosyjskich wieśniaków, którzy podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej poszli do oblężonego i ogarniętego głodem Leningradu. Aby przetrwać, Maria Razwalina z trójką dzieci zaczęli żywić się zwierzęcą i ludzką padliną. Nie mógł tego zaakceptować ich sąsiad, wierzący w utopijne założenia komunizmu inteligent Iraklij Niwierin. Dramat Jurija Kławdijewa, oparty na autentycznych przypadkach z czasów wojny, nie jest jednak krytyką ludzkości, która uległa zezwierzęceniu, ale okoliczności, które ją do tego doprowadziły. W swoim spektaklu Kiriłł Wytoptow wyraźnie konfrontuje niezłomne stanowisko ideologa stawiającego humanistyczne wartości ponad wszystko z postawą prostej kobiety, dla której najważniejsze jest ocalenie własnej rodziny