EN

21.10.2021, 17:24 Wersja do druku

Gdy kumpli masz jak ich!

"Friends – the musical parody" Assafa Gleiznera w reż. Agnieszki Płoszajskiej w Kujawsko-Pomorskim Teatrze Muzycznym w Toruniu. Pisze Szymon Ludwiczak na blogu Szymon o kulturze.

fot. Piotr Manasterski/mat. teatru

Serial „Przyjaciele” jest bez wątpienia telewizyjnym fenomenem. Już od niemal trzech dekad losy szóstki przyjaciół z Nowego Jorku bawią i wzruszają miliony, a perypetie Rachel, Joeya, Moniki, Chandlera, Phoebe i Rossa mają wielkie grono – nie bójmy się użyć tego słowa – wieloletnich wyznawców. A i nowych wciąż przybywa. Zmierzenie się z taką legendą w jakiejkolwiek formie artystycznej może mieć tylko dwa scenariusze – albo spektakularny sukces, albo jeszcze bardziej spektakularna porażka. Zakładałem, że i podobnie będzie w przypadku musicalu „Friends. The Musical Parody”, który możemy oglądać na deskach Kujawsko-Pomorskiego Teatru Muzycznego w Toruniu. Miałem rację. Który jednak scenariusz zwyciężył?

Szymon vs Friends

Ja z „Friendsami” miałem ciekawą przygodę. Oglądałem bowiem ten serial za dzieciaka, gdy emitowany był w telewizji. Było to jednak wieki temu, widziałem go bardziej wyrywkowo – choć pamiętałem, że bardzo mi się podobał – i nigdy tak naprawdę nie obejrzałem go ciągiem, nie znałem wszystkich perypetii. Aż do tego roku! Tak, w tym roku po raz pierwszy obejrzałem „Friendsów” w całości. I przyznaję, że motywatorem do obejrzenia całego serialu od deski do deski był dla mnie właśnie toruński spektakl. I ostatni odcinek obejrzałem dosłownie na kilka dni przed moją wizytą w teatrze. Na widowni zasiadałem więc już jako osoba, które serial zna, co więcej – jest z nim nawet mocno na bieżąco. I jako osoba, która serial ten polubiła.

Ryzykowny eksperyment

Muszę przyznać, że „Friends. The Musical Parody” jest musicalem całkowicie odbiegającym od tego, do czego byłem do tej pory przyzwyczajony na deskach teatrów muzycznych. Spektaklowi temu bliżej do typowej komedii, do farsy, momentami nawet kabaretu. Ale czemu się dziwić, skoro na tapet został wzięty sitcom, a całość okraszona jest na dodatek parodystycznym smaczkiem. Z czystym sercem i pełną odpowiedzialnością swoich słów muszę jednak przyznać, że zarówno autorzy (Bob & Tobly McSmith oraz Assaf Gleizner), jak i polscy twórcy wychodzą z tego ryzykownego eksperymentu obronną ręką. Musical ten bowiem jest przekomiczny, bawi do łez (dosłownie!) i powoduje absolutnie niekontrolowaną i samonakręcającą się lawinę śmiechu, toczącą się przez widownię jak potężna fala.

Miałem obawy, jak w dwuipółgodzinnym spektaklu zostanie zawarta 10-sezonowa historia, ale muszę przyznać, że musical „Friends. The Musical Parody” bardzo dobrze ją streszcza. Daje nam esencję perypetii nowojorskich przyjaciół, zbiór najbardziej znanych żartów i gagów, które nie zawsze przedstawione są w ciągu chronologicznym, ale w spektaklu dają ciągłość fabularną i w żaden sposób to nie przeszkadza. Jasne – niektóre wątki zostały potraktowane po macoszemu, niektóre relacje w ogóle nie zostały w musicalu przedstawione, ale z tym zapewne każdy liczył się od początku.

Doskonała obsada

Oglądając ten musical, miałem wrażenie, że reżyserka Agnieszka Płoszajska bardzo dobrze poprowadziła zespół aktorski, dając mu jednak przy tym dużą swobodę na indywidualne podejście do kreacji. I chwała jej za to! Bo przyznać trzeba, że ludzi pod swoimi skrzydłami miała nieprzeciętnych!

Nie dość, że nasi aktorzy w większości byli bardzo podobni fizycznie do serialowych pierwowzorów, to jeszcze przełożyli ich charaktery na scenę w sposób doprawdy zjawiskowy. Do tego stopnia, że oglądając toruński musical, miałem poczucie, jakbym uczestniczył w jakimś odcinku specjalnym serialu.

Wspaniałe Panie

Bez wyjątku każdy z występujących na scenie aktorów włożył swoje role (w niektórych przypadkach było ich więcej niż jedna) ogrom serducha, talentu i prawdy. Oraz wszystko to, z czym kojarzymy poszczególnych bohaterów. Bardzo dobrze w roli maniakalnej pedantki Moniki wypada Małgorzata Regent, biegając za miłością ze ścierką w dłoni, poprawiając poduszki, czy… polerując tacę.

Świetnie w roli kokietującej, rozpieszczonej, jednak i dojrzewającej z czasem Rachel wypada Iga Rudnicka, która zresztą najbardziej zachwyciła mnie w tym musicalu wokalnie – co za głos! Phoebe wykreowana jest fantastycznie przez Oksanę Terefenko. Scena, gdy leży brzuchem do góry (dosłownie) sprawia, że widz sam niemal pada ze śmiechu na plecy, jej koncerty w Central Perku są doskonałym odwzorowaniem kawiarnianego klimatu i absurdu sytuacji. Oksana potrafi powalić takim wokalem, jakiego serialowa Phoebe doczekać mogła się tylko w reżyserowanym klipie do „Smelly Cat” i jest świetną wodzirejką w mig łapiącą kontakt z widownią.

fot. Piotr Manasterski/mat. teatru

Niezawodni Panowie


Paniom na krok nie ustępuje Trzech Muszkieterów, którzy, mam wrażenie, z jeszcze większą pieczołowitością odwzorowali charakterologicznie swoich bohaterów.

Genialny w roli Rossa był Kamil Zięba, który każdym swoim smętnym „heeej”, bezwładnym opadaniem na kanapę – nawet ułożeniem nóg! – doskonale oddawał to, co znałem z ekranu telewizora. Nie ukrywam, że Ross w serialu jest postacią, które mnie najbardziej irytowała, jednak do Gellera w kreacji Zięby poczułem prawdziwą sympatię i niejednokrotnie sprawił on, że szczerze się zaśmiałem.

Marcin Sosiński wykreował Joeya z dużą drobiazgowością i szczegółowością w każdym aspekcie – od postawy, sposobu poruszania się aż po twarz i szalenie bogatą mimikę. No i oczywiście nie ma tej postaci bez nieśmiertelnego „How you doin?”! Marcina widziałem na scenie dopiero po raz drugi (nad czym bardzo ubolewam), jednak już teraz zauważam, że choć w roli było 100 % Joeya, to dodał mu sporo smaczków od siebie i była to bardzo dobra mieszanka.

Moim odkryciem tego spektaklu jest z kolei Natan Nogaj, zachwycający jako Chandler Bing. Zarówno jako ten młodszy, jak i nieco dojrzalszy. Rzucający z rękawa złośliwymi żarcikami, jak i szaleńczo zakochany. Natan jest w roli od pierwszej do ostatniej sekundy, oddał moim zdaniem w spektaklu najwięcej szczegółów i charakteru serialowego pierwowzoru, przy czym właśnie nie było to w żaden sposób przerysowane. A że Chandler jest moją ulubioną postacią z „Friendsów”, to zadanie to nie było łatwe.

Gdzieś tam z boku, choć nie mniej ważny w spektaklu jest oczywiście i on, Gunther, którego bezkrytyczną miłość do Rachel, a także niesłabnącą chęć „bycia jednym z nich” bardzo dobrze oddał Michał Zacharek, który w spektaklu występuje także w kilku zjawiskowych epizodach.

Kreacja ponad parodią

Uważam, że zmierzenie się z takimi rolami było dla aktorów ogromnym wyzwaniem. Trzeba było wyważyć oczekiwania widza względem tego, co już znają, a także dodać do tego własną interpretację. Łatwo było o parodię w parodii. Wyszła jednak kreacja i za to wielki szacun dla całej obsady.

Musical „Friends. The Musical Parody” jest przy tym wszystkim bardzo sprawnie zrealizowany. Mimo że przestrzeń toruńskiej sceny nie jest duża, to jest bardzo dobrze zagospodarowana, zmiany scenografii dzieją się często na oczach widza, co jest według mnie dodatkowym atutem. Zresztą zarówno scenografia Wojciecha Stefaniaka, jak i kostiumy Izabeli Smużny zrobiły na mnie bardzo duże wrażenie, bo z duża starannością oddawały serialowe realia, wywołując wielki sentyment.

Nie klasyczny musical

Na tej niewielkiej przestrzeni, wśród wielu elementów scenografii wyczyniają się dodatkowo choreograficzne cuda, które wymyślił Michał Cyran, nie oszczędzając występujących aktorów i dając im duże pole do popisu. A aktorzy z tego zadania wywiązują się naprawdę dobrze.

I choć spektaklu tego nie rozpatruję w kategoriach klasycznie musicalowych – przyznaję, że utwory muzyczne tak szybko, jak do ucha wpadły, tak szybko z niego wypadły, choć kilka smaczków można w trakcie spektaklu wyłapać – to jest to kawał świetnego, komediowego spektaklu, naprawdę smacznej rozrywki i dobrego humoru. Uwielbiam burzenie czwartej ściany i interakcje z widownią i w tym spektaklu również tego nie brakowało.
Smaczna rozrywka!

Przyznaję, że sen z powiek spędzał mi widniejący w tytule musicalu dopisek „The Musical Parody”. Nie wiedziałem bowiem, na czym ta parodia ma polegać i czy nie pójdzie to w jakieś rewiry bardziej żenujące niż bawiące. Na szczęście zdecydowanie tak się nie stało i tylko jedna scena nie przypadła mi do gustu. Spektakl puszcza do widza oko, wyśmiewa pewne serialowe absurdy, jednak w bardzo zabawny, a nie prześmiewczy sposób. Co ważne, myślę, że spektakl ten może być też świetną rozrywką nawet dla osób, które serialu nie znają, bo wszystko przedstawione jest w taki sposób i w takiej formie, że choć wartością dodaną będzie z pewnością znajomość nawiązań do konkretnych wydarzeń z serialu, to już to, co widzimy na scenie, jest wystarczającym dziełem, które bawi samo w sobie.

Pól żartem, pół serio – na korzyść dla osób, które serialu nie znają, wpłynie na pewno fakt, że podczas naszego spektaklu był dość duży problem z akustyką i wielu utworów grupowych nie sposób było zrozumieć. Nie zburzyło to jednak odbioru całości i ja na „Friendach” bawiłem się doskonale i będę zachęcał ludzi na prawo i lewo do wizyty w Toruniu. A sam powtórkę zapewniam sobie już niebawem! Oczywiście zahaczając również o Central Coffee Perks!

fot. Piotr Manasterski/mat. teatru

Tytuł oryginalny

Gdy kumpli masz jak ich! – „Friends. The Musical Parody” w Kujawsko-Pomorskim Teatrze Muzycznym w Toruniu

Źródło:

szymonokulturze.pl
Link do źródła