EN

16.09.2024, 17:22 Wersja do druku

Fosse i Sienkiewicz w jednym stali Koloseum

„Quo Vadis” wg Henryka Sienkiewicza w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Agnieszka Serlikowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Rzemieślnik Światła / mat. teatru

Po siedmiu latach Wojciech Kościelniak powraca do Teatru Muzycznego im. D. Baduszkowej w Gdyni z „Quo Vadis” według powieści Henryka Sienkiewicza. Pomysł wydawałoby się karkołomny. Szczególnie w świetle kryształowych, papierowo-heroicznych protagonistów z książki, akcji umiejscowionej w starożytnym Rzymie oraz utrwalonych w masowej świadomości skojarzeń z ekranizacji. Równo 23 lata po premierze filmu, na deski teatru trafia jednak musical dojrzały, miejscami operowo monumentalny, a jednocześnie pełen charakteru i treści, której z literackiego pierwowzoru nie potrafili wyłuskać nawet najbardziej wytrwali poloniści.

Po pierwsze nie ma tu sandałów, a kolor biały kojarzy się negatywnie. Jak twierdzi Petroniusz (Marek Nędza) w jednej z wprowadzających piosenek, to w tę barwę przebiera się zło. Scena zatem skąpana jest przede wszystkim w mieszaninie czerni, złota i czerwieni. Rzymianie w końcu szczycą się hedonizmem. W imponującej scenografii Mariusza Napierały główną rolę gra Koloseum z metalu, które w zależności od akcji rozbrzmiewać będzie feerią świateł, przypominać klatkę lub tajne miejsce spotkań chrześcijan. Całość akcji utrzymana jest natomiast w konwencji kabaretowo-cyrkowej. Charakterystyczne burleskowe, skąpe stroje tancerzy, umundurowanie żołnierzy przywodzące na myśl oficerów gestapo i choreografia Mateusza Pietrzaka pełna rozstawionych palców, podwiniętych kolan oraz rolowania ramion tak charakterystyczna dla twórczości Boba Fosse, a precyzyjniej Boba Fosse i Gwen Verdon – kieruje nas prosto do „Cabaretu” i Berlina lat 30 XX wieku. Zresztą to nie jedyne odniesienie – w drugim akcie do sekwencji wydarzeń został rozstawiony długi na całą scenę taneczny drążek, który przywodzi na myśl układ do „Big Spender” z filmowego musicalu w reżyserii Fosse’a „Słodka Charity”. W finale pierwszego aktu do imponującej sceny zbiorowej zastosowano melodię, której motyw przewodni do złudzenia przypomina temat z „New York, New York” Martina Scorsese, wykonywany pierwotnie przez znaną m.in. z „Cabaretu” Lizę Minelli.

Bo „Quo Vadis” wydaje się historią o powracającym imperializmie. Złowrogą, bo pokazującą państwo rządzone przez narcyza i szaleńca – Nerona (Marcin Słabowski) i jego zdeprawowaną świtę, dla której los ludzi jest jedynie igraszką na arenie. Smutną, bo jak stwierdza Petroniusz, lepiej nie będzie. Każdy naród ma takiego władcę, na jakiego zasłużył, w końcu przecież mniej lub bardziej wywodzi się spośród niego. To również opowieść o religii przez pryzmat władzy. Idealni chrześcijanie, charakterologicznie właściwie nieskazitelni, wybaczający nawet najgorsze męki, wypierają ostatecznie bogów rzymskich, ale nie trzy Furie – Niestrudzoną (Katarzyna Kurdej), Mścicielkę (Renia Gosławska) i Zawistną (Sandrę Brucheiser) – spersonifikowane ludzkie cechy, które popychają do przejmowania rządów i eliminowania wrogów. Finałowa scena pochodu ubranych na biało kapłanów ciągnących za sobą stos z ofiarą gotową do podpalenia to gorzkie, ale potrzebne postscriptum do pierwotnej historii szlachetnych wyznawców Chrystusa.

Ale, jak to widoczne było m.in. w „Chłopach” czy „Lalce” W. Kościelniaka, „Quo Vadis” to suma opowieści indywidualnych bohaterów. I tu, na pierwszy plan, zgodnie z oczekiwaniami, wybija się historia Ligii (Julia Duchniewicz) i Winicjusza (Jakub Brucheiser). Jak w tragedii greckiej to ten wątek jest siłą przewracającą kolejne kostki domina, prowadzącą do okrutnej śmierci wielu niewinnych. Paradoksalnie ta historia wydaje się prawdziwsza w pierwszym akcie, gdy motywuje ją żądza Winicjusza, paląca wszystko równie skutecznie jak ludzie Nerona Rzym. Czuć w tym jakiś uniwersalny mianownik wielu relacji damsko-męskich, również w kontekście wpływu na życie innych czy politykę. Przekonujące jest rozwinięcie postaci Ligii, po ludzku pragnącej drugiego człowieka, wątpiącej w wyznawaną wiarę. Ciekawie ewoluuje Petroniusz poprzez relację z Eunice (Adrianna Koss). Hedonista i cynik balansujący na krawędzi cesarskiego błazna zmienia się na skutek relacji z zakochaną w nim niewolnicą. Jednocześnie to dla widzów złośliwy, ale najlepszy narrator tej opowieści. To w jego piosenkach i dialogach ukrytych zostało najwięcej uniwersalnych, choć często okrutnych prawd.

Porywająca jest muzyka Mariusza Obijalskiego, początkowo bardziej jazzowa, potem mroczniejsza, nawiązująca do wspomnianego już musicalu amerykańskiego lat 60. i 70. XX wieku, mieszająca motywy z berlińskiego kabaretu i Toma Waitsa czy Nicka Cave’a. Zapadają w pamięć właściwie wszystkie piosenki ekspozycyjne poprzez brawurowe wykonania m.in. Karoliny Trębacz (Poppea Sabina) czy Adrianny Koss. Ogromna obsada spektaklu oraz zespół taneczno-wokalny po raz kolejny udowadniają, że Teatr Muzyczny w Gdyni jest marką samą w sobie. Wydaje się też, że po kryzysie pandemii i nieco „mniejszych” spektaklach, wszyscy w „Quo Vadis” całkowicie rozwijają skrzydła, by wynagrodzić ten czas sobie i widowni w trójnasób. Perfekcyjny w każdej scenie oraz nucie jest Jakub Brucheiser, który wyciska z Winicjusza temperament nieznany widzom ekranizacji. Marek Nędza jako Petroniusz emanuje charyzmą. Wespół w zespół z Neronem Marcina Słabowskiego, który zupełnie nieprzekonująco nie umie śpiewać, zebrali największe owacje prapremierowej widowni. Wybitne są wspomniana już Karolina Trębacz jako Poppea i Karolina Merda jako Akte. Również Ligia Julii Duchniewicz ma w sobie więcej charakteru niż kiedykolwiek podarował tej bohaterce Sienkiewicz. Wzrusza, śmieszy i zatrważa Sasza Reznikow jako Chilon Chilonides – z perspektywy wpływu na historię i niejednoznaczności jego działań chyba najciekawsza postać spektaklu.

Nie wszystko mnie w tym przedstawieniu przekonuje, jak choćby metafizyczna postać Sroki jako symbolu rzymskiej chciwości, która wydaje się już niepotrzebna w tym natłoku wątków i możliwości interpretacyjnych. „Quo Vadis” to musical do wielokrotnego oglądania, wydaje się, że w zależności od dnia i obranego na widowni miejsca otworzy nowe, zaskakujące kierunki. Doskonale się go ogląda z balkonu, gdzie szeroka perspektywa pozwala na dostrzeżenie chociażby interakcji Ligii i Winicjusza podczas wspólnej uczty u Nerona, jednocześnie nie tracąc z oczu imponującej sceny zbiorowej i zachowań Petroniusza czy cesarza.

A skoro już o scenach zbiorowych mowa… Kulminacyjne, przedfinałowe wydarzenia na arenie Koloseum porywają monumentalnością i przywodzą na myśl najbardziej opływające rozmachem opery. To teatr kompletny, wbijający w fotel, a rozwiązanie, w którym grzywę wielkiego posągu lwa tworzą czerwone wachlarze trzymane przez wzrastającą wciąż liczbę zmarłych zapiera dech.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła