EN

11.07.2022, 13:53 Wersja do druku

Geniusz i dziadersi

„Amadeusz” Petera Shaffera w reż. Anny Wieczur w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Grzegorz Sadowski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Amadeusz Petera Shaffera nie jest wybitnym studium psychologicznym nad świadomością braku talentu, która prowadzi najpierw do zawodowej zazdrości, a następnie do chorobliwej zawiści. To dobrze napisana, choć przegadana, i sprawdzona na wielu scenach hagiograficzna fantazja niepozbawiona głębi i dająca szerokie pole do popisu reżyserom.

To sztuka, której drugie życie dał film Miloša Formana z 1984 roku. Polscy widzowie zobaczyli tę ekranizację dziewięć lat po rodzimej prapremierze sztuki Shaffera w Teatrze na Woli i, co warte przypomnienia, film ten miał u nas premierę  po sześciu latach od premiery amerykańskiej. Grający w nim kompozytora Antonia Salieriego F. Murray Abraham zdążył się już wówczas nacieszyć Oscarem, a rywalizujący z nim w kategorii pierwszoplanowa rola męska Tom Hulce – przełknąć smak goryczy po nominacji i braku nagrody.  Zatem inaczej niż w muzyce, Salieri tym razem zdeklasował Mozarta.

W Polsce porównania do wersji filmowej Amadeusza mogły pojawić się dopiero po premierze łódzkiej i wrocławskiej w 1991 roku i kilku następnych. Jeśli wierzyć recenzjom i wspomnieniom, rodzimi reżyserzy często wpadali w pułapkę ufając, że skoro sztuka Shaffera przeszła próbę West Endu, Broadwayu i Hollywood, jest zatem teatralnym samograjem. Albo jedynie rozrywkowym tekstem niewartym głębszych analiz czy interpretacji. Nic bardziej mylnego. Zarzuty, że Mozart jest tylko wulgarnym chłystkiem, a Salieri beznamiętnym i zgorzkniałym starcem, powtarzały się po każdej premierze – inaczej niż działo się po przedstawieniach angielskich czy amerykańskich.

Tworząc koncepcję warszawskiego przedstawienia, reżyserka Anna Wieczur postawiła na oszczędną scenografię i bogaty kostium. Wszystkie postacie noszą stroje z epoki zaprojektowane przez Martynę Kander, a przestrzeń, której autorem jest Maks Mac, pozwala pięknym sukniom i szustokorom, a także kunsztownie wykonanym perukom, stać się dominantą wizualną przedstawienia. Pomieszczenia, w których rozgrywa się akcja, wyposażone zostały zaledwie w ściany rzucane na tiulowy ekran oddzielający scenę od orkiestry. Na scenie pojawiają się pojedyncze meble. Nieprzeładowanie scenografii to również walor tej inscenizacji, choć obeszłoby się też bez zamaskowania okna portalowego na osiemnastowieczną modłę. Pomysł z wpisaniem orkiestry w inscenizację zwykle się sprawdza, ale bywa niebezpieczny dla aktorów, bo może ona odciągnąć uwagę od samej sztuki. W tym przedstawieniu często można było ulec pokusie podziwiania muzyków i śpiewaków operowych i czekania na ich kolejne pojawienie się w spektaklu.

fot. Krzysztof Bieliński/mat. teatru

Akcja warszawskiego przedstawienia wlecze się niemożebnie, długie sceny okraszone są licznymi zużytymi gagami, przerysowanym poruszaniem się i nieznośnym manierycznym modulowaniem głosu i krzykiem. Zapadamy się w fotel głównie z nudy, ale czasem i z zażenowania. Nie z powodu –  zgodnej zresztą z zachowaniem prawdziwego Amadeusza – skatologii. Nadekspresja to w tym spektaklu główny środek wyrazu. Miałem wrażenie, że cofnął się czas, ale nie do końca XVIII wieku, kiedy rozgrywa się akcja sztuki, ale o kilka dekad wstecz – do teatru, który gra właśnie przedstawienie dla spędzonej do teatru młodzieży szkolnej. I to któreś z rzędu podczas poranka w środku tygodnia: stare chwyty, przewidywalne sceny – byle mieć z głowy, dotrwać do ukłonów.

Niemal żaden bohater sztuki Shaffera w inscenizacji Anny Wieczur nie ustrzegł się  szarży. Konstancja (Barbara Garstka) jest jedynie prostaczką, dworskie otoczenie cesarza to banda przygłupów. Trudno uwierzyć, nie tylko w to, że to koneserzy muzyki, ale nawet w to, że umieli być przebiegli czy chociaż sprytni. Czy Mozart w ten przerysowany marionetkowy świat wniesie coś nowego, jakiś kontrapunkt? Czy wreszcie z pojawieniem się wybitnego aktora Marcina Hycnara spektakl nabierze tempa i kolorytu? Tu największe rozczarowanie wieczoru. Hycnar poddał się narzuconej przez Wieczur konwencji – pajacuje tak samo, jak większość kolegów i koleżanek. Posuwa się nawet do repliki słynnego ekscesu Joanny Szczepkowskiej na tej samej scenie 12 lat wcześniej. Trudno podejrzewać jego bohatera o coś więcej niż błaznowanie w domu i na dworze. Nie zdarza mu się zrzucać maski zarozumiałego półgłówka – Shaffer nie napisał tego tak płasko i tylko dosadnie. Tego Wieczur nie zauważyła. Trudno uwierzyć, że Mozart w finale przedstawienia przeżywa nie tylko odrzucenie, ale i tragedię śmiertelnej choroby.

Podobnie jako Salieri nie porywa Adam Ferency, choć on jako jedyny ustrzegł się efekciarstwa. Zapamiętamy jednak głównie jego pokrzykiwania do Boga, przez którego – jak twierdzi – świadomy swojej niezdolności kompozytor został zdradzony. A u Shaffera to przecież rola benefisowa.

– Jak napisał w przedmowie do sztuki Shaffera brytyjski reżyser Peter Hall, który dwukrotnie – z powodzeniem – podjął się wystawienia tego dramatu nie ma czegoś takiego, jak powtórzenie sukcesu, co jest zresztą jednym z wielu przesądów teatralnych. Na teatralny sukces Amadeusza przyjdzie nam nad Wisłą jeszcze poczekać.

Tytuł oryginalny

Geniusz i dziadersi

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Autor:

Grzegorz Sadowski

Data publikacji oryginału:

11.07.2022