„Empuzjon” Olgi Tokarczuk w reż. Radosława Rychcika w Teatrze im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Pisze Jarek Mikołajczyk w portalu popcentrala.com.
Hans Castorp przyjechał koleją
Na krótką chwilę, został na 7 lat
Literaci będą kruszyć kopię o aliterackość przedstawiania. Tak jakby słowo mogło istnieć w oderwaniu od: głosu, gestu i wreszcie od człowieka, jakby stanowiło nadrzędność. Chrześcijański paradygmat: na początku było słowo, zdają się podważać pytania Adolfa Appi z “Dzieła sztuki żywej”. Bo czym było, jeśli go nikt nie wypowiedział i nikt nie usłyszał?
Dramatyczność opisywanych zdarzeń i ludzi, przede wszystkim ludzi — nie czyni każdego tekstu dramatem. Dramat jest odrębnym gatunkiem, który nie żyje bez sceny, bez aktora i bez teatru — to nie tylko postulaty Craiga.
To, że Arystoteles był starszy od Stefani Skwarczyńskiej i zacniej go cytować w towarzystwie — nie przesądza o jego racji.
Aby zatem odnaleźć Empuzjon u Fredry, oddzielamy go od powieści Olgi Tokarczuk, na tyle jak dalece jest to możliwe. To, co pokazał nam reżyser, jest dla nas dramatem w zgodzie z profesorką “Jaremą”. W dniu premiery zobaczyliśmy i usłyszeliśmy Empuzjon — Radosława Rychcika i gnieźnieńskiej sceny. Najmniejszego znaczenia nie ma ile, w tym było Olgi Tokarczuk. Ta recenzja nie dotyczy dzieła noblistki. Pisanie, że prosta — jest prosta, że dzieło Tokarczuk jest poważne i potężne — jest niezwykle zuchwałe i niegrzeczne zarówno wobec prostej, wobec Tokarczuk, jak i odbiorcy — czytelnika. Z szacunku więc dla wymienionych nie będziemy stosować takiego procederu.
Zacznijmy od początku. Koncept czytanej narracji, niejako fragmentów powieści, zabieg ostatnimi czasy dość powszechny. Mimowolnie jednak „głos z offu”, kojarzy nam się z brakiem mocy sprawczych, pewną nieumiejętnością budowania dramatu. Odrobina słuchowiska z obrazem. Nie ma w tym nic złego, przydałoby się jednak; wywołać, osiągnąć — efekt monitorów bliskiego pola, coś w stylu mówienia do ucha. Samo podanie tekstu przez aktorkę w punkt.
Zostawmy jednak zapiski malkontenta na boku. Zapewne to „dopowiadanie” może zaskarbić, tych, którzy przyszli do teatru nie po teatr a po dzieło noblistki. Jakby sam teatr, jakby dramat nie był czymś pełnym i absolutnym.
Od początku ponownie
Scenograficznie jesteśmy w klasycznym pudełku. Pewnej dynamiki dodają horyzontalne poziomy gry uzyskane przez przekrój pensjonatu — pokoiki na piętrze — różnice poziomów, (pokoje Thilo i Wojnicza). Trochę nawiązania do mansjonu. I jeszcze ta dbałość o naturę kostiumu epoki. Buty chciałoby się zabrać ze sobą do domu i wbić w nic na „wintydżową” domówkę u celebrytów. To jest dobra robota: Łukasz Błażejewski.
Samo zbliżenie scenografii do teatru naturalistycznego pozbawia spektakl pewnego realizmu magicznego. Takie jednak mogło być zamierzenie reżysera. Nadając powabu i łatwego skądinąd wabienia widza na tajemność i mrok przesunąłby akcenty. Zakładamy więc, że nie o czarownicach chce nam opowiedzieć Radosław Rychcik.
Jedno jest jednak pewne odnośnie do tej natrętnej myśli o literackości czy udolności adaptacji. To jest ta dziwna ezoteryczność, bo tak rzeczywiście namacalna poprzez zmysłowość języka Tokarczuk, ona nie ginie. Zatem nie ma tu zbrodni ani na teatrze, ani na literaturze. Paradoksalnie to jest już dużo.
Sama koncepcja scenografii pokazała wyraźnie, że będziemy tu mieli nie tyle teatr inscenizatorów, a aktorów – przy ważkim tekście to dobry ruch reżysera. Nie otrzymał w obsadzie Jerzego Treli czy Piotra Głowackiego, a jednak zdecydował się akcentować aktora, aktorstwo jako środek wyrazu. Solidna dość baza, jaką dali „starzy aktorzy od Fredry”, pozwoliła odbić się przede wszystkim Michałowi Karczewskiemu — na co był skazany, jeśli spektakl miał oddziaływać. Grana przez niego postać stała się osią dramatu. To pozwoliło Radosławowi Rychcikowi odmrocznić nieco odkryminalizować Empuzjon, bez szkody dla zawartości teatru w teatrze, bez umniejszenia dramatyczności dramatu. Ta baza zbudowana co najmniej poprawnie przez: Ferenca, Hązłę, Kalinowskiego i kobiety “, które są, lecz ich nie ma”, pozwoliła zaistnieć także Semperweissowi zagranemu przez Rolanda Nowaka. Scena z odkrywaniem perły. Nowak jest w tym przedstawieniu niezwykle precyzyjny.
Nie da się pominąć ciekawej niewątpliwie rzetelnie zagranej postaci Thilo von Hahna. Młody aktor Nikodem Księżak w pełni oddaje pewną neurotyczność pejzażysty podobnie jak Wojnicz nie wpisującego się w męski świat epoletów, dystynkcji i tytułów. To mimo pewnej rozszerzonej tylko epizodyczności jest już kreacja i konsekwencja aktorska. Jeśli już staramy się rozkminić aktorstwo to Joanna Żurawska — pielęgniarka, cichy, a jednak wymowny cień doktora ma tak niewiele do powiedzenia a tak wiele do zagrania, nie tylko w scenie z prysznicem. Ma do zagrania a co najważniejsze zagrała to bez fałszu, bez zbędnej nadobecności. Aktorka dojrzała wie, że czasem mniej naprawdę znaczy więcej.
Skoro zaczęliśmy od środka, powróćmy to tego, że był to przede wszystkim teatr aktorski. To aktor, jego rzemiosło niepozbawione emocjonalności jest mięchem przedstawienia, na równi z piętnem tekstu noblistki. Teatr Fredry w Miasteczku Gniezno od dawna nie jest już teatrzykiem, w którym grywają aktoreczki i aktorkowie. Nie dochował się jeszcze nazwisk, można jednak śmiało powiedzieć, że ma w zespole aktorki i aktorów z krwi i kości i rzetelności.
Michał Karczewski — mocno eksploatowany przez scenę dowodzoną przez Joannę Nowak i Marię Spiss. Jest dziś być może definiowany przez pryzmat ról: nieco do siebie podobnych związanych z seksualnością, płciowością, ale też społecznym stereotypem jej postrzegania. To jednak nie zamyka młodego aktora. W Empuzjonie siły, z którymi się mierzy to nie tylko, a może najmniej „bulwa” tocząca ludzkość co najmniej od 70 tysięcy lat. Choć to gruźlica sprowadziła młodego lwowiaka na Dolny Śląsk Wojnicza, nie ona jest jego największym bólem. Karczewski gra to wyraźnie, nie godzi się by tożsamość jego postaci sprowadzona, została do kondycji gruźlika. Wojnicz Karczewskiego jest przede wszystkim stłamszonym przez wszech wymagającego ojca. Można powiedzieć męska ofiara patriarchatu, choć przecież świetnie zbudowali to i aktor i reżyser coraz bardziej wątpimy, czy ta ofiara jest Izaakiem. W sensie czy jest nim, czy nią. Ten przywołany przez Thilo — Abraham – ojciec chcący za wszelką cenę zadowolić Ojca ofiarą z syna, pozornie niedokonaną, a dokonywaną od tysiącleci przez ojców, nie przestaje wymagać męskości albo męstwa.
Choć szkoda, że Karczewski momentami nie mówi to nas przez Neumanna U67, tak byśmy usłyszeli blisko, głęboko nawet szelest każdego namysłu. Posłuchajcie państwo kiedyś tej zmysłowej powolności w słuchowisku jakimś. Lalkarska specyfika ruchu, delikatność, a może dosięgnąć każdego ruchu czy gestu, zagrała u tego aktora tym razem z perfekcją japońskiego animatora głowy lalki bunraku. Ból towarzyszący wykluwaniu się jedwabnika z kokonu, niepostrzeżenie tak, że dopiero ostatnia faza uwalnia domysły, że ta forma, w której jest uwięziony musi, ulec rozpadowi. Dla nieznających powieści Tokarczuk, wszystko staje się jasne bardzo powoli. Scena prysznica zagrana z Żurawską, ostatnia rozmowa z doktorem przepiękna w wydaniu obu aktorów i wreszcie ta scena przed toaletką…To pozostaje po wyjściu z teatru na długo. Aktor w tej scenie nie staje się karykaturą, ani nawet drag queen — schodzi do nas kobieta z krwi i kości o wyrazistej nieco semickiej urodzie. Gdyby tu urwać, gdyby nie było niepotrzebnych wyjaśnień z Offu, zostałyby tylko słone ślady na policzkach. Reżyser nieopatrznie strząsnął nam je z twarzy. Nachalnym gadulstwem.
A jednak mimo kilku momentów zbyt krzykliwych choćby w scenie z Opitzem i może mało subtelnego pocałunku z Thilo (tu prosiło się pamiętać, jesteśmy już 25 lat po premierze filmu Philadelphia). To nie świetnie nakreślona postać przez Tokarczuk a potem Rychcika, nieaktualność społeczna tematu, to aktor wszedł nam do głowy i serca swoją grą. ”Przemiana” to scena, którą Michał Karczewski na-budował bez żadnej nerwowości i rozedrgania powolność, pozwoliła zmieść z planszy wszystkie okruchy.
To też trzeba powiedzieć raz jeszcze, Wojciech Siedlecki przez ostatnich kilka sezonów, nie ma złych spektakli, pewna „pierdołowatość” w jaką wkładał go jeden z byłych już szewfów sceny i tendencja do niepotrzebnych przerysowań sprzed lat – zniknęły. To jest cholernie dobry aktor. A jego Opitz nie ma, żadnego kantu, choć jest w nim coś z Kanta. Aktorstwo pełne świadomości, szerokie ale bez zagrywania się bez lęku ośmieszenia. Istotny niezwykle w Empuzjonie. Marginalizowanie do nieco etnicznego dodatku patriarchatu kobiety, to też uwypukla akcenty.
Filtrowana przez niezwykłą wrażliwość Olgi Tokarczuk – Czarodziejska Góra maestro Thomasa Manna nabrała dzięki Rychcikowi krwistego wymiaru współczesności. Jak równie współcześnie rapował donGURALesko:
Z rzeczy koleją zgodnie wiatry wieją
Słychać głuche ducie pośród hal
Wracamy do Fredry. Teatru Fredry. Skoro przewinął się Dziadzior ze swoim rapem trochę bez związku, a jednak był na tyle natarczywym skojarzeniem.
Czas napisać o muzyce. I tu jest trudność. Zapamiętujemy wrażeniowo te repetytywne fragmenty piana basowe niskie koła. Dobrane jednak w punkt, nie ilustrują niczego i to jest siła, która wzmaga emocjonalność. Jest też najwybitniejszy, jeśli nie jedyny polski kompozytor współczesny. Henryk Mikołaj Górecki. Potężny fragment jego twórczości w potężnym momencie przedstawienia. Kontrastuje. Trudno się dziwić wszak śmierć jest jedną osi przedstawienia. Użycie jednak dzieła tak absolutnie doskonałego, jak Symfonia no 3 – Symfonii Pieśni żałobnych jest tak ryzykowne, jak zaśpiewanie „Dziwny jest ten świat” przez kogokolwiek innego niż James Brown czy Czesław Niemen. Jak mawiają na gnieźnieńskich Cierpięgach, “kto nie ryzykuje w Rawiczu nie siedzi”. Zaryzykowali i zagrało, pykło. Odpowiedzialny za Muzykę Michał Lis — powinien mieć przydomek — mistrz.
To prawda, Empuzjon Radosława Rychcika jest jeszcze bardziej współczesny. Inność, dramat niekoniecznie tożsamości płciowej, Czuły barbarzyńca, o którym śpiewa w jednej z pieśni Radex Łukasiewicz trochę inaczej, jest może też o Wojniczu, Karczewskim i kilku z nas. Te męskie, brzydkie rozrywki świata wojskowych i naukowców i gruźlica, podbija też wizja wojny. Nie ma znaczy mało jest kobiet, choć jest to też opowieść o nich o ich nieobecności.
To była pełna reżyserskiego namysłu i aktorskiej roboty wersja Empuzjonu. Spektakl ze wszech miar pełen dobrego teatru.
Mnie osobiście spłycenie horroru, mroku i magii nie przeszkodziło, ten urealniony Dolny Śląsk chyba roztoczył pełniejszy czar.
Obrazek, który widziałem kilka godzin przed spektaklem na budach, jak mawiają stare gnieźniaki o jarmarku odpustowym św. Wojciecha.
Tata lat może 30, podaje trzyletniemu synowi plastikową pepeszę – masz synku, strzelaj rozwal ich! Brajanek w płacz. – Tato ja chcę tego żółtego pieska.- Nie bądź cipą! — odpowiedział tata i nie kupił ani pieska ani giwery.