EN

3.01.2024, 11:06 Wersja do druku

Frombork kicz

„Układ splątany. Kopernik i inni" Macieja Wojtyszki w reż. autora w  Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

fot. Wojtek Szabelski/mat. teatru

Niezwykle cenię sobie opowieści biograficzne w teatrze czy też filmie. Co prawda przyprawione fantazją, lekko a może nawet i daleko odbiegają od prawdy historycznej, to stanowią ciekawy obrazek pewnej epoki, środowiska, społeczności, elity. Bowiem to nie tylko rys indywidualny, ale szeroka możliwa panorama określonego wycinka czasu, w którym kosmos ludzki jest świetnym materiałem literackim, ale i prezentacyjnym na scenie czy też taśmie filmowej. Takowym polskim twórcą teatralnym, który wielokrotnie powraca do życiorysów, nieoczywistych tajemnych spotkań, które ukazują ludzkie charaktery artystycznej śmietanki, jest Maciej Wojtyszko. Najbardziej cenię jego dwa dramaty, odnoszące się do owej wskazanej płaszczyzny. To Dowód na istnienie drugiego zrealizowany w Teatrze Narodowym, a także Deprawator z Teatru Polskiego w Warszawie. W obu przypadkach doborowa obsada, współgrała perfekcyjnie z rysami bohaterów – Czesława Miłosza, Witolda Gombrowicza czy Sławomira Mrożka. Proste odcienie, przemilczenia czy też spojrzenia dawały szansę poznania tajemnicy literatów, rywalizacji i także niespełnienia. W 2023 roku obchodziliśmy pięćset pięćdziesiątą rocznicę urodzin Mikołaja Kopernika. Z tejże okazji powstał musical przygotowany przez Operę Krakowską, a scena dramatyczna również uczciła ów jubileusz. Wspomniany Maciej Wojtyszko napisał tekst dedykowany wielkiemu uczonemu, który odkrył prawidła Ziemi, a premiera miała miejsce w Toruniu. I choć opowieść nie tyczy miejsca urodzenia wielkiego Polaka, to przecież bez dwóch zdań jest ono jak najbardziej zacne. Jednak owa prezentacja jest wadliwa i odbiega poziomem od wcześniejszych wartościowych próbek autora. To co było siłą wcześniejszych dramatów – błyskotliwe dialogi, krwiste postaci, sens ukazania specyfiki relacji, w opowieści o czasach dawnych – prysło jak bańka mydlana. Doświadczenie z Kopernikiem w tle to jak twardy piernik – niesmaczny i tandetny.

Autor i inscenizator w jednej osobie porusza wątek życia bohatera związany z Fromborkiem, a tłem staje się nie tylko pole eksperymentu astronomicznego, ale również rywalizacja o posadę biskupią. I w dzisiejszych czasach to ciekawa analiza, którą również możemy obserwować w kościele katolickim, to czas dawny absolutnie nie jest absorbujący, ciekawy, a nawet nie budzi zastanowienia. Dlaczego? Bowiem owa opowieść jest obca, jakby nie nasza. Wojtyszko nie pogłębił postaci, ogranicza się do ich błahego zaprezentowania. Po drugie, nie mają one siły indywidualności, bowiem wszystko rozgrywa się w ukłonie i niemej akceptacji decyzji innych, tych co wyżej, dalej. Nie buduje się konflikt, nie ma sporu, a także pola do dyskusji. Przedstawienie miało być pretekstem do ukazania wolności jednostki w różnych wymiarach. Mikołaj Kopernik to nie tylko wielki myśliciel, ale również gracz o posadę fioletowego koloru, a także człowiek namiętności. Pojawienie się Anny Schilling wzmaga bicie serca i buduje więź pomiędzy dwojgiem ludzi. Można było skonstruować postać wielowątkową, opatrzoną silnym charakterem, walczącą o swobodę myśli, stylu życia, egzystencji. Jednak obsadzony w tej roli Przemysław Chojęta jest nijaki, blady, wycofany. Wygląda jak schorowany indywidualista, który czeka na to, aby jak najszybciej zejść ze sceny. Przedstawienie bez pierwszoplanowego bohatera jest mdłe, szare, nijakie. Jego interlokutorzy wypowiadają swoje kwestie, walcząc o synekury i posady, a głównie własny święty spokój i wieczne powodzenie. Główni rozgrywający i niby przyjaciele Kopernika: Tiedeman Giese (Paweł Kowalski) oraz Feliks Reich (Paweł Tchórzelski) są tak bezbarwni, że ich frazy padają obok, w pustkę, ciemną przestrzeń ospałej widowni. Jasnym punktem w tym świecie fromborskiej bylejakości jest pojawienie się intryganta Jana Dantyszka. Świetny Łukasz Ignasiński, manipulując faktami, własnym powodzeniem, buduje indywidualną pozycję wielkiej persony, której należą się najwyższe stanowiska. Mógł z tego zrodzić się krwisty dramat dwóch postaw, dwóch indywidualności z tłem miłosnym i walką o posadę kościelną. Ale to nie następuje. Chojęta przegrywa każde starcie, to nierówna szermiercza gra aktorska, skazana od pierwszego natarcia na tragiczną porażkę.

fot. Wojtek Szabelski/mat. teatru

Inscenizator nic nie czyni dla pobudzenia owych ospałych dialogów. Forma kostiumu, teatru renesansowego jest śmieszna i pusta. Na dodatek w wymianę słów wkradają się didaskalia i komentarze, które mają ukazywać formę teatru w teatrze. Jednak jednorodna opowieść oraz wypowiedzi w jednej tonacji nie dają szansy odróżnić tego, co jest tokiem akcji, a co już jej komentarzem. Scenograf Wojciech Stefaniak zbudował przesuwane elementy, które można spotkać w scenach plenerowych, odwołując się do obrazu teatru ludowego, przeszłego. Jednak to nie pomaga w odbiorze spektaklu, którego akcenty rozłożone są na słowo, a nie widowiskowość przypisanym formom ulicznych prezentacji. W tym aspekcie fatalnie wypada prezentacja niby przyjezdnych aktorów, będąca satyrą dla prywatnego życia Kopernika. Nasuwają się skojarzenia z Hamletem, ale treść owej opowiastki, a szczególnie forma zmusza do opuszczenia zasłony milczenia. Nie lepiej jest z kostiumami, gdyż przebranie aktorów w lateksowe leginsy raczej ich ośmiesza, a nie utwierdza w prawdzie wypowiadanych słów. Kicz miesza się z pseudoprawdą. Wyszydza to Kopernika, Frombork, spojrzenie na czasy dawne. Nie ma konfliktu, nie ma sporu. Nie ma nic! Puste słowa kilku panów i jednej pani o niczym. Wojtyszko pokazuje również swoją niemoc inscenizacyjną stosując najprostszą formę montażu scenicznego poprzez rozjaśnienia i wyciemnienia. Tylko, że dawno się już tak nie pracuje. A każdą scenę można ograć, zbudować, a widz uradowałby się logiką wywodu, a nie zlepkiem scen z pewnego życia z dawnych czasów.

W toruńskim spektaklu jest nieznośna pułapka teatru. Wiara w słowo i dialog o wielkiej osobie, która zrekompensuje inne niedobory i niesmaczne elementy widowiska. Nic bardziej mylnego! Teatr to symbioza sztuk. W mieście Kopernika mamy rozpad i degradację zabijającą piękno scenicznej opowieści. A słowo „kicz” chyba najlepiej oddaje odczucia widza owej wstydliwej wizyty.

Tytuł oryginalny

FROMBORK KICZ – „UKŁAD SPLĄTANY. KOPERNIK I INNI” – TEATR IM. WILAMA HORZYCY W TORUNIU

Źródło:

kulturalnycham.com.pl
Link do źródła

Autor:

Benjamin Paschalski

Data publikacji oryginału:

03.01.2024