- Mnie wyrzuciła garderoba. I, co najśmieszniejsze, garderoba powołująca się na idee zespołowości - z Izabellą Cywińską rozmawia Roman Pawłowski.
Roman Pawłowski: Z pani dyrekcją w warszawskim Teatrze Ateneum wiązano duże nadzieje. Po trzech latach zdecydowała się pani odejść. Dlaczego? Izabella Cywińska: Przez ten czas nie odniosłam sukcesu. I szansy na sukces w najbliższych sezonach nie widziałam. Na czym polegał błąd? - Zapomniałam, dlaczego w ogóle kiedyś zdecydowałam się być dyrektorem. Przed laty byłam wolnym strzelcem, reżyserowałam w Białymstoku, Nowej Hucie, we Współczesnym w Warszawie i wszędzie tam mozolnie dobierałam sobie zespół. Ostatni raz usiłowałam dogadać się z aktorami Teatru Polskiego w Poznaniu. Nie było łatwo. Po tym kolejnym przykrym doświadczeniu powiedziałam sobie: dosyć. Wzięłam teatr w Kaliszu, potem w Poznaniu i stworzyłam własny zespół od zera. Wiedzieliśmy, po co jesteśmy razem, rozumieliśmy się. Kiedy trzy lata temu aktorzy Ateneum zaczęli mnie kusić dyrekcją teatru, w którym Stefan Jaracz przed laty uczył zespołowości, dałam