EN

24.09.2022, 08:15 Wersja do druku

Franciszka Pieczkę wspominają: Jan Jakub Kolski, Ewa Dałkowska, Andrzej Mastalerz, Emilian Kamiński, Maciej Wojtyszko, Janusz Kukuła

fot. mat. Filmu Polskiego

Jan Jakub Kolski: Franciszek Pieczka był wybitnym aktorem i dobrym człowiekiem

Pracując z Franciszkiem Pieczką miałem poczucie bezpieczeństwa, że jest się przy boku kogoś, kto nie dość, że jest wybitny, to do tego jest jeszcze dobrym człowiekiem - powiedział PAP reżyser Jan Jakub Kolski.

Wspominając Franciszka Pieczkę, Jan Jakub Kolski zaznaczył: „zrobiliśmy razem dziewięć filmów fabularnych, a także spektakle Teatru Telewizji – w jednym z nich Franek grał jedną z głównych ról". "To jest tak, jakbyśmy żyli obok siebie, a czasem nawet razem, rodzinnie. Bardzo trudno w jednej wypowiedzi zawrzeć najważniejsze wspomnienia i emocje związane z Frankiem" – podkreślił reżyser.

W rozmowie z PAP Kolski podkreślił dobroć i życzliwość Franciszka Pieczki. "Tak właśnie myślę dzisiaj o Franku, tak myślałem, kiedy zaczynaliśmy naszą wspólną drogę zawodową, czyli z górą trzydzieści lat temu i tak go będę pamiętał" – zapewnił Kolski.

"Kiedyś żartobliwie namawiałem ludzi z mojego środowiska, żebyśmy powołali do życia jednostkę życzliwości, dobroci, empatii i bezinteresowności i żebyśmy nazwali ją "jedna Pieczka" oraz żebyśmy w tych "Pieczkach" mierzyli bliźnich w tej sferze, która promieniuje czymś ludzkim" - powiedział. "Jakby ktoś miał "jedną Pieczkę", to byłby to już bardzo przyzwoity rezultat" - dodał.

"Chwilę po tym, jak wiadomość o śmierci Franka pojawiła się publicznie, w internecie, zadzwoniła do mnie młoda aktorka, która nigdy nie spotkała Franka, ale wiedziała, że los mnie uprzywilejował taką znajomością, że cieszyłem się przyjaźnią Franka. Pomyślała, że człowiekiem spośród ludzi, których ona zna, a który był najbliższym Frankowi jestem ja, dlatego właśnie chciała podzielić się ze mną taką refleksją, że świat bez Franka nie będzie już tym samym światem" – powiedział Kolski. "Nawet dla niej, 30-letniej dziewczyny, bardzo zdolnej aktorki, która jest dopiero u progu swojej kariery zawodowej" – dodał reżyser. "Nie mogła w sobie tego utrzymać. Proszę zobaczyć, jak silnie Franek na ludzi w tej sferze promieniował poza swój dom, ekran" – podkreślił.

Reżyser wspominał także pracę z aktorem. "Praca przy każdym z filmów była przyjemnością, choć za każdym razem innego rodzaju. To, co było jednak wspólne dla tych spotkań, to poczucie bezpieczeństwa" - powiedział. "Franek w tej sferze był przewidywalny. Było jasne, że można było od niego oczekiwać za każdym razem ponadnormatywnego poświęcenia dla pracy w filmie" - wskazał. Kolski podkreślił, że "to się mieściło w jego człowieczeństwie". "Przy Franku było się bezpiecznym, ponieważ on bez powodu się nie irytował, nie robił przykrości, ponieważ nie miał tego w naturze. Nie odmawiał, bo wiedział, że taka jest jego rola na planie filmowym, aby oddawać się do dyspozycji, a przy tym jeszcze poradził, był wyrozumiały. Jeśli robiłem jakieś głupstwa, a robiłem ich mnóstwo przy nim – doświadczonym, wielkim aktorze – nie komentował tego, tylko życzliwie pokazywał drogę" – powiedział reżyser. "To właśnie było poczucie bezpieczeństwa, że jest się przy boku kogoś, kto nie dość, że jest wybitny, to do tego jest jeszcze dobrym człowiekiem" – podkreślił Jan Jakub Kolski.

Ewa Dałkowska o Franciszku Pieczce: był cudownym aktorem, który zawsze zachwycał

Mówi się, że aktorzy żyją bez końca, ale to nieprawda. Zbieram więc myśli i pamięć. Bardzo porusza mnie to, że Franka już nie ma – powiedziała PAP o zmarłym w aktorze Ewa Dałkowska. Był przecież wybitnym, cudownym aktorem, który zawsze zachwycał - dodała.

„Byliśmy przyjaźnie do siebie nastawieni. Chyba mnie lubił. Ale przede wszystkim byliśmy w zupełnie niezwykłym zespole Teatru Powszechnego. Ten zespół to było zjawisko” – oceniła.

„Franek był moim kolegą z Powszechnego; ja byłam związana z tą sceną przez trzydzieści lat i Franek Pieczka równie długie lata tam spędził” – wyjaśniła aktorka.

A Teatr Powszechny za czasów Zygmunta Hübnera był nie tylko czołową sceną stołeczną, ale i krajową" - podkreśliła. „Mieliśmy szczęście. To było wspaniale życie w niezwykłym zespole, który - kierowany przez wybitnego dyrektora - przygotowywał znakomite przedstawienia. Wymienię choćby tylko "Lot nad kukułczym gniazdem" z wybitną kreacją Franka Pieczki” - dodała Ewa Dałkowska.

Aktorka wspomniała też jedno bardzo smutne, traumatyczne wydarzenie. „Pamiętam jedno z najtrudniejszych przeżyć, kiedy przyszedł do nas nowy dyrektor – nie będę wymieniać nazwiska – i wyrzucił Franka z Teatru Powszechnego, podobnie zresztą jak Kazimierza Kaczora. To było oburzające i niezrozumiałe. Zespół po tym wydarzeniu już nie był ten sam” – oceniła.

„Na szczęście Franek został uszanowany poza Teatrem Powszechnym. Był przecież wybitnym, cudownym aktorem, który zawsze zachwycał” - powiedziała Ewa Dałkowska.

Andrzej Mastalerz: Franciszek Pieczka był człowiekiem niesamowicie ciepłym i życzliwym

Był niesamowicie ciepły, serdeczny, życzliwy, pogodny i wymagający. Ta ostatnia cecha była szczególnie ważna, bo któż mógłby wymagać jak nie nestor, mistrz – powiedział PAP aktor teatralny i filmowy Andrzej Mastalerz. Miał ustalony, rzetelny system wartości - dodał.

Aktorzy wspólnie pracowali w warszawskim Teatrze Powszechnym, który Andrzej Mastalerz określił, jako ulubiony teatr Franciszka Pieczki. „Był legendą tego teatru. Nie można go było traktować inaczej niż ikony. Cieszę się, że miał szansę dotrwać do swoich ostatnich lat na scenie. Tam miałem przyjemność oglądać go w ostatniej jego premierze w sztuce Wariat i zakonnica” – powiedział Mastalerz. Pieczka zagrał tam rolę prof. Ernesta Walldorffa.

Mastalerz przypomniał, że Franciszek Pieczka był znany także ze scen teatrów w Nowej Hucie i krakowskim Teatrze Starym. Powiedział, że odszedł przedstawiciel pokolenia aktorskiego, któremu bliskie były najlepsze klasyczne wzorce zawodu aktora.

Podkreślił, że jego ciepły wizerunek sceniczny był tożsamy z tym, jaki był w życiu prywatnym. „Był niesamowicie ciepły, serdeczny, życzliwy, pogodny i wymagający. Ta ostatnia cecha była szczególnie ważna, bo któż mógłby wymagać jak nie nestor, mistrz. Miał ustalony, rzetelny system wartości, dzięki któremu banalne problemy schodziły na plan dalszy” – powiedział Mastalerz. Podkreślił, że były to „cechy tego pokolenia, bo ci którzy przeżyli to co Franciszek Pieczka nie mogli przejmować się głupstwami”.

Jego zdaniem, o popularności Franciszka Pieczki przesądziły znakomite role filmowe i telewizyjne. Dodał, że szczególnie zapadły w jego pamięci role Pieczki w filmach Jana Jakuba Kolskiego, między innymi w filmie „Jańcio Wodnik”.

Emilian Kamiński: Franciszek Pieczka był kochany nie tylko przez publiczność, ale i aktorów

Franciszek Pieczka był kochany nie tylko przez publiczność, ale i aktorów, ponieważ miał w sobie ciepło i mądrość – powiedział PAP aktor i reżyser teatralny Emilian Kamiński. Był aktorem swoistym, nie do powtórzenia. Zawsze rolą trafiał w punkt - ocenił.

Kamiński porównał zmarłego aktora do „starego drzewa, do którego każdy chce się przytulić, bo tam znajduje spokój, taki właśnie był pod koniec życia”. Dodał, że „bardzo rzadko rodzą się tacy ludzie jak Pan Franek”.

Zdaniem Kamińskiego, szczególną cechą Pieczki było trzymanie się przez niego zasad, które wyznawał. „Trzymał się swoich poglądów i nie bał się o nich mówić. Patrzyłem na niego jak na kogoś, kogo można określić jako "mężczyznę kodeksowego". To szczególna cecha w dzisiejszych czasach. Może przyniósł te cechy ze Śląska, o którym tak często mówił. Taki był Pan Franciszek” – powiedział dyrektor warszawskiego Teatru Kamienica.

Wspominając Franciszka Pieczkę Kamiński szczególnie podkreślił, że miał okazję poznać go nie tylko, jako wielkiego aktora. „Kolegowałem się z Panem Frankiem. Wraz z żoną byłem gościem jego dziewięćdziesiątych urodzin. On mieszkał w Falenicy, a ja w Józefowie. Spotykaliśmy się w sklepie z narzędziami i materiałami budowlanymi. Długie godziny rozmawialiśmy i udzielaliśmy sobie porad budowlanych” – powiedział.

„Był aktorem swoistym, nie do powtórzenia. Gdy spojrzymy na jego rolę, to każda miała swój charakter. Zawsze rolą trafiał w punkt” – ocenił Kamiński. Jego zdaniem, szczególna w jego dorobku była rola Jańcia Wodnika. „Proszę mi pokazać aktora, który tak zagrałby tę rolę. Nie znam żadnego innego. Gdy grał, to wydawało się, że jest stworzony do tej roli. Miało się wrażenie, że mógł zagrać ją tylko Franciszek Pieczka” – podkreślił.

Spośród ról teatralnych Pieczki, wymienił rolę Indianina – Wodza Bromdena spektaklu „Lot nad kukułczym gniazdem” w reżyserii Zygmunta Hübnera na scenie Teatru Powszechnego w 1977 r. W 2020 r. Franciszek Pieczka wystąpił, jako narrator w reżyserowanym przez Kamińskiego słuchowisku radiowym „Niepokonani 1920”. „Zagrał znakomicie, był wspaniałym narratorem. Swoją rolę nagrał w swoim domu ze względu na panującą pandemię” – wspominał Kamiński. Spektakl miał premierę we wrześniu 2020 r.

Maciej Wojtyszko o Franciszku Pieczce: gdzie był, nie działo się nic złego

W naszej sytuacji, gdzie się pracuje na nerwach, miał cudowny dar, że miał wielką wrażliwość, ale był też absolutnie z żelaza - powiedział PAP reżyser Maciej Wojtyszko. Był dobrym duchem teatru: gdzie on był, nie działo się nic złego – dodał.

W rozmowie z PAP Wojtyszko zwrócił też uwagę na ogromną wiarygodność ról, w które wcielał się Pieczka. "To było jedyne w swoim rodzaju: gdy grał w Ziemi obiecanej niemieckiego prostaka, był wiarygodny. Gdy grał polskiego Żyda, też był wiarygodny. Miał dziwny, wspaniały dar stawania się wiarygodnym w każdej formie i każdej postaci" – ocenił.

Zaznaczył, że Pieczka, jako człowiek, w swojej stabilności, opanowaniu i klasie był nienaruszony. "Pan Franek się nie zmieniał. Jak poznałem go w Teatrze Powszechnym wiele, wiele lat temu, był już ukształtowany i gotowy, ale też uregulowany – w sensie: miał swoje życie, swój dom, swoje dzieci. Nie miał skłonności do takiego rozhuśtywania swojej biografii" – uśmiechnął się Wojtyszko.

"Nawet nie chciał chyba, żeby coś z jego prywatnego życia trafiało do życia publicznego" – uściślił. Wspomniał jednocześnie, że Pieczka był partnerem ostatniej teatralnej roli Zbigniewa Zapasiewicza w "Słonecznych chłopcach" (w 2008 r.).

"To było bardzo ciekawe doświadczenie: Zapasiewicz miał większą rolę, Franio zgodził się na tę mniejszą. Sytuacja była trudna dlatego, że oni zaczęli próby z innym reżyserem i Zbyszek, który wobec choroby był w słabej formie, bo wiadomo, że jak człowiek jest chory, to mu wszystko przeszkadza, zażądał zmiany reżysera" – opowiadał Wojtyszko.

"Ja tam trafiłem w charakterze trochę reżysera, trochę terapeuty - i też sobie nie bardzo dawałem z tym radę w tym sensie, że już te napięcia, które generował Zapasiewicz, którego kocham, podziwiam i szanuję (i to nie jest, broń Boże, przeciwko niemu), były dosyć duże” – zobrazował.

"Wtedy raz w życiu widziałem Franciszka Pieczkę, który potrafił ustawić kolegę. Zrobił to za mnie, bo ja, jako reżyser, młodszy od nich obu, nie bardzo mogłem. Natomiast Franio, pan Franciszek, nie wiem, czy zagrał, czy rzeczywiście się zdenerwował, ale po prostu powiedział Zapasiewiczowi (...)" – mówił reżyser.

"Takiego Pieczki ja nie znałem, takiego majstra, który jest zdenerwowany, że ktoś mu psuje robotę. Skończyło się to przedstawienie, obaj byli szczęśliwi, bo skończyło się dla nich wielkim sukcesem" – przypomniał.

"Zresztą, jeszcze tego samego dnia, sobie wszystko darowali oczywiście, ale to był taki Pieczka, który potrafił – w momencie, kiedy reżyser był troszkę zapędzony w kozi róg - pomóc w sposób niezwykle taktowny, podać rękę koledze. Bo to czasem tak jest, że gdy na wyprawie w góry ktoś się trochę załamuje, to drugi, jak go ochrzani, to mu pomaga. Franio to też umiał" – uściślił Wojtyszko.

"I Franio umiał też być dobrym duchem teatru, to znaczy, gdzie on był, nie było niczego złego. Nie było konfliktów, napięć. On nie przeżywał – bardzo często mężczyźni, aktorzy, mają coś takiego, że nawet nie powiedzą, że cierpią, bo dostali słabszą rolę, albo partnerka czy partner ich odwraca w nie tą stronę – takich drobnych rzeczy, które czasami mogą dużo napsuć w pracy" - zaznaczył.

Reżyser wspomniał przy tym rolę Egeusza Pieczki w "Śnie nocy letniej", który reżyserował w Teatrze Powszechnym (w 1991 r.). "To jest taka rola – nie wiem, po co Szekspir ją napisał – że Egeusz na początku wchodzi i wychodzi i go już nie ma do końca sztuki. Nie wiadomo, co z tą rolą zrobić. Coś tam do tej roli wymyśliłem, ale wybitnego aktora skazałem na przychodzenie do teatru na pięciominutowy występ" – przyznał Wojtyszko.

"Złego słowa nie usłyszałem; co więcej, śmiał się i mówił, że szybciej wraca do siebie, bo pozwoliłem mu nie wychodzić do ukłonów, i że bardzo dobrze" – dodał, łamiącym się głosem, Wojtyszko.

"Wspaniały człowiek. W naszej skomplikowanej sytuacji, gdzie się pracuje na nerwach, miał cudowny dar, że z jednej strony miał wielką wrażliwość, a z drugiej strony był absolutnie z żelaza: nie załamywał się, nie przeżywał, umiał jakoś zapobiegać tej, charakterystycznej dla zawodu, nadmiernej histerii" – ocenił reżyser.

"To był cudny człowiek, z dobrą samooceną i poczuciem, że jest się częścią czegoś ważniejszego. Wspaniały człowiek. Aż trudno szukać; gdybym szukał jego wady, nie umiałbym znaleźć, po prostu" – skonkludował Maciej Wojtyszko.

Janusz Kukuła o Franciszku Pieczce: jego niesamowity głos zawsze mi dawał spokój

Nie zmieniał się w nim przejmujący, niesamowity głos, który mi zawsze dawał spokój. Ten spokój wynikał z głębokiej czułości dla wszystkich ludzi, których spotykał – mówi PAP dyrektor Teatru Polskiego Radia Janusz Kukuła.

„Każdy może mówić o swoim Franciszku Pieczce, tak jak o innych ludziach, ale w wypadku tego fenomenalnego aktora łączy nas uwielbienie dla tego, co zrobił” – podkreślił reżyser. Dodał, że w aktorstwie Pieczki odbijały się przeżycia z całego jego życia, a tym fascynował publiczność, która ceniła go „nie tylko za bycie znakomitym aktorem, ale również człowiekiem”. „Nie znam nikogo, kto nie uwielbiał Franciszka Pieczki. Dawał nam swoją mądrość. Wszystko, co mówił i robił było głęboko przemyślane. Wszystko, co zagrał na scenie, w filmie i Teatrze Polskiego Radia było przemyślane na tysiąc sposobów” – powiedział w rozmowie z PAP.

Wspominając Franciszka Pieczkę Janusz Kukuła podkreślił, że znał go przez niemal czterdzieści lat i miał okazję obserwować jak się zmienia. „Zawsze była w nim jednak wieczna młodość, którą widziałem u kilku osób – Barbary Krafftówny, Danuty Szaflarskiej, Zbigniewa Zapasiewicza, Mariusza Dmochowskiego i u Franciszka Pieczki. Nie zmieniał się w nim przejmujący, niesamowity głos, który mi zawsze dawał spokój. Ten spokój wynikał z głębokiej czułości dla wszystkich ludzi, których spotykał” – powiedział dyrektor Teatru Polskiego Radia. Jego zdaniem spokój, którym emanował głos aktora był szczególnie cenny w XXI wieku, bo bardzo rzadko go zaznajemy. „On zaś niósł spokój” – podsumował. Jego zdaniem Franciszek Pieczka był wzorem dla innych aktorów, ponieważ „był dla nich fenomenalnym partnerem”.

Dyrektor Janusz Kukuła powiedział, że szczególnym zaszczytem była dla niego możliwość wręczenia Wielkiej Nagrody Festiwalu „Dwa Teatry – Sopot 2018” za wybitne kreacje aktorskie w Teatrze Polskiego Radia i Teatrze Telewizji Barbarze Krafftównie i Franciszkowi Pieczce. „Oboje się uśmiechnęli – głośno śmiała się Pani Basia, a cichutko Franciszek Pieczka. Tak ich oboje zapamiętam. Oboje odeszli w tym samym roku” – wspominał Janusz Kukuła. Jako szczególną rolę Franciszka Pieczki wymienił Króla Leara w słuchowisku z 2017 r. „To wyżyny piękna i języka polskiego, sposobu, w jaki ten język do nas dociera. To jedno z najważniejszych słuchowisk ostatnich lat” – powiedział.

Dyrektor Polskiego Radia zapowiedział, że Polskie Radio w najbliższym czasie wyemituje wiele archiwalnych słuchowisk z udziałem Franciszka Pieczki. Już w najbliższą sobotę w Dwójce będzie można wysłuchać drugiej części „Króla Leara”, a w niedzielę po 21.00 w Jedynce „Króla Edypa”, gdzie słynny aktor zagrał Sfinksa.

Źródło:

PAP

Autor:

Michał Szukała, Anna Bernat, Mateusz Babak, Anna Kruszyńska

Data publikacji oryginału:

23.09.2022