„Konstanty kontra Ildefons” w reż. Pawła Niczewskiego w Domu Kultury 13 Muz w Szczecinie. Pisze Radosław Bruch.
Życiorys tego poety niewątpliwie jest dobrym materiałem na dramat czy spektakl biograficzny. Twórcy inscenizacji „Konstanty kontra Ildefons” , zaprezentowanej na scenie klubu 13 Muz, przygotowali komedię muzyczną i ta forma sprawdziła się, bo teksty Gałczyńskiego są bardzo dobrym tworzywem do takiej konwencji.
Premiera spektaklu (w reżyserii Pawła Niczewskiego) nastąpiła 6 grudnia, dokładnie w 71 rocznicę odejścia tytułowego bohatera. Gałczyński wymeldował się z tego świata zdecydowanie przedwcześnie, ale wiele przeżył i doświadczył przez blisko pięć dekad. Autorka scenariusza spektaklu, Anna Chudek-Niczewska, przypomina trochę faktów z życia autora „Zaczarowanej dorożki”, m.in. jego pobyt w obozach w Kozielsku i Muehlbergu podczas II wojny światowej czy pierwsze próby literackie. Spektakl nie jest jednak chronologiczną opowieścią o tym ekscentrycznym artyście. Podstawą narracji jest natomiast wyobrażenie jak Konstanty radziłby sobie gdyby żył współcześnie i w jakiej formie próbowałby sprzedać swoją twórczość.
Jego postać kreuje Konrad Pawicki, który przeobraża się w czasie spektaklu, zakładając niemal co kilka minut inny kostium. Obok niego, na scenie, jest też Kacper Odrobny, który jest menadżerem i akompaniatorem Konstantego Ildefonsa. Podsuwa mu kolejne pomysły i artystyczne strategie i obaj często się o spierają, która jest lepsza. Spektakl otwiera „Pieśń naczelnika wydziału grobownictwa”, znana między innymi z interpretacji Jana Kobuszewskiego i Zbigniewa Zamachowskiego, a każdy kolejny utwór jest interpretowany w innym stylu. Słynny „Ukochany kraj” zaaranżowano socrealistycznie, „Wszystko się chwieje” w manierze Jacka Kaczmarskiego zaś „Spowiedź kretyna” poznajemy w brzmieniu disco polo.
Wśród rekwizytów, które widzimy w spektaklu najważniejszy jest niewątpliwie ręczny młynek do kawy. Gałczyński napisał wierszowany utwór o tym urządzeniu -opowieść o tym jak zostaje wyrzucone do śmieci przez swoich właścicieli przemierza Polskę w poszukiwaniu swojego miejsca i do tego utworu nawiązują realizatorzy spektaklu. Młynek pojawia się w wielu scenach i „aktywuje” zabawne epizody.
Niemało dzieje się także na ekranie ustawionym na scenie. Pojawiają się na nim fotokolaże z twarzą Konrada Pawickiego, wklejaną w stare zdjęcia. Te prace ilustrują kolejne przemiany gatunkowe poety, a aktor przechodzi przez następne metamorfozy. „Rach ciach i twardo” śpiewa w rytmie reggae (w rastafariańskim berecie na głowie), „Balladę o trąbiącym poecie” na hiphopową nutę z łańcuchem na szyi. Dobrze znany z wykonania Kultu utwór „Śmierć poety” otrzymujemy w estetyce... cygańskiej (przypomina utwory Bregovica). Całość finalizuje „Hotel Ubryk” w dynamicznej, heavymetalowej wersji, a Pawicki przywdziewa wówczas czarny-czerwony płaszcz. „Ciemność grobowa, ciemność i tęskność stu procentowa” to ostatnie słowa kończące ten utwór, a zatem jest to dobra klamra spinająca całość (w sumie to jedenaście kompozycji).
Generalnie spektakl w lekkiej formie przypomina postać poety oraz jego utwory, niekoniecznie te najbardziej znane, ale na pewno ukazujące wszechstronność tego twórcy.