"Mąż i żona" Aleksandra Fredry w reżyserii Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Was.
O tym, że "Męża i żonę" Aleksandra Fredry, stojącą jak chce Dunin-Borkowski "na ostatnim krańcu przyzwoitości", łatwo zamienić w drętwą farsę, w dodatku pozbawioną jakiejkolwiek subtelności, mogliśmy przekonać się wielokrotnie. W realizacji Jarosława Kiliana, idącego za tropem Jarosława Marka Rymkiewicza, na szczęście tak się nie stało. Pomimo tego, że utwór pochodzi z roku 1821, również i dzisiaj dzięki niemu możemy się czegoś dowiedzieć o nas samych. Reżyser zadbał nie tylko o melodykę wiersza, ale przede wszystkim o to, by wszystkie sceniczne działania i sytuacje posiadały swoje pointy, bez szczególnego mnożenia bon motów czy wszelakich qui pro quo. Cała konstrukcja spektaklu jest tutaj podporządkowana reżyserskiej precyzji, dlatego bez trudu dajemy się ponieść miłosnym uniesieniom Elwiry (Marta Kurzak) i Wacława (Maksymilian Rogacki), ich bałamutnym obmacywankom, dalekim jednak od gimnastyczno-seksualnych konfiguracji, tak czę